Robinia – aromat Transylwanii

Kiedy wiosną przemierza się Transylwanię, pobocza dróg porośnięte kwitnącymi drzewami robinii akacjowej wyglądają jak ośnieżone.

A syrop z jej kwiatów można kupić w każdym sklepie.

U nas nigdy nie widziałam jej tak dużo w jednym miejscu.

W Cigacicach (pomiędzy Sulechowem a Zieloną Górą) rośnie największy las robiniowy w Polsce (174 hektary). Ale jeszcze tam nie byłam. I pewnie w tym roku już mi się nie uda go zobaczyć w porze kwitnienia, bo ta właśnie nadeszła.

Często robinię akacjową nazywa się błędnie akacją, choć akacja to zupełnie inna roślina.

Bardzo lubię grochodrzew akacjowy, bo to z kolei inna nazwa tego drzewa. Lubią go także pszczoły. Ma bardzo miododajne kwiaty.

Odrywane kolejno listki z liści robinii akacjowej służyły mi kiedyś, kiedy byłam smarkulą, do zabawy w „kocha, nie kocha…”.

Dobrze wiedziałam, jaką roślinkę do tej zabawy wybierać.

Zawsze mi wychodziło  –  „kocha”.

I nic dziwnego.

W końcu liczba listków na liściu robinii akacjowej jest nieparzysta.

Robinia akacjowa to niestety roślina inwazyjna, a na dodatek prócz kwiatów inne jej części są toksyczne. Dlatego wszyscy chcą się jej z ogrodu pozbyć.

Jej kwiaty stosuje się w osłabieniu czynności nerek, która wiąże się bardzo często ze skazą moczanową. Pomocne są także przy obrzękach.

Kwiaty robinii zawierają  także, między innymi, apigeninę, o której wspominałam w „A to feler – westchnął seler”, będącą inhibitorem XO.

Kwiaty suszy się w ciemnym i przewiewnym miejscu.

Napar z nich przygotowuję zalewając 1 łyżkę kwiatów szklanką wrzątku. Pozostawiam go na 15 minut nad parą, jak zalecał profesor Ożarowski. Ja stosuję do tego celu  garnek do gotowania na parze, do którego wstawiam kubeczek z zalanymi wrzątkiem kwiatami. Potem odstawiam na kolejne 15 minut. Piję dwa razy dziennie między posiłkami przez dwa tygodnie.

Bardzo smacznym deserem są świeże kwiaty robinii smażone w cieście naleśnikowym. Białe płatki można też utrzeć z cukrem „na konfiturę”.

Smaczny jest syrop z kwiatów robinii. Gotujemy litr wody z 800g cukru i po ostudzeniu dodajemy sok z dwóch cytryn. Zalewamy tym 4 szklanki białych płatków kwiatowych. Po 24 godzinach syrop przecedzamy do butelek i pasteryzujemy 10 minut. Taki syrop rozcieńczony wodą sodową doskonale gasi pragnienie. Można go zrobić też z dodatkiem miodu akacjowego.

Świeże kwiaty można zamrozić i zimą przypomnieć sobie aromat wiosennej Transylwanii, którym nie jest wcale, jak mogłoby się komuś wydawać, zapach czosnku.

 

Niektórzy lubią kompot z wiśni

Alibabki, znany girlsband PRL-u, śpiewał  nie byle jakie pioseneczki.

Na przykład słowa tej, którą tu Wam przypomnę, napisał słynny pisarz Ireneusz Iredyński. Muzykę zaś skomponował równie słynny muzyk Jan Ptaszyn Wróblewski.

https://youtu.be/TmVkeU-2ADY

„Niektórzy lubią kompot z wiśni, inni blask słońca na podłodze .”

A ja lubię i jedno i drugie. Pasjami lubię fotografować blask słońca na posadzkach zwiedzanych zamków i pałaców.

I lubię też kompot z wiśni gotowany z goździkami, których skuteczność w zwalczaniu stanów zapalnych stawów „opiewałam” kiedyś  w poście „Czapka i czapetka na stoku”.

Wiśnie były w ogrodzie moich rodziców zawsze. Czas ich kwitnienia w dzieciństwie łączył się koniecznością włożenia znienawidzonych podkolanówek i pójścia na pierwszomajowy pochód. Potem, w czasach studenckich, kojarzę go z wyjazdem na pierwszomajowy spływ kajakowy. Z radością się pakowałam, choć z pewnym żalem myślałam o tym, że kiedy wrócę, kwiatów już nie będzie.

Kiedy przeczytałam w

Kolasinski, Sharon L. Food, Drink, and Herbs: Alternative Therapies and Gout., Current Rheumatology Reports 2014;16(4):1-7

że codzienne jedzenie wiśni (10-12 sztuk) zmniejsza ryzyko wystąpienia napadów dny moczanowej, stały się one moim nieodzownym dodatkiem do jogurtu. Jeśli nie ma świeżych zastępują je mrożone.

Kwitnące drzewa wiśni są absolutnie niebiańskie. Zazdroszczę Japończykom Hanami – „święta podziwiania kwiatów wiśni”. Subtelny film pod takim właśnie tytułem bardzo mnie wzruszył.

Gdyby tak zamienić któreś z naszych świąt państwowych, pełnych smutku i rozpamiętywania bolesnej przeszłości, na przykład na „Święto podziwiania kwiatów jabłoni”. Albo dodać nowe?

Może drugiego maja? I tak nikt nie pracuje wtedy.

Co Wy na to?

Jedzcie stokrotki

Stokrotka  czyli z angielska – daisy. Tak właśnie nazywano Daisy von Pless, uważaną za jedną z najpiękniejszych kobiet początku XX wieku, Panią na zamku Książ. I nie dziwi mnie to.

By James Lafayette – http://lafayette.org.uk/ple1804.htmlhttps://web.archive.org/web/20071118180847/http://lafayette.150m.com/ple2827f.html, Domena publiczna, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=2228008

Ta roślinka nie kojarzy się zwykle z ziołolecznictwem. Raczej z ogródkiem i rabatkami.

Tymczasem napary z suszonych kwiatów stokrotki (wysuszonych w temperaturze do 40oC ) pomagają usuwać szkodliwe produkty przemiany materii.

Przepis jest prosty:

1 łyżkę suszonych kwiatów stokrotki i 1/2 łyżki ziela nawłoci zalać się 2 szklankami wrzątku w termosie i pozostawić na godzinę. Pić po pół szklanki trzy razy dziennie.

Zaczerpnęłam go z książki Aleksandra Ożarowskiego i  Wacława Jaroniewskiego – „Rośliny lecznicze i ich praktyczne zastosowanie”.

Świeże kwiaty są jadalne i można je dodawać do sałatek albo ozdabiać nimi potrawy.

Zdaniem Syreniusza stokrotka pomaga na rwę kulszową (zwaną w jego czasach  scyatyką)  i artretyzm.

Stokrotkę nazywa w swoim „Zielniku” „stokrocią” i pisze, że „Scyatyce/owa Artretyce (…) bywa prędkim ratunkiem tłukąc ią ze Slazem a z masłem nie solonym mażąc abo y plastrując. Albowiem boleści układa i przymioty ogniste z nich wyciąga”.

 

Suszone kwiaty stokrotki można kupić w sklepach zielarskich. Ale o wiele przyjemniej zebrać je samemu. Panie mogą dodatkowo zadać szyku zbierając je do ładnego i wygodnego  koszyka.

Panów też zapraszam na łąkę. Wprawdzie zabawnym może się wydać komuś widok faceta, który spaceruje po łące i zbiera stokrotki, ale nie krępujcie się Panowie buszować wśród traw i kwiatków. Stokrotki wspomogą Wasze zdrowie.

A przy okazji możecie zanucić pod nosem „gdzie strumyk płynie z wolna” i porozmyślać o urodzie  księżnej Daisy.

Albo o modzie lat 60-tych i jasnowłosych Doris Day i Janis Paige w w filmie „Nie jedzcie stokrotek”…

Mi szczególnie podobają się te ich suknie z dekoltem na plecach.  A Wam?

 

 

 

 

 

 

Nie szalej!

Podagrycznik zwany „kozią stopką” właśnie zaczyna radośnie szaleć i zarastać mój ogródek. Dobrze, że hiacynty kwitną tak wcześnie, że nie zdąży ich zasłonić swoimi liśćmi.

Roślina ta to dla mnie absolutny hit w leczeniu dny moczanowej. Teraz jest traktowany jak pospolity chwast i bezlitośnie tępiony.

„Kozia stopka” wzięła się od podobieństwa liścia podagrycznika do odcisku koziego kopytka. To z kolei kojarzy mi się z charakterystycznym u wielu podagryków chodzeniem trochę na palcach, jakby ich bolała pięta. Nawiasem mówiąc czasem sama miałam ochotę tak chodzić, kiedy zbyt dużo poszalałam z nieodpowiednim jedzeniem i zaniedbałam ziółka. Wtedy wyraźnie „szło mi w pięty”. Może właśnie stąd to powiedzenie?

W

Kunstman, Paweł, Małgorzata Wojcińska, and Paulina Popławska. „Goutweed
(Aegopodium podagraria L.).” Postępy Fitoterapii 2012;4:244-249

przeczytać można, że podagrycznik zawiera między innymi pochodne kwercetyny i kemferolu (będących silnymi inhibitorami XO) oraz falkarindiol, który działa silnie przeciwzapalnie (trzydziestokrotnie silniej niż indometacyna, syntetyczny lek stosowany jako środek przeciwzapalny i przeciwreumatyczny).

W publikacji

Koyro, O. O.et al. „Study of the composition of the goutweed flowers essential oil, its renal effects and influence on uric acid exchange.” Pharmacognosy Communications 2012;2.3:46-9

opisane są badaniach in vivo olejku z kwiatów podagrycznika. Zaobserwowano w nich, że zwiększa on wydalanie kwasu moczowego.

Nic zatem dziwnego, że Tabernaemontanus zalecał picie winnego wywaru z podagrycznika na dnę moczanową.

Porządną garść posiekanego podagrycznika zalewa się butelką wina (białego lub czerwonego) i podgrzewa  powoli przez 20 minut co jakiś czas mieszając. Garnek nie może być przykryty zbyt szczelnie.

Przy bólach stawów popijam takie wino (spory kieliszek) wieczorem i rano, na czczo.

Jak pisał Syreniusz w swoim Zielniku (powołując się na Tabernaemontanusa), wino takie może być pomocne także w „scyatyce”, czyli rwie kulszowej „na czczo i na noc po kwaterce ciepło pijąc(…). Też naparzaiąc tym zielem albo plastrując(…). „

Można robić maści na bazie smalcu gęsiego z alkoholowymi maceratami z podagrycznika. W sieci jest sporo przepisów na maści z różnymi ekstraktami z ziół, więc można sobie poeksperymentować w ten sposób też z podagrycznikiem.

Bardzo lubię nalewkę winną na podagryczniku. Robię ją zalewając w zakręcanym słoju dużą garść posiekanych liści wraz z kwiatami butelką białego wina. Po pół roku mam trunek podobny w kolorze do dobrego, dojrzałego tokaju. A i smak bardzo mi odpowiada. Kiedy tylko zaczynają po mnie „wędrować” bóle artretyczne wypijam kieliszeczek tej nalewki.

Robię z nią różne eksperymenty. Zalewam podagrycznik przeróżnymi gatunkami wina białego, zimnego albo mocno pogrzanego.

Herbata z suszonych liści podagrycznika (1 łyżeczka na 1 szklankę wrzątku, parzyć pod przykryciem 15 min, przecedzić, pić 3-4 razy dziennie 2/3 szklanki) jest zalecana przy dnie moczanowej i kamicy nerkowej.

Jest to roślina nieprawdopodobnie silna. Potrafi wyrosnąć na kamieniach. Jeśli gdzieś się zadomowi zarośnie cały ogród. Dlatego najlepiej uprawiać ją w pojemnikach wkopanych na rabacie (podobnie jak miechunkę, o której pisałam w „Miechunka – zdrowie w kielichu”).

W czasach średniowiecza podagrycznik był w Polsce sprzedawany na targach jako warzywo.

Można korzystać z jego zalet na  na wiele sposobów.

Z  młodych liści gotuje się  zupę, przyrządza jak szpinak lub dodaje do sałatek. Bardzo lubię dodawać liście podagrycznika do jajecznicy, pizzy, omletu i gulaszu wołowego z pomidorami i czerwonym winem. Liście można też kisić.

Kłącza, które są odpowiedzialne za jego ekspansywność, są bardzo pożywne. Kiedy są młode, białe i chrupiące można je przygotowywać jak szparagi albo robić z nich „frytki”. Więc kiedy już koniecznie chcemy go wytępić z rabaty warto zatrzymać młode kłącza i po lekkim podgotowaniu  zamrozić je.

Do roślinki tej odczuwam ogromną wdzięczność.

Podagrycznik gotowany w winie pozwolił mi pokonać męczące bóle artretyczne i odbyć piękną podróż po Transylwanii.

Pozwolił mi też wdrapać się wysoko w góry by podziwiać kwitnące różaneczniki.

Wyglądałam pewnie dość osobliwie, kiedy na parkingu przed wyruszeniem w góry pociągałam „z gwinta” wino podagrycznikowe, bo zabrałam go całą butelkę.  Ale zupełnie się tym nie przejmowałam. Góry Transylwanii, zwłaszcza wiosną, są warte wszystkiego.

Liść podagrycznika

Jeśli zbiera się podagrycznik dziko rosnący trzeba uważać, by nie pomylić go z innymi roślinami z rodziny selerowatych. Charakterystyczną cechą podagrycznika jest to, że jego roztarte w palcach liście wydzielają jakby „marchewkowy” zapach.

Niestety do rodziny tej należy też szalej jadowity, z którego warzono niegdyś cykutę, którą uśmiercono Sokratesa. Fachowcy spierają się wprawdzie, czy podana mu trucizna przygotowana była z szaleju czy może był to szczwół plamisty.

Szalej nie  rośnie  na takich samych stanowiskach , co podagrycznik i liście ma zupełnie inne. Ktoś, kto tę roślinę zna lub w ogóle ma trochę doświadczenia z roślinami, na pewno się nie pomyli. Ale po co ryzykować. Lepiej posadzić podagrycznik w ogrodzie biorąc sadzonki od zaufanej osoby albo nauczyć się w terenie odróżniać go od innych podobnych roślin pod okiem kogoś, kto jest z nim zaprzyjaźniony.

Liść szaleju jadowitego (By Aomorikuma(あおもりくま) – Aomorikuma original Photograph, CC BY-SA 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=7147663)

Zatem podagryku nie szalej.

Jeśli nie chcesz skończyć jak Sokrates pamiętaj:

Podagrycznik – TAK, szalej – NIE.

 

 

Odnalezione kluczyki

Kiedy przed wejściem do mojego domku na Mazurach zakwitają pierwiosnki, wiem już na pewno, że przyszła wiosna. Nie dostrzegałam w nich jednak kiedyś w ogóle roślin leczniczych. Nie mam pojęcia dlaczego, bo przecież od zawsze wiem, że ich botaniczna nazywa to pierwiosnki lekarskie.

Bliżej zaczęłam się przyglądać tej wdzięcznej roślince, kiedy zauważyłam ją w księdze Hieronymusa Bocka, niemieckiego botanika i fitoterapeuty, którą wertowałam w Muzeum Farmacji w Bazylei, szukając różnych naturalnych pomysłów na leczenie dny moczanowej.

Okazuje się, że w XVI wieku zalecano podagrykom przykładanie zgniecionych kwiatów pierwiosnka na bolące stawy, picie wina z dodatkiem kwiatów pierwiosnka i zjadanie kwiatów z cukrem.

W pracy

Havlik, Jaroslav, et al. „Xanthine oxidase inhibitory properties of Czech medicinal plants.” Journal of Ethnopharmacology 2010;132(2):461-465

mówi się o tym, że etanolowe wyciągi z kwiatów pierwiosnka są inhibitorami XO, co uzasadniałoby XVI-wieczny pomysł z piciem wina z kwiatami.

Butelkę napełnia się luźno kwiatami pierwiosnka (całe kwiatostany) i nalewa się białego wina tak, aby je całkiem przykrywało. Butelka musi stać przez dwa tygodnie w słońcu. Po przefiltrowaniu zażywa się po jednym łyku od czasu do czasu. Wino takie zalecane jest także przy wyczerpaniu nerwowym.

W kwiatach występuje luteolina, która ma działanie przeciwzapalne, nic więc dziwnego, że okładano nimi bolące stawy.

W zielarstwie używany jest także korzeń pierwiosnka. Ale po co niszczyć całe rośliny. Wystarczą kwiaty, które mają podobne właściwości. Odwar z nich można stosować jako lek wykrztuśny przy suchym kaszlu. Ma również działanie lekko uspokajające.

Odwar z kwiatów robi się zalewając łyżkę kwiatów szklaną wrzątku. Gotuje się to potem przez 5 minut pod przykryciem, a potem jeszcze parzy 10 minut. Dorośli mogą zażywać 1 łyżkę odwaru 3 razy dziennie po jedzeniu. Dla dzieci dawka wynosi 1 łyżeczkę 3 razy dziennie po jedzeniu.

W XIV wieku na Wyspach Brytyjskich uprawiano pierwiosnki jako zioła sałatkowe.

Natomiast w centralnej części Anglii produkuje się z kwiatów pierwiosnka wino.

Gdyby ktoś chciał zrobić sobie wino pierwiosnkowe przepis (podany przez Hannę Szymanderską) znajdzie na stronie Potrawy regionalne. Są tam też przepisy na różne potrawy z pierwiosnka.

W Bridgeman Art Library (dzieki której mam to zdjęcie) można sobie kupić reprodukcję prześlicznej akwareli Arthura Hopkinsa z 1909 roku  Cowslip Wine (Wino pierwiosnkowe).

Kiedy na nią patrzę, to chciałabym cofnąć się w czasie. Zwłaszcza z powodu tej niebieskiej sukienki. Ech! Kto teraz tak się ubiera do prac domowych?

Z kwiatów pierwiosnka można też robić galaretki i inne deserki albo mrozić je w kostkach lodu i ozdabiać nimi potrawy. Młode pędy, liście i kwiaty wymieszane z sałatą i cykorią to bardzo ciekawa sałatka na wiosnę.

Trzeba jednak pamiętać, że pierwiosnek zawiera  saponiny, które w nadmiarze drażnią żołądek, więc nie radzę z nim przesadzać. Uważać należy zwłaszcza, kiedy ma się wrzody żołądka lub jego ostry nieżyt.

Legenda głosi, że pierwiosnki wyrosły na miejscu, gdzie spadły klucze do Nieba, które upuścił Święty Piotr. Cieszę się, że znalazłam te kluczyki. Teraz pozostaje  mi tylko odszukać schody do Nieba.

 

 

Przytulanki w brzezinie

 

Brzoza ma w sobie delikatność, szlachetność i jakąś magię. Nic dziwnego, że uchodziła za symbol władzy u starożytnych Rzymian i za drzewo święte w wierzeniach słowiańskich i nordyckich. Dziś nauka potwierdza jej „magiczną ” moc.

Kora brzozy zawiera leczniczą betulinę oraz jej pochodne. Kwas betulinowy ma działanie przeciwalergiczne, przeciwzapalne, przeciwwirusowe i wywołuje samobójczą śmierć komórek czerniaka. Wprawdzie kwas ten jest słabo rozpuszczalny w wodzie, ale połączenie go z glicyną bardzo zwiększa tę rozpuszczalność. Glicyna to pochodna amoniaku. Amoniak to z kolei składnik potu. Nie jestem chemikiem, ale ładnie mi się to łączy w logiczną całość i uzasadnia używanie w saunie właśnie brzozowych witek.

Kiedyś myślałam, że to okładanie brzozowymi witkami w „ruskiej bani” to tylko pobudzanie krążenia krwi i niezła zabawa. Teraz sądzę, że może to być także dobra profilaktyka różnych chorób. Być może także poważnych chorób skóry.

Dobrze, że saunę bardzo lubię. O jej innych zaletach było w „Sauna – da się polubić i fałdki”.

Ale brzoza to nie tylko betulina. Jak piszą w

Havlik, Jaroslav, et al. „Xanthine oxidase inhibitory properties of Czech medicinal plants.” Journal of Ethnopharmacology 2010;132(2):461-465,

etanolowy wyciąg z liści brzozy jest inhibitorem XO.

Takim właśnie etanolowym wyciągiem jest Succus Betulae, zwany „sokiem brzozowym”. Jest to sok wyciśnięty ze świeżych liści brzozy i utrwalony alkoholem.

Jest to preparat silnie działający i nie polecam go kobietom w ciąży i karmiącym. Muszą na niego uważać też osoby z poważnymi uszkodzeniami nerek i chorobami serca.

Czasem, kiedy doskwierają mi problemy z drogami moczowymi, robię sobie krótką kurację tym preparatem, stosując się dokładnie do zaleceń producenta. Ale tylko przez tydzień, góra dwa.

Opisanego wyżej „soku brzozowego” nie należy mylić z prawdziwym sokiem brzozowym, zwanym po staropolsku oskołą, który jest sokiem uzyskiwanym z nacięcia w pniu brzozy zrobionego wczesną wiosną. Nim opijać się można do woli.

Kto czytał „Sylwestrowe toasty” wie, że lubię się czasem napić wina. Sok brzozowy wymieszany  z włoskim musującym prosecco to świetny napitek dla mnie na imprezkę przy topieniu marzanny.

Patrząc na śnieg za oknem obawiam się jednak, że w tym roku na ognisku po utopieniu marzanny trzeba będzie napić się raczej grzańca. Ale kto czytał „Czapka i czapetka na stoku” wie, że to też dla podagryka lekarstwo.

Sok brzozowy, napary i odwary z liści brzozy były od wieków  sprzymierzeńcami  w leczeniu  dny moczanowej.

Wczesną wiosną (marzec-kwiecień), kiedy przez kilka dni temperatury sięgają 10-15 stopni, można sobie samemu utoczyć soku z brzozy. Aby nie zaszkodzić zbytnio drzewu nacięcie nie powinno mieć więcej niż 4 cm głębokości. Trzeba je koniecznie potem zabezpieczyć drewnianym kołkiem. W sieci jest cała masa filmików nagranych przez fachowców w dziedzinie pozyskiwania oskoły. Ale jeśli ktoś wierci w drzewie dziury po kilkanaście centymetrów to nie oglądam jego nagrań. To dla mnie niedobry człowiek. Przecież drzewu też  należy się dobre traktowanie.

Sok brzozowy można zagęścić przez odparowanie i otrzymanym syropem słodzić potrawy.

Mylą się jednak ci, którzy myślą, że ksylitol, zwany „cukrem brzozowym”, jest robiony z soku brzozowego. To organiczny związek chemiczny otrzymywany w specjalnych reaktorach z użyciem między innymi niklu i glinu. I chyba tylko Finowie robią go jeszcze z kory brzozy. Inni używają do tego celu kukurydzy. Ksylitol ma wiele zalet, a naukowcy twierdzą, że nie szkodzi. Ja jednak wolę zrobić sobie syrop z oskoły.

Warto też popijać napar z wiosennych, młodziutkich  liści brzozy, wysuszonych w ciemnym miejscu (2 łyżeczki suszu na szklankę wrzątku). W sklepach zielarskich można kupić suszone liście brzozy. Najlepsze są jednak takie zebrane samodzielnie, kiedy są  jeszcze lekko lepkie. Najłatwiej suszyć je wtedy razem z gałązkami i dopiero po ususzeniu oberwać.

Można również zbierać pączki brzozowe i używać ich podobnie, jak pączków topolowych, o których pisałam we wpisie „W Tłusty Czwartek polecam pączki”. Podobnie jak liście, pączki brzozy działają odtruwająco, przeciwartretycznie, oczyszczają drogi moczowe i zapobiegają kamicy.

Podczas zbierania liści, pączków czy soku można poprzytulać się do drzew, bo, jak twierdzą radiesteci, brzoza ma  „pozytywną energię”.

Jak to z tą energią jest, to sprawa dyskusyjna, ale przecież przytulanie się jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodziło.

 

Być jak bogini

Cebula to jedna z najstarszych uprawianych przez człowieka roślin. Ceniona była w starożytnym Egipcie, gdzie pojawia się jako najczęściej malowana roślina na grobach faraonów. Teraz została zepchnięta w kąt , bo jej zapach nie przystaje do współczesnych standardów. No bo jak tu spacerować po centrum handlowym rozsiewając zamiast zapachu perfum aromat cebuli?

Choć, kto wie, czy na fali mody na nieogolone pachy i niemyte włosy jakaś gwiazda Hollywood nie wypromuje własnych perfum o zapachu cebuli.

Ale na razie cebula nie weszła jeszcze szturmem na salony i skromnie lansuje się tylko w warzywniaku.

W badaniach in vivo przeprowadzonych w Pakistanie i opublikowanych w

Haidari, Fatemeh, et al. „Effects of onion on serum uric acid levels and hepatic xanthine dehydrogenase/xanthine oxidase activities in hyperuricemic rats.” Pakistan Journal of Biological Sciences 2008;11.141779.

wykazano, że sok z cebuli obniża poziom kwasu moczowego nie tylko przez hamowanie XO, ale także przez inne, nie wykryte jeszcze, mechanizmy. Wprawdzie badanie było robione na szczurach, ale przyjęłam, że pewnie tak samo działa na ludzi. A jeśli nawet nie, to i tak cebula ma wiele innych cennych właściwości, więc na pewno mi nie zaszkodzi.

Jak można poczytać w

Wuyts, D. „Oignon—Allium cepa, bulbe.” Phytothérapie 2013;11.1:6-11

w cebuli występuje kwercetyna i kemferol, oba będące inhibitorami XO. Wykryto w niej także związki o działaniu przeciwzapalnym, co uzasadniałoby ludowy sposób na bolące podagryka stawy – okładanie ich miazgą z cebuli.

Ale niestety surowa cebula to nie dla mnie. I nie chodzi tu o zapach, który można zneutralizować marynując pokrojoną cebulę przez pół godziny w soku z cytryny. Mój żołądek źle reaguje, być może drażniony przez zawarte w niej związki siarki. Więc rzadko mogę ją jeść na surowo bez konsekwencji.

Na szczęście na wykładach z farmakognozji dowiedziałam się, że kwercetynie w cebuli nie szkodzi obróbka termiczna. Od tego czasu w mojej kuchni zaczęło się pojawiać więcej  dań ciepłych  z cebulą w głównej roli.

Cebularz z makiem to częsty gość w mojej kuchni.

A prowansalska tarta z cebulą – to przecież idealne danie dla mnie. Kwercetyna hamuje XO i mniej się kwasu moczowego wytwarza, a węglowodany, jak pisałam już w „Droga przez mąkę”, pomagają usuwać go z organizmu. Więc wydedukowałam sobie, że mogę ją nawet popić odrobinką dobrego piwa, które  jest dla podagryka zakazane. Bo ja zakazów nie lubię, a dobre, uczciwie uwarzone piwo – owszem.

Historycy obeznani ze starożytną cywilizacją Sumerów twierdzą, że bogini Baba osobiście doglądała cebuli w swoich pałacowych ogrodach w Mezopotamii.

Myślę więc, że teraz każda baba, uprawiając cebulę w ogródku, może się czuć zupełnie jak bogini.

 

 

W Tłusty Czwartek polecam pączki

Wczesną wiosną lub zimą z topoli czarnej, topoli balsamicznej lub osiki zbieram pączki topolowe. Nie jest to łatwe, bo zwykle mają one gałęzie bardzo wysoko. Jednak czasem uda się znaleźć przyjazne drzewo, jak to na zdjęciu. Rośnie sobie w Solcu Zdroju , blisko term, o których pisałam w „Solec Zdrój – fajfy w oparach siarki”.

Pączki zbieramy zanim pękną. Można używać świeżych albo suszyć je w temperaturze do 30 stopni i przechowywać w słoiku bez dostępu światła. Wiosną , przy okazji, można nazbierać młodych topolowych liści. Wysuszone mają bardzo podobne działanie do pączków.

W badaniach  opublikowanych w

Havlik, Jaroslav, et al. „Xanthine oxidase inhibitory properties of Czech medicinal plants.” Journal of Ethnopharmacology 2010;132(2):461-465.

pokazano wyjątkowo silne działanie etanolowych wyciągów z pączków topoli jako inhibitora XO.

Okazuje się, że propolis ma skład bardzo podobny do tych etanolowych wyciągów.

Można o tym poczytać w

Jerković, Igor, and Josip Mastelić. „Volatile compounds from leaf-buds of Populus nigra L.(Salicaceae).” Phytochemistry 2003;63(1):109-113.

W kuracjach ziołowych, które sobie co jakiś czas robię, używam więc chętnie propolisu i stosuję go według wskazówek producenta. Oczywiście trzeba z nim uważać, jeśli się jest uczulonym na produkty pszczele. Ale mnie to, na szczęście,  nie dotyczy.

Wyciągi z pączków topoli usuwają nadmiar kwasu moczowego z organizmu. Mają też działanie przeciwzapalne,  napotne i przeciwgorączkowe.

Są zatem idealne dla przeziębionego podagryka.

Powinny ich jedynie unikać osoby z nadwrażliwością na aspirynę.

Ja stosuję zwykle przepis, który można znaleźć wśród wielu przepisów na przetwory z pączków topoli.

Dwie łyżki rozdrobnionych pączków zwilżam alkoholem i zostawiam na 10 minut pod przykryciem. Potem zalewam  szklanką wrzątku i parzę przez 30 minut. Można ten napar posłodzić miodem.

Rozdrobnione świeże lub suszone pączki dodaję też do miodu lub powideł.

Tych pączków żaden dietetyk mi w Tłusty Czwartek nie zabroni.

 

 

A to feler – westchnął seler

Seler u Brzechwy wypowiadał się wprawdzie nie „w temacie podargy” jednak wiele wspólnego z dną moczanową  ma.

Raffo, Antonio, et al. „Internal quality of fresh and cold stored celery petioles  described by sensory profile, chemical and instrumental measurements.” European Food Research and Technology 2006; 222.5-6:590-599

podaje, że selery mają relatywnie dużą zawartość apigeniny.

Apigeninę nieźle przebadano i napisano na jej temat sporo prac naukowych.

Okazuje się , że wykazuje ona działanie hamujące w stosunku do XO porównywalne z allopurynolem, lekiem używanym od lat w leczeniu dny moczanowej. Pisałam o nim w  „Leczenie dny  moczanowej – trochę historii i stan na dziś”.

Badania in vivo opisane w

Al-Okbi, S. Y., and D. A. Mohamed. „Evaluation of anti-gout activity of some plant food extracts.” Polish Journal of Food and Nutrition Sciences 2008;58(3):385-395

pokazują, że wyciągi z liści i nasion selera obniżają poziom kwasu moczowego w surowicy krwi i w moczu.

Kiedyś seler kojarzył mi się tylko z włoszczyzną i rosołem albo dodatkiem do sałatki jarzynowej. Potem polubiłam surówki z selera. Teraz, kiedy poznałam go lepiej, używam go znacznie chętniej. Sok z selera świetnie „podbija” smak soku z buraka i marchewki. Panierowane albo przygotowane w cieście kotlety z gotowanego selera są na prawdę dobre. Seler naciowy podjadam z dipem czosnkowym z jogurtu albo z sosem tzatziki. Czasem robię też  selera zapiekanego po francusku.

Trzeba jednak odrobinę uważać, ponieważ są osoby, które są na seler uczulone. Ze względu na zawarte w nim furanokumaryny nie należy opijać się selerowym sokiem przez wyjściem na słońce, bo może się to skończyć poparzeniami.

Kobiety w ciąży i karmiące powinny go w ogóle unikać.

Za czasów cesarza Tyberiusza bulwy selera kwaszono a liście przygotowywano jak szpinak a także dodawano do ryb gotowanych. Więc jeszcze sporo kulinarnych eksperymentów z selerem w roli głównej przede mną.

Ech, czasem sobie myślę, że przez tę dnę moczanową feler mam.

Ale zawsze mnie pociesza, o czym kiedyś już pisałam, że „nobody is perfect”.

Imbir – antidotum dla męża

W najstarszym chińskim zielniku, którego autorstwo przypisuje się mitycznemu chińskiemu władcy Shennongowi, kłącze imbiru było zakwalifikowane do ziół „ministerskich”, łagodzących bardzo ciężkie choroby i przywracających życie.

Imbir był także składnikiem słynnej antytoksyny Mitrydatesa,  zwanej theriak. Król Pontu ćwiczył na więźniach, na  sobie i rodzinie działanie różnych toksyn, by wypróbowywać różne na nie odtrutki i dopracować się remedium na wszystkie trucizny.

Imbir wymieniany jest też jako antidotum w „Kanonie medycyny ” Awicenny.

W artykule

Saganuwan, Alhaji. „Some medicinal plants of Arabian Pennisula.” Journal of
Medicinal Plants Research 2010;4.9:767-789

przeczytałam, że kłącze imbiru było od wieków stosowane na Półwyspie Arabskim do leczenia dny moczanowej.

Roślina ta musiała zatem znaleźć wśród roślinnych leków w mojej apteczce.

Zawsze czuję, że, jako żywo, imbir razem z czapetką (wspominaną przeze mnie  w „Czapka i czapetka na stoku”) wrzucony do mojego grzanego wina przywraca mi życie.

Bolące stawy i mięśnie można nacierać spirytusem imbirowym przygotowanym  z suchego, sproszkowanego imbiru zalanego spirytusem w proporcji 1 część imbiru na 5 części spirytusu i odstawionego na tydzień.

Można zrobić też nalewkę zalewając 1 część świeżego, rozdrobnionego kłącza 5 częściami wódki.  Po tygodniu nalewkę przecedzamy i zażywamy po małej łyżeczce przed jedzeniem. Przy okazji ma ona działanie przeciwwirusowe i przeciwbakteryjne, więc taką kurację dobrze zrobić sobie w okresie szalejących infekcji.

Wędrujące bóle artretyczne można przepędzać ciepłym mlekiem z kardamonem, goździkami i imbirem.

W medycynie naturalnej ma on wiele różnych innych zastosowań. Jest przydatny na przykład w  chorobie lokomocyjnej.

Chińczycy smażą go w cukrze. Ostatnio w Rossmannie udało mi się kupić bardzo smaczny imbir w czekoladzie.

Dobrze znać różne zastosowania tego kłącza. Teraz jeśli  kiedyś mąż powie mi, że mu „truję”, podam mu  po prostu napar z imbiru jako antidotum.