Droga przez mąkę

Mąka nie cieszy się ostatnio dobrą prasą. Zwłaszcza pszenna. Nie będę się tu rozpisywać o wyższości mąki żytniej nad pszenną, gryczanej nad żytnią, a jaglanej nad gryczaną. Nie będę się także rozwodzić nad skutkami spożywania glutenu czy też jego unikania. Na ten temat napisano tysiące artykułów i książek. Próba przedarcia się przez nie i ustalenia, jak to jest naprawdę, to droga przez mękę. Ilu autorów, tyle różnych opinii. Każdy może więc wybrać coś dla siebie.

Dla mnie ważne jest, że mąka jest najpopularniejszym źródłem węglowodanów. Jeśli poczytać

LAST, Allen R.; WILSON, Stephen A. Low-carbohydrate diets. Am Fam Physician, 2006, 73.11: 1942-8.

okazuje się, że dieta uboga w węglowodany może podnieść poziom kwasu moczowego i zaostrzyć dnę. Węglowodany pomagają bowiem usunąć kwas moczowy z organizmu.

Bardzo mnie ten fakt cieszy, jako miłośniczkę włoskiej pasty przygotowanej na wszelkie możliwe sposoby.

Ilekroć otwiera się u nas nowa restauracja włoska staram się w niej sprawdzić , jak przyrządzają spaghetti alio, olio e peperoncino. To dla mnie test umiejętności szefa kuchni. Prostota tego dania jest powalająca, ale jakoś zadziwiająco często kucharze potrafią je zepsuć. Nie wiem dlaczego używają ogromnych ilości oliwy i sypią garście parmezanu. Przez to ta delikatna, cudownie aromatyczna potrawa staje się przesoloną, tłustą breją.

Co tydzień, w drodze na zajęcia z hiszpańskiego, zatrzymuje się w kawiarni na rogu budynku, do którego zmierzam. Nęcą mnie tam cudne słodkości wystawione w szklanej witrynie. Jestem twarda i nie daję się skusić, pozostając przy kawie albo herbacie. Jednak czasem, nie wiedzieć czemu, naprawdę nie mogę się oprzeć. Wtedy tłumaczę sobie, że to mój organizm po prostu głośno domaga  się węglowodanów, aby pozbyć się swojego moczanowego balastu.

 

 

Z wizytą w stajni

„Koń jaki jest, każdy widzi” – ta powalająca prostotą definicja konia, podana przez z Benedykta Chmielowskiego w pierwszej polskiej encyklopedii,  zawsze mi się nasuwa, kiedy mam okazję być w pobliżu stajni. Nie mogę powiedzieć, bym bywała tam często. Konie podziwiam za  grację,  jednak trochę się ich boję.

Co zatem sprowadziło  mnie do stadniny?

Owies. A właściwie słoma owsiana.

Kąpiele w słomie owsianej to ludowy sposób na bólowe dolegliwości podagryka. Wewnętrzne stosowanie odwarów z ziela owsa zalecali na dnę niemieccy ziołolecznicy w XVI wieku. W Bułgarii i we Włoszech maceraty z owsa stosowano w postaci okładów na bolące stawy.

I nic dziwnego. Kiedy spojrzeć na owies z puntu widzenia innego niż koński

Ahmed, Sagheer, et al. „Anti-inflammatory and anti-platelet activities of Avena
sativa are mediated through the inhibition of cyclooxygenase and lipoxygenase enzymes.” International Journal of Endorsing Health Science Research 2013;1(2):62-65

zauważyć można, że ma on silne właściwości przeciwzapalne.

Kąpiel owsianą przygotowuje się z  0, 5 kg słomy owsianej , którą zalewa się 3 litrami wrzątku i odstawia na 2 godziny. Potem ogrzewa się ją do wrzenia i gotuje pod przykryciem na małym ogniu przez pół godziny. Przecedza się do wanny z ciepłą wodą. Kąpiel powinna trwać do 20 minut.

Kąpiel taką dobrze zrobić sobie po powrocie z nart Zakopianką, bo wskazana jest ona nie tylko przy bólu stawów, ale także po ciężkim wyczerpaniu nerwowym.

W sklepach zielarskich można także kupić sobie ziele owsa. Odwar z niego zapobiega kamicy nerkowej, która bardzo często trapi chorych na dnę.

Przygotowuje się go z 1 łyżki ziela na 1 szklankę gorącej wody. Po 30 minutach ogrzewa się do wrzenia i gotuje do 10 minut i odstawia jeszcze na 10 minut. Po przecedzeniu dopełnia się odwar do pełnej szklanki przepłukując ziele wrzątkiem. Pije się go 3 razy dziennie po szklance przez trzy tygodnie.

Kiedyś płatki owsiane były dla mnie tylko prostą, szybką potrawą na śniadanie. Ale od kiedy „zacementowany” papką z płatków owsianych pobolewający paluch uspokoił się , traktuje je z dużo większym szacunkiem.

A i konia traktuję z jeszcze większym respektem. Patrzcie, niby tylko zwierzę, a całkiem dobrze  wie, co wcinać, by mieć „końskie zdrowie”.

Poszaleć w karnawale

Kocham taniec. Czy będzie to flamenco, czy tango, czy salsa, czy bachata, czy wreszcie oberek przy dźwiękach kapeli Kożuch, która po koncercie w studiu radiowej „Jedynki” jest moim ostatnim odkryciem.

A karnawał jest przecież do tańca okresem idealnym. Zawsze czułam że, mimo bólu stawów, po przetańczonym wieczorze byłam przez jakiś czas w znacznie lepszej formie (oczywiście dopiero po „odespaniu” zarwanej nocy). No i proszę, kiedy poczytać

Medicines that cause and alleviate gout S Afr Pharm J 2012;79(3):18-21

okazuje się, że naukowcy zalecają podagrykom taniec. I polecają tej aktywności oddawać się  często.

A mi w to graj.

Wysmarować więc stawy olejem laurowym i zapraszam do tanga!

 

 

 

 

Czapka i czapetka na stoku

Narciarz ze mnie kiepski. Rzadko jeżdżę na nartach. Przede wszystkim dlatego, że od dziecka po prostu nie cierpię noszenia czapki czy czegokolwiek innego na głowie (a bez tego na stoku się nie da) i nie znoszę szarpania się z kombinezonem narciarskim w toalecie.

Na dodatek  moje wymagania co do aury sprzyjającej szusowaniu są bardzo, ale to bardzo wygórowane. Ale czasem, kiedy jest pięknie, słonecznie, ciepło, pusto i wystarczająco dużo śniegu pokrywa stoki, zdarza mi się pokonać jakąś szeroką i łagodną  „dyrektorską” trasę.

Zresztą narciarstwo to nie jest dla podagryka wymarzony sport. Nadwyrężone stawy dają o sobie znać. Na szczęście zwykle na narciarskich stokach można pokrzepić się grzanym winem. Kiedyś postrzegałam je jedynie jako środek rozgrzewający i źródło przyjemnego zapachu.

Teraz już wiem, że, o ile moim wrogiem na stoku jest czapka, to przyjacielem jest czapetka. Jej częściowo rozwinięte pączki kwiatowe, czyli goździki, hojnie dodawane do gara z grzańcem, zawierają zbawienny dla mnie, przeciwzapalny eugenol.

Na dodatek (o czym można poczytać w moim sylwestrowym wpisie) rezweratrol zawarty w winie jest  użyteczny w profilaktyce zapalenia stawów.

Teraz,  kiedy piję grzane wino na stoku, czuję się całkowicie usprawiedliwiona. Zażywam lekarstwo. Przyznam, że dodaje ono też nieco animuszu przy pokonywaniu trudniejszych odcinków trasy, ale przede wszystkim dobrze wpływa na moje stawy.

Czasem mam wrażenie, że niektórzy inni narciarze zachowują się na stoku  jak Asterix i Obelix po wypiciu magicznego wywaru Panoramixa. Ale to przypisać należy zupełnie innemu niż eugenol i rezweratrol składnikowi w kotle z grzańcem oraz zdecydowanie zbyt wysokim jego dawkom.

 

Detoks na Orawie

Orawa jest piękna o każdej porze roku. Ale zimą, kiedy zachodzące słońce złoci pobielone tatrzańskie szczyty, widoczne z Orawki, to aż zapiera dech. Jest tu co oglądać i gdzie wędrować. Można zjeść moskole albo zdziwić się zieloną sałatą gotowaną w maślance i podawaną na gorąco. I bardzo blisko stąd do do słowackich term.

Oravice w długie weekendy, święta i ferie pękają w szwach. Przyjeżdża tam chyba pół Polski i ma się wtedy ochotę uciekać stamtąd, gdzie pieprz rośnie. Ale poza tymi momentami to miejsce jest całkiem przyjemne. Amator wód termalnych może wybrać Meander Park Oravice albo, położone kilkaset metrów dalej, stare kąpielisko.

Dwa odkryte stare baseny termalne nie każdemu będą się podobać, ale cena 5 Euro za cały dzień rekompensuje przaśność tego miejsca i pływające po basenie liście i inne farfocle. Ja lubię wysoką temperaturę, która panuje w starych termach, więc chodzenie boso po płytkach chodnikowych oraz towarzystwo emerytek w gustownych torebkach foliowych na głowach zupełnie mi nie przeszkadza.

Woda w Oravicach dobrze wpływa na nerki i stawy. A skoro tak, to jest to idealne miejsce dla mnie na detoks po Świętach, w czasie których nie prowadziłam ascetycznego trybu życia.

Słowacka Orawa, gdzie byłam już nie raz, urzekła mnie Oravský hradem, Skansenem w Zubercu i pięknymi, drewnianymi domami we wsi  Podbiel, stojącymi w szyku szczytami ku drodze, jak na tamte okolice przystało.

Oravský hrad, do którego zawsze staram się zajrzeć, będąc w Oravicach,  podobno zbudował diabeł. Nie trudno w to uwierzyć, kiedy ogląda się go z dołu, przyczepionego do wysokiej skały. Jest piękny, a zwiedzanie z przewodnikiem mówiącym po słowacku dostarcza dodatkowych wrażeń.

Skansen w Zubercu to miejsce przecudne, przepięknie położone i przecięte potokiem, który dodaje mu niesamowitego klimatu. Czasem po skansenie przechadzają się ogromne, siodłate gęsi.

W karczmie obok skansenu na amatorów czekają kapustová polievka i bardzo dobre bryndzové halušky.

A kiedy po wycieczce na Roháčske vodopády i kąpieli w gorących basenach kelner w Kolibie Josu w Zubercu życzy mi   „dobrú chuť” podając  „rozpustnú kávu” , to już mi niczego do szczęścia nie trzeba.

 

Sylwestrowe toasty

 

Kiedy w Sylwestra wszyscy dzierżą w dłoniach kieliszki, aż się prosi, żeby, wzorem właściciela restauracji Gaumarjos, pełnej domowego ciepła, aromatów i smaków Gruzji, mojego ulubionego „polskiego Gruzina”, Davida Gamtsemlidze, gawędziarza, znawcy i propagatora przednich gruzińskich  win, wznieść stosowny toast. Wielce mi się spodobał ten zwyczaj, o którym właśnie od Davida się dowiedziałam,  i bardzo chciałabym go przenieść na polski grunt. Gruziński toast nie jest zwykłym „wypijmy za zdrowie”. To prawdziwa sztuka. Taki toast może być  powiastką, przypowieścią, gawędą  lub  anegdotą.

A tu, masz babo placek,  alkohol dla podagryka jest zakazany. Można być abstynentem, to fakt, ale ja wolałabym na siłę nim nie być. No i jak tu wznosić toasty wodą?

W sukurs przyszedł mi jednak artykuł w naukowym czasopiśmie

Roddy E, Doherty M: Epidemiology of gout. Arthritis Research & Therapy 2010, 12:223.

z którego wynika, że wino nie powoduje wzrostu ryzyka ataku dny.

A w pracy

Khanna, Dinesh, et al. Natural products as a gold mine for arthritis treatment.
Current Opinion in Pharmacology 2007;7(3):344-351.

mówi się o tym, że rezweratrol zawarty w winie może być użyteczny  w profilaktyce i leczeniu zapalenia stawów, które często dokucza podagrykom.

Zatem trochę dobrego wina w czasie Sylwestra mogę się napić.

„Gdy Bóg ulepił z gliny Adama, ten – przeszedłszy się nieco po rajskim ogrodzie poczuł się samotny. Poprosił zatem Pana, aby ponownie wziął w swe ręce glinę i uformował dla niego kobietę. W ten sposób Bóg powołał do istnienia Ewę. Po ukształtowaniu Pierwszych Rodziców została Mu w ręku jeszcze odrobina gliny.
Adam i Ewa poprosili Stwórcę, aby z tej resztki uformował dla nich szczęście. Pan Bóg zafrasował się, bo sam nie wiedział dokładnie, jak ono wygląda. Glinę oddał zatem Adamowi i Ewie, polecając: – Sami ulepcie swoje szczęście. Od tamtej pory każdy z nas własne szczęście kształtuje sam.
Wznieśmy więc toast za szczęście, które spoczywa w naszych własnych rękach. I niech nam (), naszym krewnym i bliskim tego szczęścia nigdy nie zabraknie – w domu, w sercu i w duszy!”

(cytat z książki „Gruzińskie toasty: zapomniana sztuka światowej biesiady” Giorgi Maglakelidzego)

Szczęśliwego Nowego Roku !!

 

Świętowanie to wyzwanie

Powoli zbliżają się Święta. Bez względu na to, czy się je obchodzi, czy nie, dla podagryka to nie lada wyzwanie. Bo nawet jeśli sam nie przygotowuje całej masy przysmaków, to zawsze znajdzie się babcia, mama, ciocia, sąsiadka czy przyjaciółka, która nas zaprosi, a robi same pyszności, którym  trudno się oprzeć. Tymczasem na liście zakazanych przy dnie moczanowej produktów mamy wędliny, karkówkę, boczek, śledzie, gęś, zająca, karpia, borowiki, przyprawy, marynaty. I w łeb bierze pomysł suto zastawionego stołu inspirowanego kuchnią staropolską. Są oczywiście tacy, którzy potrafią stosować restrykcyjną dietę zawsze  i żadne świętowanie im nie straszne. I chylę przed nimi czoła. Ale ja do nich nie należę. Unikam wprawdzie mięsa, pomna, że jest bogate w puryny, ale w Święta lubię zjeść dobre pieczyste.

W czasie porządków na strychu znalazłam kiedyś pojedyncze kartki małej książeczki z przepisem na pieczoną karkówkę. Wypróbowałam go już następnego dnia  i od tego czasu tak przygotowywana karkówka  pozostała w moim domu na zawsze. W Święta obowiązkowo ląduje na stole. Wtedy nie wiedziałam jeszcze, dlaczego ten przepis tak do mnie „przemówił”. Teraz już wiem. Zaufanie do tej właśnie potrawy mięsnej, że nie zrobi mi ona wielkiej krzywdy, wyjaśnią kolejne moje  wpisy.

Ale teraz czas nagli, bo Święta tuż, tuż, spieszę więc podać przepis na „świąteczną karkówkę dla podagryka o słabej woli”.

Dzień wcześniej całą karkówkę nacieramy solą , pieprzem i cynamonem i odstawiamy pod przykryciem do lodówki. Na dno dużego naczynia do pieczenia (u mnie jest to stary , żeliwny płaski gar z pokrywką) wlewamy dwie łyżki dobrego oleju rzepakowego i kładziemy cienkie plastry słoniny. Na  to dajemy  sparzone wrzątkiem liście kapusty i karkówkę. Obkładamy ją pociętymi w plastry warzywami (dużo): marchewką, cebulą, ziemniakami, burakami. Na wierzch można dać pokrojone w ćwiartki jabłka. Posypujemy warzywa odrobiną soli, pieprzu i cynamonu i dodajemy kilka jagód jałowca. Pieczemy pod przykryciem w temperaturze 220 stopni mniej więcej godzinę na każdy kilogram mięsa. Jeśli jest wyjątkowo gruba trzeba piec trochę dłużej. Pół godziny przed zakończeniem pieczenia wlewamy szklankę białego, wytrawnego wina. Jest bardzo dobra na ciepło z tymi upieczonymi w jej towarzystwie warzywami albo na zimno, zamiast nudnawej wędliny.

Znalezione na strychu kartki  książki okazały się być fragmentami „Ojca Grande przepisów na zdrowe życie”, wydanej , jak na owe czasy przystało, w taki sposób, że po pierwszym przeczytaniu każda książka rozpadała się na kawałki.

Teraz zmykam, bo czekają mnie liczne przygotowania.

Życzę Wam udanych, miłych, ciepłych i pachnących Świąt w otoczeniu tych, którzy Was lubią i kochają. A swoja oksydazę ksantynową wyślijcie w tym czasie na urlop.

Laur – szlachetny w zupie

Wieńcem z liści laurowych wieńczono głowy poetów i zwycięzców igrzysk w starożytnej Grecji i Rzymie. Ale moja mama  nie zamierzała wieńczyć głowy ojca, sięgając do pojemnika z   „liśćmi bobkowymi”, który obowiązkowo stał w kuchni pod ręką. Jeśli już coś miałaby z jego ojcowską głową zrobić, to raczej by ją mu zmyła, że znów czegoś nie naprawił. Zamierzała za to zapewne zrobić „zimne nóżki”,  ugotować  bigos  albo zrobić marynatę.

Wawrzyn szlachetny, bo tak nazywa się jedna z dwóch odmian drzewa laurowego, rośnie nad Morzem Śródziemnym. Na Wyspach Szczęśliwych mają swoją własną odmianę.

Jeśli przyjrzeć się mu bliżej

Bustanji, Yasser, et al. „In vitro xanthine oxidase inhibition by selected Jordanian medicinal plants.” J. Pharm. Sci;2011;4(1):1-8.

Kohlmünzer, Stanisław. Farmakognozja: podręcznik dla studentów farmacji. Warszawa: Wydawnictwo Lekarskie PZWL, 2007.

okazuje się, że liście zawierają, między innymi, kostunolid – lakton seskwiterpenowy o właściwościach przeciwzapalnych. Choć to nie jedyny przeciwzapalny związek odkryty w tej roślinie.

Natomiast wodne wyciągi z liści wawrzynu hamują XO. Wprawdzie badania były prowadzone tylko in vitro, a jak wiadomo to nie koniecznie przekłada się na in vivo, ale nie będę się czepiać.

I pomyśleć, że przez całe lata stojąc w kuchni przy garach myślałam, że po prostu i banalnie coś tam sobie pitraszę. A przecież ja , jak nie przymierzając, naukowiec jakiś, wyciągi wodne przygotowuję – a to zupa, a to sos… Wystarczy dorzucić do nich liść laurowy i inhibitor oksydazy ksantynowej gotowy.

Dobrym sposobem na bóle artretyczne jest olej laurowy, tłoczony na zimno z owoców wawrzynu szlachetnego, wmasowany w bolące stawy. Można kupić też prawdziwy olejek eteryczny z owoców wawrzynu. Jednak nie polecam stosowania go wewnętrznie. Przedawkowany działa narkotycznie. Może też bardzo obniżać ciśnienie krwi. A w przypadku silnie skoncentrowanych olejków eterycznych o przedawkowanie nie trudno. Kobiety w ciąży powinny się w ogóle trzymać od niego z daleka (dla nich w ogóle wawrzyn jest przeciwwskazany).

W sklepach ogrodniczych sprzedają wawrzyn szlachetny w doniczkach. Na etykiecie jest napisane, że nie nadaje się do spożycia, a jedynie do ozdoby. Zachodzę w głowę, dlaczego tak miałoby być.  Wygląda dokładnie tak, jak ten, który widywałam we Włoszech. Może ktoś wie?

Na świeżych liściach i owocach wawrzynu Włosi przygotowują oliwkowo-zielony, aromatyczny likier Laurino, którego kieliszeczek dobrze jest wypić po posiłku.

Przepis na likier jest bardzo prosty, tyle, że to robota dla cierpliwych:

30 liści laurowych wraz z owocami zalać w dużym, zamykanym słoju 0, 5 l alkoholu 95 % i odstawić w ciemne miejsce na miesiąc. Przygotować syrop z 320 g cukru i 0, 5 l wody. Po ostudzeniu wlać syrop do słoja z liśćmi, owocami i alkoholem, wymieszać, zamknąć słój i odstawić na 50 dni. Po przefiltrowaniu przez gazę i rozlaniu do butelek trzeba jeszcze poczekać miesiąc, aż likier straci zmętnienie i smak się utrwali.

W necie krąży sporo kuracji „oczyszczających stawy”, w których przez wiele dni pije się wyciągi z wawrzynu.  Ale UWAGA! Wyciągi takie wzmagają skurcze mięśnia sercowego i bardzo pobudzają krążenie krwi. Sama nie robię więc takich eksperymentów i ich nie polecam.

Podobno delficka wyrocznia Pytia, siedząc na trójnogu w świątyni Apollina,  w narkotycznym transie pod wpływem dymu z liści laurowych, odpowiadała na pytania błagalników słowami kompletnie bez związku. Radzę zatem z wawrzynem uważać i szczególnie w jego przypadku trzymać się mądrej zasady, wyrytej nad wejściem do świątyni w Delfach – „Nic ponad miarę”.

Miechunka – zdrowie w kielichu

Miechunka to jedna z moich ulubionych roślin. Ładnie wygląda na tle zieleni w ogrodzie. Niegdyś traktowałam ją tylko jako jesienną ozdobę rabatki. Zimą była dla mnie suchym bukietem w wazonie, a jej jakby pergaminowe, cynobrowego koloru kielichy przywodziły mi zawsze na myśl chińskie lampiony i film „Zawieście czerwone latarnie”.

Aż tu pewnego dnia, ku mojemu zaskoczeniu, rysunek miechunki pojawił się wśród różnych, znanych mi ziół, kiedy w białych rękawiczkach (wyglądając zupełnie jak Arsene Lupin – dżentelmen włamywacz), z namaszczeniem przeglądałam pożółkłe, pachnące w przedziwny sposób karty ksiąg niemieckich lekarzy i zielarzy  z XVI wieku, specjalistów od leczenia podagry, Tabernaemontanusa, Lonicerusa i Bocka, przechowywanych w Muzeum Farmacji w Bazylei.

Postanowiłam się jej więc bliżej przyjrzeć. Okazało się, że we Włoszech i w Bułgarii tradycyjnie leczy się podagrę wywarami z miechunki właśnie i jej suszonymi owocami. W Chinach jest uznawana za roślinę leczniczą. Owoc miechunki wymienia farmakopea francuska (Pharmacopoeia Gallica VI). No a to, w tak zwanych „dzisiejszych czasach”, znaczy, że naukowcy się za nią już poważnie zabrali. Ten pomarańczowy, a czasami ciemnopomarańczowy koralik, to po prostu lecznicza pigułka. A  sprytna natura zadbała o to, żeby była ładnie i oryginalnie zapakowana.

I proszę, na dodatek wyciągi i wywary z owoców, liści i kielichów miechunki rozdętej okazały  się być cennym źródłem inhibitorów XO , której nadmiernej aktywności zdecydowanie nie lubię.

Można o tym poczytać w

Inhibition effects of Physalis alkekengi extract on xanthine oxidase activity in different phenological stages. Clinical Biochemistry 2011;44(13):343.

Wodne wyciągi z miechunki mają także  zdolność usuwania kwasu moczowego z organizmu i działają  przeciwzapalnie i przeciwartretycznie.

W sklepach sprzedaje się miechunkę pod jej łacińską nazwą Physalis (naukowo nazywa się ona  Miechunka rozdęta  (Physalis alkekengi L.). Bywa sprzedawana świeża lub suszona. Z tą świeżą trzeba uważać, bo ostatnio prawie cała paczka trafiła mi się z pleśnią.

Można ją jeść na surowo albo robić nalewki, przeciery, konfitury, dżemy, galaretki i konserwować w miodzie. Przepisów w sieci jest cała masa.

Ja robię nalewkę  zalewając  100 g rozdrobnionych  suszonych  lub świeżych owoców 0, 5 l ciepłego wina. Stoi tak dwa tygodnie. Po przefiltrowaniu używam dwa razy dziennie po trzy łyżeczki. Można robić tę nalewkę także na wódce (ale nie na spirytusie). Proporcje są takie same, jak wyżej, tyle, że używa się jej wtedy mniej (dwie łyżeczki dwa razy dziennie ).

Sadzonki miechunki nie są zbyt popularne w sklepach ogrodniczych, ale coraz częściej się pojawiają. Uprawia się ją też z nasion. Lubi gleby wapienne, więc będzie wdzięczna za odrobinę popiołu z kominka opalanego drewnem. Ale UWAGA –  jak się zadomowi w ogrodzie, trudno będzie ją powstrzymać, żeby nie pojawiała się wszędzie. Ja, choć bardzo ją lubię, a „wolność kocham i rozumiem”, musiałam miechunce tę wolność ograniczyć i uprawiam ją w pojemniku zagłębionym w ziemi na rabacie. Dzięki temu jej kłącza mam w ryzach i nie ucieka mi do sąsiada.

Mając pod ręką miechunkę pozwalam sobie zaszaleć z  jakimś bogatym w puryny jedzonkiem i czuję się rozgrzeszona. Co nie znaczy, że mogę opychać się schabowymi, a potem zjeść jej kilogram albo wypić butelkę nalewki. Miechunka zawiera między innymi solaninę, a ta w dużych ilościach jest szkodliwa. Zwłaszcza niedojrzałe owoce zawierają jej dużo i tych nie należy jeść w ogóle.

Czasem spotykam ją w restauracjach , gdzieś w innych krajach,  jako ozdobę dania. Wyobrażam sobie wtedy, że kucharz zrobił tę potrawę specjalnie dla mnie i uśmiecham się sama do siebie.

 

 

Solec Zdrój – fajfy w oparach siarki

Solec Zdrój to jedno z moich ulubionych uzdrowisk, a w Polsce ulubione. Bywam tam od wielu lat testując różne miejsca noclegowe. Można nocować w skromnych pokojach gościnnych, w pensjonatach albo w sanatorium. Można też zamieszkać w najbardziej luksusowym w Solcu hotelu połączonym z basenami łącznikiem. Łącznik kończy się kilka metrów przed wejściem do budynku term i te kilka metrów trzeba  przejść na zewnątrz. Zabawnie wyglądają tam zimą goście hotelowi paradujący w białych  szlafrokach z haftem i w wełnianych skarpetach.

Woda , którą  leczą  w Solcu (solanka siarczkowo-bromkowo-jodkowo-borowa),  jest ponoć najsilniejsza w Europie (zawartość związków siarki ok. 900 mg/litr).  Leczą nią różne schorzenia, między innymi  dnę moczanową.

Można kąpać się w ogólnodostępnym basenie albo,  jeśli ktoś nie lubi moczyć się w jednej zupie z towarzystwem różnego autoramentu, korzystać z kąpieli „wannowych”. Dostępne są w starym uzdrowisku , które reklamuje się jako „Jedyne uzdrowisko w Solcu”, lub w nowym Centrum Rehabilitacji na drugim piętrze budynku basenowego.  Basen jest dość nowoczesny, obsługa miła. W basenie z wodą siarkową woda jest mniej aktywna niż w wannach , ale też działa i można się w niej moczyć tylko 20 minut. Ja zwykle robię sobie dwa seanse po 20 minut , a w przerwie pluskam się w basenie rekreacyjnym, w którym woda jest pozbawiona siarki. Na pierwszym piętrze budynku basenowego jest restauracja z przyzwoitym i niedrogim  jedzeniem, do której jest też dostęp od strony basenu. Szkoda tylko, że na pobyt w restauracji nie zatrzymują czasu basenowego. W wannach Centrum Rehabilitacji woda jest prawie przeźroczysta (chwalą się technologią, która sprawia, że woda styka się z powietrzem dopiero w wannie, więc związki siarki utleniają się dopiero podczas kąpieli). Jedną kąpiel można sobie zafundować bez skierowania lekarza, podpisując oświadczenie, że nie ma się wymienionych w kwestionariuszu przeciwwskazań. Po konsultacji lekarskiej (badań nie trzeba mieć ze sobą, lekarzowi wystarczy wywiad) można sobie zafundować cały cykl kąpieli. Oczywiście tylko wtedy ma to sens terapeutyczny. Jedna kąpiel  to za mało.

Termy i Centrum Rehabilitacji

W starym uzdrowisku woda czarna jak smoła, bo technologii nowoczesnej brak. Ale za to jaki klimacik:-). Aby zakosztować atmosfery sanatoryjnej w łazienkach  w Parku Zdrojowym  trzeba się umówić  do lekarza w sanatorium w centrum miasteczka.

Stare Łazienki w Parku Zdrojowym
Budynki starego uzdrowiska- teraz puste
Kiedyś to był basen

Niektóre stare budynki są remontowane, więc może kiedyś uzdrowisko wróci do swojej świetności. Teraz miło spacerować po Parku Zdrojowy, bo część budynków jest  już po renowacji. Oprócz parku w pobliżu  basenu są ładne miejsca spacerowe.

Park Zdrojowy
Brzoza z dębem w objęciach

W niedalekiej okolicy Solca Zdroju czekają atrakcje Ponidzia: kościół pokutny Kazimierza Wielkiego w Stopnicy, Wiślica z jej przebogatą historią, kapliczki przydrożne. ..

Gotycki kościół w Stopnicy

Kto chce potańczyć może po południu wpaść do kawiarni na fajfy albo do restauracji na dancing. W Solcu wyboru wielkiego nie ma, więc miłośnicy takiego spędzania czasu powinni wybrać się do pobliskiego Buska Zdroju.

Zawsze, kiedy spaceruję po Parku Zdrojowym i przyglądam się ludziom, nasuwa mi się skojarzenie z piosenką…

https://youtu.be/xxbJtKSwkRs

A do domu można sobie zabrać kąpiel siarkową w butelce.

Po jej użyciu woda w wannie nie jest ani czarna ani nawet zielona, choć zalatuje lekko na początku związkami siarki. Przyjemnie się pieni i skóra po niej jest gładka i miękka. Na pewno nie działa tak silnie, jak woda w Solcu Zdroju, ale leżąc w oparach siarki można zamknąć oczy i przypomnieć sobie basen i wchodzącego do niego przystojniaka z „kaloryferem” zwanym także „sześciopakiem”. Nawiasem mówiąc, ostatnio dowiedziałam się, że Hiszpanie mówią na to „una tableta de chocolate” – tabliczka czekolady. Dla mnie to określenie pasuje zdecydowanie lepiej niż „kaloryfer” do kogoś, o kim mówi się „ciacho”. Wbrew pozorom można w Solcu spotkać nie tylko tych, którzy lata świetności mają za sobą. Siarkowa woda  niszczy stroje kąpielowe (choć nie od razu – mój ma białe paski i trzyma się dzielnie),  ale w termach nie  są potrzebne czepki, więc czasem zada też  szyku w basenie siarkowym zgrabna nimfa z włosami po pas wystrojona w różowe bikini.