Rumianek – pora na dobranoc

To ziółko zawsze kojarzy mi się z filmem „Krtek a medicína”. W tym właśnie odcinku mądra Sowa kazała Krecikowi szukać dla chorej myszki rośliny o nazwie Matricaria chamomilla. Szukał jej po całym świecie, tymczasem rumianek rósł sobie spokojnie przy jego kopczyku.

Na Kreciku wychowało się tyle dzieci, że chyba prawie wszyscy nie tylko wiedzą , co to jest rumianek, ale na dodatek znają jego łacińską nazwę. Zupełnie jak wszyscy w Imperium Rzymskim, w którym był on bardzo cenioną rośliną leczniczą.

Nawiasem mówiąc, dowiedziałam się ostatnio od mojej kubańskiej znajomej, że na Kubie na bohatera tej kreskówki dzieci nie mówią po hiszpańsku „topo”, tylko tak samo jak dzieci w Polsce – Krecik.

W XVI wieku Tabernaemontanus zalecał podagrykom wcieranie olejku z rumianku w bolące stawy, a także picie wina, w którym przez noc moczyły się koszyczki rumianku. Nic dziwnego. W koszyczkach rumianku występują chamazulen, apigenina, kwercetyna, luteolina oraz ich 7-glukozydy, którym przypisuje się działanie przeciwzapalne. Patent z winem , w którym przez noc moczył się rumianek, wykorzystałam kiedyś na spływie kajakowym, kiedy moje stawy ucierpiały po długim wiosłowaniu.

Ponieważ apigenina, kwercetyna i  luteolina są też inhibitorami XO, więc, jak przeczytałam w

Ghavimi, Hamed, et al. „Chamomile: An ancient pain remedy and a modern gout relief-A hypothesis.” African Journal of Pharmacy and Pharmacology 2012;6:508-511

rozważa się zalecanie przetworów z rumianku chorym na dnę i zagrożonym tą chorobą.

Kiedyś może te rozważania zmienią się w konkretne zalecenia medyczne. Ale ja nie będę na to czekać. I tak będę pić napar z koszyczków rumianku. Zwłaszcza wieczorem. Przygotowany na gorącym mleku i z dodatkiem miodu. Taki napar ułatwia zasypianie i można go podawać nawet maluchom. A kiedy po jego wypiciu zamykam oczy i przypominam sobie filmiki z Krecikiem zasypiam po prostu jak dziecko.

Dobranoc.

Z wizytą w stajni

„Koń jaki jest, każdy widzi” – ta powalająca prostotą definicja konia, podana przez z Benedykta Chmielowskiego w pierwszej polskiej encyklopedii,  zawsze mi się nasuwa, kiedy mam okazję być w pobliżu stajni. Nie mogę powiedzieć, bym bywała tam często. Konie podziwiam za  grację,  jednak trochę się ich boję.

Co zatem sprowadziło  mnie do stadniny?

Owies. A właściwie słoma owsiana.

Kąpiele w słomie owsianej to ludowy sposób na bólowe dolegliwości podagryka. Wewnętrzne stosowanie odwarów z ziela owsa zalecali na dnę niemieccy ziołolecznicy w XVI wieku. W Bułgarii i we Włoszech maceraty z owsa stosowano w postaci okładów na bolące stawy.

I nic dziwnego. Kiedy spojrzeć na owies z puntu widzenia innego niż koński

Ahmed, Sagheer, et al. „Anti-inflammatory and anti-platelet activities of Avena
sativa are mediated through the inhibition of cyclooxygenase and lipoxygenase enzymes.” International Journal of Endorsing Health Science Research 2013;1(2):62-65

zauważyć można, że ma on silne właściwości przeciwzapalne.

Kąpiel owsianą przygotowuje się z  0, 5 kg słomy owsianej , którą zalewa się 3 litrami wrzątku i odstawia na 2 godziny. Potem ogrzewa się ją do wrzenia i gotuje pod przykryciem na małym ogniu przez pół godziny. Przecedza się do wanny z ciepłą wodą. Kąpiel powinna trwać do 20 minut.

Kąpiel taką dobrze zrobić sobie po powrocie z nart Zakopianką, bo wskazana jest ona nie tylko przy bólu stawów, ale także po ciężkim wyczerpaniu nerwowym.

W sklepach zielarskich można także kupić sobie ziele owsa. Odwar z niego zapobiega kamicy nerkowej, która bardzo często trapi chorych na dnę.

Przygotowuje się go z 1 łyżki ziela na 1 szklankę gorącej wody. Po 30 minutach ogrzewa się do wrzenia i gotuje do 10 minut i odstawia jeszcze na 10 minut. Po przecedzeniu dopełnia się odwar do pełnej szklanki przepłukując ziele wrzątkiem. Pije się go 3 razy dziennie po szklance przez trzy tygodnie.

Kiedyś płatki owsiane były dla mnie tylko prostą, szybką potrawą na śniadanie. Ale od kiedy „zacementowany” papką z płatków owsianych pobolewający paluch uspokoił się , traktuje je z dużo większym szacunkiem.

A i konia traktuję z jeszcze większym respektem. Patrzcie, niby tylko zwierzę, a całkiem dobrze  wie, co wcinać, by mieć „końskie zdrowie”.

Laur – szlachetny w zupie

Wieńcem z liści laurowych wieńczono głowy poetów i zwycięzców igrzysk w starożytnej Grecji i Rzymie. Ale moja mama  nie zamierzała wieńczyć głowy ojca, sięgając do pojemnika z   „liśćmi bobkowymi”, który obowiązkowo stał w kuchni pod ręką. Jeśli już coś miałaby z jego ojcowską głową zrobić, to raczej by ją mu zmyła, że znów czegoś nie naprawił. Zamierzała za to zapewne zrobić „zimne nóżki”,  ugotować  bigos  albo zrobić marynatę.

Wawrzyn szlachetny, bo tak nazywa się jedna z dwóch odmian drzewa laurowego, rośnie nad Morzem Śródziemnym. Na Wyspach Szczęśliwych mają swoją własną odmianę.

Jeśli przyjrzeć się mu bliżej

Bustanji, Yasser, et al. „In vitro xanthine oxidase inhibition by selected Jordanian medicinal plants.” J. Pharm. Sci;2011;4(1):1-8.

Kohlmünzer, Stanisław. Farmakognozja: podręcznik dla studentów farmacji. Warszawa: Wydawnictwo Lekarskie PZWL, 2007.

okazuje się, że liście zawierają, między innymi, kostunolid – lakton seskwiterpenowy o właściwościach przeciwzapalnych. Choć to nie jedyny przeciwzapalny związek odkryty w tej roślinie.

Natomiast wodne wyciągi z liści wawrzynu hamują XO. Wprawdzie badania były prowadzone tylko in vitro, a jak wiadomo to nie koniecznie przekłada się na in vivo, ale nie będę się czepiać.

I pomyśleć, że przez całe lata stojąc w kuchni przy garach myślałam, że po prostu i banalnie coś tam sobie pitraszę. A przecież ja , jak nie przymierzając, naukowiec jakiś, wyciągi wodne przygotowuję – a to zupa, a to sos… Wystarczy dorzucić do nich liść laurowy i inhibitor oksydazy ksantynowej gotowy.

Dobrym sposobem na bóle artretyczne jest olej laurowy, tłoczony na zimno z owoców wawrzynu szlachetnego, wmasowany w bolące stawy. Można kupić też prawdziwy olejek eteryczny z owoców wawrzynu. Jednak nie polecam stosowania go wewnętrznie. Przedawkowany działa narkotycznie. Może też bardzo obniżać ciśnienie krwi. A w przypadku silnie skoncentrowanych olejków eterycznych o przedawkowanie nie trudno. Kobiety w ciąży powinny się w ogóle trzymać od niego z daleka (dla nich w ogóle wawrzyn jest przeciwwskazany).

W sklepach ogrodniczych sprzedają wawrzyn szlachetny w doniczkach. Na etykiecie jest napisane, że nie nadaje się do spożycia, a jedynie do ozdoby. Zachodzę w głowę, dlaczego tak miałoby być.  Wygląda dokładnie tak, jak ten, który widywałam we Włoszech. Może ktoś wie?

Na świeżych liściach i owocach wawrzynu Włosi przygotowują oliwkowo-zielony, aromatyczny likier Laurino, którego kieliszeczek dobrze jest wypić po posiłku.

Przepis na likier jest bardzo prosty, tyle, że to robota dla cierpliwych:

30 liści laurowych wraz z owocami zalać w dużym, zamykanym słoju 0, 5 l alkoholu 95 % i odstawić w ciemne miejsce na miesiąc. Przygotować syrop z 320 g cukru i 0, 5 l wody. Po ostudzeniu wlać syrop do słoja z liśćmi, owocami i alkoholem, wymieszać, zamknąć słój i odstawić na 50 dni. Po przefiltrowaniu przez gazę i rozlaniu do butelek trzeba jeszcze poczekać miesiąc, aż likier straci zmętnienie i smak się utrwali.

W necie krąży sporo kuracji „oczyszczających stawy”, w których przez wiele dni pije się wyciągi z wawrzynu.  Ale UWAGA! Wyciągi takie wzmagają skurcze mięśnia sercowego i bardzo pobudzają krążenie krwi. Sama nie robię więc takich eksperymentów i ich nie polecam.

Podobno delficka wyrocznia Pytia, siedząc na trójnogu w świątyni Apollina,  w narkotycznym transie pod wpływem dymu z liści laurowych, odpowiadała na pytania błagalników słowami kompletnie bez związku. Radzę zatem z wawrzynem uważać i szczególnie w jego przypadku trzymać się mądrej zasady, wyrytej nad wejściem do świątyni w Delfach – „Nic ponad miarę”.

Miechunka – zdrowie w kielichu

Miechunka to jedna z moich ulubionych roślin. Ładnie wygląda na tle zieleni w ogrodzie. Niegdyś traktowałam ją tylko jako jesienną ozdobę rabatki. Zimą była dla mnie suchym bukietem w wazonie, a jej jakby pergaminowe, cynobrowego koloru kielichy przywodziły mi zawsze na myśl chińskie lampiony i film „Zawieście czerwone latarnie”.

Aż tu pewnego dnia, ku mojemu zaskoczeniu, rysunek miechunki pojawił się wśród różnych, znanych mi ziół, kiedy w białych rękawiczkach (wyglądając zupełnie jak Arsene Lupin – dżentelmen włamywacz), z namaszczeniem przeglądałam pożółkłe, pachnące w przedziwny sposób karty ksiąg niemieckich lekarzy i zielarzy  z XVI wieku, specjalistów od leczenia podagry, Tabernaemontanusa, Lonicerusa i Bocka, przechowywanych w Muzeum Farmacji w Bazylei.

Postanowiłam się jej więc bliżej przyjrzeć. Okazało się, że we Włoszech i w Bułgarii tradycyjnie leczy się podagrę wywarami z miechunki właśnie i jej suszonymi owocami. W Chinach jest uznawana za roślinę leczniczą. Owoc miechunki wymienia farmakopea francuska (Pharmacopoeia Gallica VI). No a to, w tak zwanych „dzisiejszych czasach”, znaczy, że naukowcy się za nią już poważnie zabrali. Ten pomarańczowy, a czasami ciemnopomarańczowy koralik, to po prostu lecznicza pigułka. A  sprytna natura zadbała o to, żeby była ładnie i oryginalnie zapakowana.

I proszę, na dodatek wyciągi i wywary z owoców, liści i kielichów miechunki rozdętej okazały  się być cennym źródłem inhibitorów XO , której nadmiernej aktywności zdecydowanie nie lubię.

Można o tym poczytać w

Inhibition effects of Physalis alkekengi extract on xanthine oxidase activity in different phenological stages. Clinical Biochemistry 2011;44(13):343.

Wodne wyciągi z miechunki mają także  zdolność usuwania kwasu moczowego z organizmu i działają  przeciwzapalnie i przeciwartretycznie.

W sklepach sprzedaje się miechunkę pod jej łacińską nazwą Physalis (naukowo nazywa się ona  Miechunka rozdęta  (Physalis alkekengi L.). Bywa sprzedawana świeża lub suszona. Z tą świeżą trzeba uważać, bo ostatnio prawie cała paczka trafiła mi się z pleśnią.

Można ją jeść na surowo albo robić nalewki, przeciery, konfitury, dżemy, galaretki i konserwować w miodzie. Przepisów w sieci jest cała masa.

Ja robię nalewkę  zalewając  100 g rozdrobnionych  suszonych  lub świeżych owoców 0, 5 l ciepłego wina. Stoi tak dwa tygodnie. Po przefiltrowaniu używam dwa razy dziennie po trzy łyżeczki. Można robić tę nalewkę także na wódce (ale nie na spirytusie). Proporcje są takie same, jak wyżej, tyle, że używa się jej wtedy mniej (dwie łyżeczki dwa razy dziennie ).

Sadzonki miechunki nie są zbyt popularne w sklepach ogrodniczych, ale coraz częściej się pojawiają. Uprawia się ją też z nasion. Lubi gleby wapienne, więc będzie wdzięczna za odrobinę popiołu z kominka opalanego drewnem. Ale UWAGA –  jak się zadomowi w ogrodzie, trudno będzie ją powstrzymać, żeby nie pojawiała się wszędzie. Ja, choć bardzo ją lubię, a „wolność kocham i rozumiem”, musiałam miechunce tę wolność ograniczyć i uprawiam ją w pojemniku zagłębionym w ziemi na rabacie. Dzięki temu jej kłącza mam w ryzach i nie ucieka mi do sąsiada.

Mając pod ręką miechunkę pozwalam sobie zaszaleć z  jakimś bogatym w puryny jedzonkiem i czuję się rozgrzeszona. Co nie znaczy, że mogę opychać się schabowymi, a potem zjeść jej kilogram albo wypić butelkę nalewki. Miechunka zawiera między innymi solaninę, a ta w dużych ilościach jest szkodliwa. Zwłaszcza niedojrzałe owoce zawierają jej dużo i tych nie należy jeść w ogóle.

Czasem spotykam ją w restauracjach , gdzieś w innych krajach,  jako ozdobę dania. Wyobrażam sobie wtedy, że kucharz zrobił tę potrawę specjalnie dla mnie i uśmiecham się sama do siebie.