Z lubością o lubczyku

Lubczyk to krewniak selera, pietruszki i podagrycznika, o których już pisałam.

(seler – tutaj, pietruszka – tutaj i podagrycznik – tutaj).

Bardzo lubię jego smak. Świeże liście dodaję do rosołu, potraw mięsnych, sosu pomidorowego i posypuję nimi jajecznicę.

Aby zachować aromat liści lubczyku na dłużej można je zamrozić albo zakonserwować w oleju.

Do celów leczniczych używa się przede wszystkim korzenia lubczyku. Pomaga on likwidować obrzęki i pozbywać się kwasu moczowego i mocznika. Zapobiega także kamicy moczowej.

Kobiety w ciąży i karmiące powinny lubczyku unikać. Trzeba też pamiętać, że ma on właściwości fotouczulające. Zwłaszcza kiedy używa się jego alkoholowych wyciągów nie należy zbytnio wystawiać się na słońce.

Ponieważ uwielbiam wychodzić na słońce postępuję z lubczykiem ostrożnie. Świeżego używam jako przyprawy, a suszony korzeń dorzucam do różnych mieszanek ziołowych, z których robię napary.

Jedna z nich to mieszanka z korzenia lubczyku, liści brzozy, ziela skrzypu, strąków fasoli i owoców dzikiej róży w równych proporcjach. Zalewa się w termosie czubatą łyżkę mieszanki dwiema szklankami wrzątku. Po godzinie napar jest gotowy i można go sobie popijać po trochu przez cały dzień.

Włosi dodają lubczyk do bardzo prostej w przygotowaniu konfitury z ogórków (Confettura Cetrioli e Levistico), którą jada się jako dodatek do serów. Przepis na tę konfiturę znajdziecie tutaj.

Syreniusz pisał o lubczyku, że „do kąpania y mycia używaią: Albowiem ciało chędogie suptylne y gładkie czyni”.

Przypuszczał on, że polska nazwa tej rośliny pochodzi „od Lubości do ktorey cielesność wzbudza”.

Być może opinia o lubczyku jako afrodyzjaku jest nieco przesadzona, ale zawiera on związki, które mogą mieć w tej kwestii pewne znaczenie.

Nie robiono wprawdzie badań naukowych na ludziach dotyczących tego aspektu działania lubczyku, ale kto nam zabroni zrobić testy na sobie?

Sala cudów

Hypancja róży pomarszczonej (Rosa rugosa Thunb.)

W ciemnosmreczyńskich skał zwaliska,
Gdzie pawiookie drzemią stawy,
Krzak dzikiej róży pąs swój krwawy
Na plamy szarych złomów ciska…” 

Kasprowicz tak pisał o róży alpejskiej (Rosa pendulina L.), bo taka właśnie rośnie w Tatrach. Potocznie zaś różą dziką określa się inny gatunek róży – Rosa canina L., zwaną różą psią (lub szypszyną), a także różę pomarszczoną (Rosa rugosa Thunb.)

Rosa rugosa Thunb.

Purpurowo – różowe kwiaty róży pomarszczonej upojnie pachną, a zapach ten pobudza apetyt.

Warto więc sadzić ją w ogrodzie, zwłaszcza tam, gdzie mamy zwyczaj jadać posiłki.

Czasem róża pomarszczona kwitnie na biało.

To, co nazywamy jej owocami, to w rzeczywistości tzw. owoce rzekome (hypancja), które skrywają właściwe owoce. Hypancja są bogatym źródłem witaminy C, podobnie jak owoce róży dzikiej (Rosa canina L.).

Witamina C to nie jedyny atut dzikich róż. Ich owoce zawierają galaktolipid, który ma silne działanie przeciwzapalne, porównywalne z niesteroidowymi lekami przeciwzapalnymi. Zmniejsza on obrzęk stawów, redukuje ból i przyczynia się do ochrony chrząstki stawowej. Przyda się chorym na reumatyzm, RZS i artretyzm.

Owoce róży dzikiej (Rosa canina L.)

Niestety galaktolipid rozkłada się w temperaturze powyżej 40 stopni. Zatem w konfiturach z dzikiej róży go nie znajdziemy.

Można wysuszyć owoce dzikiej róży w temperaturze poniżej 40 stopni i zmielić je na proszek w młynku żarnowym. Taki młynek podczas mielenia nie wytwarza zbyt wysokiej temperatury. Tak otrzymany proszek można dodawać np. do jogurtu.

Są także gotowe preparaty z dzikiej róży, szczególnie popularne w Danii.

Bo to właśnie na duńskiej wyspie Langeland pewien rolnik wyleczył swoje schorowane stawy dżemem z dzikiej róży przygotowanym w specyficzny sposób. Zainteresował tym naukowców, a oni odkryli w jego dżemie galaktolipid.

Dzika róża – Vincent Van Gogh

Pewna moja znajoma była kiedyś w sanatorium specjalizującym się w rehabilitacji ortopedycznej. Większość kuracjuszy nękana bólami stawów różnego pochodzenia z ledwością się poruszała zgięta w pałąk.

Ale popołudniem taneczne „fajfy” zmieniały świetlicową salę w „salę cudów”. W jakiś dziwny i niewytłumaczalny sposób wszyscy nagle prostowali się i zaczynali tańczyć, jakby nigdy nie bolały ich stawy.

Takie cuda czyni muzyka.

Ciekawe, co by się tam działo, gdyby dodać do tego jeszcze cuda, jakie potrafi czynić dzika róża?

źródła://

Schwager, Joseph, et al. „Rose hip and its constituent galactolipids confer cartilage protection by modulating cytokine, and chemokine expression.” BMC complementary and alternative medicine 11.1 (2011): 105.

Mahajan, Surbhi, et al. „Assessment of Efficacy of Rosehip Extract in Treatment of patients with Osteoarthritis of Knee.” Journal of Advanced Medical and Dental Sciences Research 8.9 (2020): 125-131.

 

 

 

Pobuszujmy w winnicy

Winnica przywodzi mi na myśl Toskanię i cyprysowe aleje, które prowadzą do samotnych, kamiennych wilii na wzgórzach. Wyobrażam sobie, że za murami tych domostw rozgrywają się historie, które mogłyby posłużyć za scenariusz niejednej opery mydlanej.

I te wzgórza nad Balatonem, na których wiosną winorośl sąsiaduje z polami maków tworząc przepiękne, malownicze obrazy…

Wydawałoby się, pobuszowanie w winnicy ma sens wtedy, kiedy dojrzeją winogrona.

Ale warto zaglądać do winnicy także dla liści winogronowych. Zawierają one bowiem lupeol, który zapobiega tworzeniu się kamieni nerkowych. A te bardzo często dokuczają chorym na dnę moczanową. Co więcej liście winogron zawierają także pterostylben, silny przeciwutleniacz, pochodną resweratrolu. Pterostylben działa przeciwnowotworowo, przeciwcukrzycowo i pomaga w spalaniu tłuszczu. Nie ma go wprawdzie w liściach tak dużo, jak w skórkach winogron, niemniej jednak jest.

Gołąbki w liściach winogron to wobec tego dla podagryka potrawa obowiązkowa. Przepisów jest cała masa.

Pochodzą z kuchni gruzińskiej, tureckiej, greckiej, libańskiej. Raz będą to dolma, innym razem tolma, a jeszcze innym dolmades czy sarma.

Chciałabym  mieć małą winnicę przy domu.

Wiosną przy przycinaniu pędów popijałabym wyciekający sok (2-3 łyżki dziennie). Włosi wiedzą, że chroni to przed kamicą nerkową.

A winogrona jadłabym na deser.  Procyjanidyny z pestek winogron zmniejszają poziom kwasu moczowego we krwi.

Idealny dla chorego na dnę wydawałby się też olej z pestek winogron, znany już od XVI wieku. Budzi on jednak wśród dietetyków kontrowersje. Ma niestety zły stosunek kwasów omega-6 do omega -3.

Ja używam go od czasu do czasu na zimno. Co tam jeden zły stosunek. Ważne inne, dobre.

źródła://

Kujawa-Warchala, Katarzyna, and Jolanta Nazaruk. „Aktywność Farmakologiczna pentacyklicznych związków triterpenowych.” Postępy Fitoterapii 2012;1:35-47

Wang,Ying, et al. „Administration of Procyanidins from Grape Seeds Reduces
Serum Uric Acid Levels and Decreases Hepatic Xanthine Dehydrogenase/Oxidase Activities in OXnate-Treated Mice.” Pharmacology & Toxicology 2004;94.5:232-237.

Mikulski, Damian. „Teoretyczne badanie biofizykochemicznych właściwości resweratrolu i jego pochodnych.” (2011).

 

Palący problem

W młodości często borykałam się z zapaleniem pęcherza. Dzięki tej niemiłej przypadłości w 1987 roku podczas mojej podróży autostopem po Włoszech odkryłam bezpłatną toaletę na dworcu w Wenecji. Było to wielkim szczęściem w czasach, gdy dość wysoka pensja w Polsce wynosiła 40 USD. Wcześniej wydałam sporą część całkowitego budżetu na tę podróż płacąc za diabelnie drogą toaletę w Wiedniu. Przez kilka następnych lat zwiedziłam bezpłatne toalety w słynnych „restauracjach” z hamburgerami w wielu odwiedzanych przeze mnie w tamtych czasach miastach Europy.

Wizyty u urologów kończyły się tonami leków, z których jeden został nawet dla mnie sprowadzony z zagranicy. Ale problem powracał. Wreszcie pewnego dnia lekarz, do którego udałam się chyba setny raz, powiedział: „I co ja z Panią zrobię. Ja nic już innego dla Pani nie mam. Może niech Pani idzie w zioła”.

Więc „poszłam w zioła”. Jak się okazało skutecznie.

Pozbycie się mojego „palącego problemu” zajęło 3 miesiące.

Zachęcona przez Elę, z którą łączy mnie matematyczne wykształcenie, studia na SGGW i miłość do natury, wierną czytelniczkę mojego bloga, postanowiłam podzielić się z Wami sprawdzonym sposobem. Wymaga on cierpliwości. Ale pomógł już wielu osobom.

Jeśli ktoś leczy się na inne choroby, przed zastosowaniem tej kuracji powinien skonsultować się z fachowym fitoterapeutą.

Przygotowujemy następującą mieszankę ziół:

Folium Vitis idaeae – liść brusznicy – 20 g
Folium Betulae – liść brzozy – 15 g
Flos Cyani – kwiat chabru bławatka – 5 g
Radix levistici – korzeń lubczyku – 15 g
Folium Uvae ursi – liść mącznicy -25 g
Radix Petroselini – korzeń pietruszki – 20 g
Folium Urticae- liść pokrzywy – 47,5 g
Herba Polygoni hydropiperis – ziele rdestu ostrogorzkiego – 12,5
Herba Polygoni avicularis – ziele rdestu ptasiego – 25 g
Herba Equiseti – ziele skrzypu – 27,5 g
Herba Bursae pastoris – ziele tasznika pospolitego – 5 g
Flos Callunae – kwiat wrzosu zwyczajnego 25 g
Herba Solidaginis – ziele nawłoci pospolitej – 25 g
Herba Herniariae – ziele połonicznika – 2,5 g
Herba Majoranae – ziele majeranku – 2,5 g
Herba Lami albi – ziele jasnoty białej – 17.5 g
Herba Trifolii rubri – ziele koniczyny czerwonej – 7,5 g
Vibum cortex – kora kaliny – 10 g
Herba Millefolii – ziele krwawnika – 15 g
Folium Melissae – liść melisy – 40 g
Anthodium Calendulae – koszyczek nagietka – 60 g
Anthodium Chamomillae – koszyczek rumianku – 25 g
Folium Plantaginis lanceolatae – liść babki lancetowatej – 5 g
Folium Menthae piperitae – liść mięty pieprzowej – 5 g
Fructus Silybi mariani – owoc ostropestu – 10 g
Herba Potentillae anserinae – ziele pięciornika gęsiego – 2.5 g
Flos Sambuci – kwiat bzu czarnego – 15 g
Radix Valerianae – korzeń kozłka – 10 g
Strobilus Lupuli- szyszki chmielu – 10g
Folium Orthosyphoni – liść ortosyfonu – 50 g

2 łyżki mieszanki zalewamy dwiema szklankami wody i doprowadzamy do wrzenia. Gotujemy na małym ogniu pod przykryciem 2 minuty. Odstawiamy na 30 minut. Pijemy pół szklanki odwaru trzy razy dziennie przed jedzeniem.

3 razy dziennie przyjmujemy 10 kropli propolisowych 7% na cukrze lub miodzie.

Codziennie zjadamy jeden jogurt naturalny bez cukru.

Dodatkowo (od drugiego tygodnia kuracji) pijemy jeden mały kieliszek soku żurawinowego 2 razy dziennie.

Podczas kuracji trzeba suplementować magnez i potas oraz pić dużo wody, bo mieszanka zawiera sporo ziół moczopędnych.

Jeśli po tej kuracji pojawią się kiedykolwiek wczesne objawy zapalenia pęcherza (lekkie pieczenie, kłucie, dyskomfort) przyjmujemy 3 razy dziennie przez 1 – 2 dni pół szklanki ciepłej wody z łyżeczką sody oczyszczonej. Alkalizujemy w ten sposób środowisko pęcherza moczowego, aby mogła zadziałać arbutyna zawarta w ziołach. Rozkłada się ona w środowisku zasadowym do hydrochinonu, który dezynfekuje drogi moczowe. Do tego dołączamy 3 razy dziennie napar z któregoś z ziół arbutynowych. Może to być:

Folium Uvae Ursi – liść mącznicy lekarskiej
Flos Callunae – kwiat wrzosu zwyczajnego
Folium Vitis idaeae – liść borówki brusznicy
liść gruszy (nie jest to oficjalnie surowiec zielarski, ale zawiera arbutynę i jest łatwo dostępny)

Dodatkowo 3 razy dziennie pijemy napar z ziół moczopędnych. Może to być:

Herba Solidaginis – ziele nawłoci
Folium Urticae – liść pokrzywy
Folium Betulae – liść brzozy
Herba Violae tricoloris – ziele fiołka trójbarwnego

Pijemy też dużo wody, która pomoże wypłukać pęcherz.

Okolice cewki moczowej smarujemy jogurtem naturalnym bez cukru. Dobrze jest także umyć je raz dziennie naparem z kwiatów jasnoty białej. „Dobre” mikroby z jogurtu pomogą w walce z patogenami. Napar z jasnoty zadziała antybakteryjnie i przeciwgrzybiczo.

Po 1 – 2 dniach stosujemy przez tydzień sok z żurawiny (2 razy dziennie mały kieliszek). Żurawina zapobiegnie przywieraniu bakterii do ścian pęcherza i nawrotowi choroby.

UWAGA !!

Nie należy stosować żurawiny w początkach infekcji pęcherza. ZAKWASZA ona środowisko w pęcherzu. A wtedy arbutyna nie rozłoży się do hydrochinonu i ten nie zabije patogenów.

Stosujemy ją zapobiegawczo po likwidacji szkodliwych bakterii, aby zapobiegać ponownej infekcji pęcherza.

Ale tu UWAGA!! Nie należy pić soku żurawinowego zbyt długo i w zbyt dużych ilościach, może on bowiem spowodować szczawianową kamicą nerkową.

Dzięki tym sposobom oraz mojej kuracji nie zwiedzam już ciągle toalet (choć niektóre są bardzo ciekawe) i mogę zaoszczędzony czas poświęcić na zwiedzanie innych miejsc.

Czego i Państwu życzę.

 

źródła://

Gettman, Matthew T., et al. „Effect of cranberry juice consumption on urinary stone risk factors.” The Journal of urology 174.2 (2005): 590-594.

Terris, Martha K., Muta M. Issa, and J. Ronald Tacker. „Dietary supplementation with cranberry concentrate tablets may increase the risk of nephrolithiasis.” Urology 57.1 (2001): 26-29.

Redmond, Elaine J., et al. „The influence of dietary supplementation with cranberry tablets on the urinary risk factors for nephrolithiasis.” World journal of urology 37.3 (2019): 561-566.

Cudze chwalicie, swego nie znacie

Komosa ryżowa (Chenopodium quinoa Willd.) jest uprawiana od kilku tysięcy lat. O jej niegdysiejszym znaczeniu świadczy fakt, że w państwie Inków król, Syn Słońca, osobiście wysiewał pierwsze nasiona.

Jej wielka kariera na powrót zaczęła się niedawno i nasiona quinoa pojawiły się w tak zwanych „sklepach ze zdrową żywnością”, stając się obowiązkowym elementem zdrowej diety.

Liście tej rośliny są dobrym źródłem dobrze przyswajalnych inhibitorów oksydazy ksantynowej (o niej tutaj), które są podagrykom bardzo potrzebne.

Ale skąd wziąć liście, skoro w sklepach są tylko nasiona?

Tymczasem w przydrożnych rowach i na polach quinoa ma u nas krewniaczkę, skromną, która z Synem Słońca nigdy się nie widziała.

To komosa biała, znana jako lebioda, bieda – pożywienie jadane niegdyś na przednówku.

Nikt jej nie badał naukowo pod kątem hamowania nadaktywności oksydazy ksantynowej , ale pomyślałam, że skoro quinoa jest tak blisko z nią spokrewniona, to dlaczego lebioda nie miałaby mieć takich samych właściwości?

W końcu w indyjskim stanie Sikkim tradycyjnie leczą lebiodą bóle stawów.

Można zajadać młode listki lebiody. Starsze rośliny trzeba zostawić w spokoju, bo zawierają zbyt dużo saponin, które w nadmiarze mogą nam zaszkodzić. Z tego względu młode liście też lepiej zanurzyć we wrzątku, żeby je saponin pozbawić. Są smaczne i bogate w witaminy A, B1, B2 i C oraz mikroelementy.

Niestety lebioda to także źródło szczawianów. Więc tym, którzy mają kamicę szczawianową, raczej nie polecam. Chociaż, jak się okazuje po bliższym przyjrzeniu się sprawie, wpływ szczawianów na te kamienie jest kwestią dość dyskusyjną, a badania na ten temat dają różne, sprzeczne wyniki.

Wapń zmniejsza wchłanianie szczawianów, więc do sparzonych i przesmażonych na maśle listków lebiody warto dodać trochę śmietany.

Tak jak to niegdyś robiono.

Nasiona lebiody po wymoczeniu przez całą noc można jeść tak samo, jak nasiona quinoa.

Spójrzmy przychylnym okiem na lebiodę, którą teraz tępi się jako chwast.

Może nie jest tak światowa, jak quinoa, ale jest za darmo, świeżutka i w zasięgu ręki.

źródła:

Gawlik-Dziki, Urszula, et al. „Liście Chenopodium quinoa Willd jako źródło naturalnych inhibitorów oksydazy ksantynowej.” Bromatologia i Chemia Toksykologiczna 2012;45(3):482-487

Pradhan, Sudhan, and Jyoti Prakash Tamang. „Ethnobiology of wild leafy vegetables of Sikkim.” (2015).

 

Braciszek mniszek

O mniszku lekarskim wiele się mówi i pisze od wieków. Jego mleczny sok Awicenna opisywał jako lek na zapalenie oczu.

W XIV wieku uprawiano go na Wyspach Brytyjskich jako zioło sałatkowe.

Syreniusz zachęcał do stosowania mniszka w celach kulinarnych. Doradzał nakrywać go garnkiem, dzięki czemu stanie się biały i mniej gorzki.

Pisał o nim także , że „podagrę uskramia ziele świeże tłukąc a na bolące mieysca plastrując”.

W XVIII wieku dodawano odwary z mniszka do powszechnie stosowanych wówczas lewatyw.

Mniszek lekarski nazywany jest potocznie „mleczem”.

Ale mlecz to zupełnie inna roślina.

Ostatnio mniszek zrobił się modny zwłaszcza w różnego rodzaju dietach odchudzających. A to podagrykom też się przyda. Na ogół osoby cierpiące na tę niemiłą przypadłość mają też kłopoty z wagą. Kiedyś mówiło się, że to właśnie otyłość jest przyczyną dny. Dziś mówi się, że może być całkiem odwrotnie.

Przetwory z mniszka wykazują działanie przeciwzapalne i lekko moczopędne, a także hamują lipazę trzustkową. Dzięki stopowaniu lipazy trzustkowej, część spożytych tłuszczów nie jest w organizmie absorbowana.

Mniszek występuje jako składnik w wielu mieszankach ziołowych zalecanych na dnę. 

Z kwiatów mniszka można zrobić syrop albo wino. Ale trzeba być cierpliwym i strasznie dużo „naskubać się” płatków.

Mniszek wywołuje sporo kontrowersji w kwestii jego stosowania przy chorobach nowotworowych. W niektórych przypadkach bowiem może nawet nasilać chorobę. Warto zatem ostrożnie podchodzić do publikowanych tu i tam rewelacji.

Tak, czy owak, mniszek jest bardzo inspirujący.

Pięknie narysował go Wyspiański.

A pamiętacie dmuchawce w piosence Budki Suflera?

Mniszek, zwany po angielsku dandelion, jest bohaterem piosenki z repertuaru The Rolling Stones.

Ray Bradbury, autor słynnej (zwłaszcza dzięki filmowi) książki Fahrenheit 451′ napisał także nowelę „Dandelion wine”. Dla jej głównego bohatera wino mniszkowe było „zabutelkowanym latem”. Na cześć tego pisarza i jego nowelki astronauci z Apollo 15 ochrzcili jeden z księżycowych kraterów nazwą Dandelion Crater.

Polska nazwa „mniszek” powstała podobno przez skojarzenie pozbawionego nasion dmuchawca z mnisią łysinką.

Kiedyś wybrałam się po poradę zielarską do pewnego klasztoru.

Zakonnik, z którym rozmawiałam, był bardzo niski i ciągle nie mogłam powstrzymać się od śmiechu, bo bez przerwy myślałam o nim, że to taki „braciszek-mniszek”.

źródła:

Garza, A. L., et al. „Natural inhibitors of pancreatic lipase as new players in obesity treatment.” Planta Medica 2011;77:773-785

 

 

 

 

 

 

Zdrówko is the best

Nastał czas, kiedy politycy cytują fraszkę Kochanowskiego o „szlachetnym zdrowiu”, a wszystkim nam niespodziewanie przyszło mierzyć się z podsycanym przez media strachem przed nagłą śmiercią.

W sieci roi się od wpisów traktujących o tym, co jest właściwie w życiu najważniejsze i jak powinno się żyć. Dużo tekstów jest o tym, że powinniśmy wsłuchiwać się w siebie, spacerować po lesie, medytować nad brzegiem jeziora, napawać się blaskiem księżyca, pięknem wschodów słońca i urokiem chmur.

Ponieważ można już bez ryzyka mandatu spacerować po lesie niezwłocznie to uczyniłam.

I od razu spotkałam jedną z moich ulubionych roślin – kwitnącą czeremchę.

Kwiaty czeremchy to świetny surowiec zielarski dla podagryka. Zapobiega kamicy nerkowej i ma działanie moczopędne i oczyszczające organizm z toksyn. A dodatkowo nawilża, odżywia i wybiela skórę, co wielce mi się podoba.

Nie mogę się też doczekać, kiedy pojawią się owoce czeremchy, żeby zrobić z nich marmoladę. Może ususzę też owoce na napar. Nasiona czeremchy zawierają sporo glikozydów cyjanogennych, które w większych ilościach są toksyczne. Warto więc usunąć je robiąc marmoladę czy konfitury.

Kiedy tak spacerowałam po lesie napawając się urodą czeremchowych kwiatów, przypominał mi się jeden z moich ulubionych filmów.

Pamiętacie zakonników z „Jasminum”?

Jeden z nich, Brat Czeremcha, pachniał właśnie czeremchą. Był też Brat Śliwa, pachnący śliwą, i Brat Czereśnia o zapachu czereśni. Bracia mieszkali w pustelniach, milczeli, medytowali, patrzyli w niebo i aspirowali do bycia świętymi.

Był też Ojciec Kleofas, rozszyfrowujący zagadkę klasztornej przepowiedni, i Brat Zdrówko, który rozpalał pod kuchnią, gotował, sprzątał, uprawiał ogródek, czyścił z ptasich kup figurę świętego Rocha, pokazywał prosiakom niebo i kroił chleb dla Eugenii w scenie, którą uwielbiam.

A pamiętacie, kto ostatecznie został świętym?

 

Co mnie łączy z Karolem Wielkim

Zdjęcie, które ilustruje ten wpis, nie przedstawia mojego ogródka.

Mój zarośnięty jest podagrycznikiem, miechunką, ogórecznikiem i innymi przydatnymi podagrykowi ziołami, przez niektórych zwanymi „zielskiem”.

Często obiecuję sobie, że wreszcie je jakoś okiełznam i wypełnię rabatki ślicznymi roślinkami.

Co jakiś czas dopada mnie frustracja spowodowana ciągłym brakiem czasu na tę zmianę. Ale nie trwa ona długo i kończy się, kiedy w moim ogródku pojawia się nowe „zielsko”. Na przykład łopian.

Łopian większy (Arctium lappa L.) to doskonała roślina dla osób z problemami metabolicznymi. Korzeń łopianu pobudza łagodnie działanie żołądka, trzustki i wątroby. Zwiększa także przesączanie w kłębkach nerkowych. Bardzo poprawia przemianę materii.

Syreniusz pisał o łopianie :

„Scyatykę (rwę kulszową) ratuje/ nasienie iego po quincie albo pułtory/ z dobrym białym winem/ czterdzieści dni porządnie biorąc.”

Zawarta w nasionach łopianu arktigenina ma silne działanie przeciwzapalne, co uzasadnia tę metodę, podobnie jak stosowanie nasion łopianu na dnę moczanową i artretyzm przez niektórych ziołoleczników z XIX wieku.

Korzenie łopianu zbiera się jesienią w pierwszym roku wegetacji, gdy roślina jeszcze nie wytworzyła łodygi kwiatowej lub wczesną wiosną w drugim roku wegetacji. Pokrojone na kawałki suszy się w temperaturze 50 stopni.

Odwar przygotowany z 2 łyżek rozdrobnionego korzenia łopianu należy zalać 2 szklankami wody i ogrzewać do wrzenia. Po 3 minutach gotowania odstawić na 15 minut i przecedzić. Pić 1/2 szklanki 3 razy dziennie po jedzeniu.

Można użyć także soku z łopianu (Succus Bardanae) – 30 kropli na 1/4 szklanki wody 3 razy dziennie po jedzeniu.

Dostępne są też nasiona łopianu w postaci kapsułek. Ale są, nie wiedzieć czemu, tak drogie, że ja ich na pewno nie kupię.

Czasem wstyd mi trochę, że sąsiedzi patrząc na mój ogródek myślą, że taki marny i zaniedbany.

Ale wtedy pocieszam się, że przecież oni zapewne nic nie wiedzą o wydanym za czasów panowania Karola Wielkiego rozporządzeniu „Capitulare de villis”, które zawierało reguły dotyczące zarządzania królewskimi dobrami. Jest tam bezwzględne zalecenie uprawiania w ogrodach królewskich łobody, szarłatu i łopianu większego.

Mam w ogrodzie łobodę, szarłat i łopian. Więc mam, drodzy sąsiedzi, ogród jak sam cesarz Karol Wielki.

Kto czytał „Relaks po cesarsku” (tutaj) ten wie, że lubię też termy w Akwizgranie. Zupełnie jak on.

Szkoda, że z tego, co mnie łączy z Karolem Wielkim „to by było na tyle”.

Ale i tak wydatnie poprawia mi to nastrój.

źródła:

Ling, X., and W. Bochu. „A review of phytotherapy of gout: perspective of new pharmacological treatments.” Die Pharmazie-An International Journal of Pharmaceutical Sciences 69.4 (2014): 243-256.

P.S.

Na Wyspach Brytyjskich od XIII wieku przygotowuje się tradycyjny napój gazowany z fermentowanych korzeni mniszka lekarskiego i łopianu. Nazywa się on „Dandelion and burdock”.

Wymyślił go ponoć św. Tomasz z Akwinu, by praca nad ważnym dziełem filozoficznym szła mu sprawniej. Chyba powinnam zrobić sobie ten napój, by praca nad różnymi moimi „dziełami” szła mi sprawniej. Zaoszczędzony czas przeznaczę na pracę w ogródku. To co się w nim dzieje, to jednak lekka przesada.

Może wypróbuję recepturę z River Cottage?

 

 

 

Czarowna jarzębina

Na Polesiu wierzono niegdyś, że jarzębina to kobieta zaklęta w drzewo. Jesienią wygląda rzeczywiście jak  pewna znana mi osóbka rozmiłowana w czerwonych koralach, naszyjnikach i bransoletach.

Zwykle nie myśli się  o jarzębinie jak o roślinie leczniczej. A lecznicza jest.

Na przykład owoce jarzębiny pomagają usuwać z organizmu nadmiar kwasu moczowego i przyspieszają metabolizm.

Raczej nie należy jeść ich na surowo ze względu na kwas parasorbowy, który jest toksyczny i może powodować zatrucia i podrażnienia.

Rozkłada się on jednak pod wpływem suszenia i gotowania, więc kandyzowana jarzębina nam nie zaszkodzi i powinna się znaleźć w spiżarni każdego podagryka.

Aby owoce jarzębiny straciły nieco goryczy, zbiera się je po przymrozkach, ale ja zrobiłam to w tym roku nie czekając na mróz. Wystarczy zamrozić je na co najmniej 24 godziny, aby uzyskać ten sam efekt.

Przebieranie owoców jarzębiny jest dość czasochłonne.

Aby umilić sobie czas przy tej pracy, można podśpiewywać ze Sławą Przybylską rozważającą jakże ważny problem wyboru właściwego mężczyzny.

Zamrożone korale jarzębiny przelewamy wrzątkiem na sicie i gotujemy kilka minut.

W płaskim, głęboki rondlu rozgrzewamy miód (na 70dkg jarzębiny potrzeba ok. 30dkg miodu) i smażymy powoli na wolnym ogniu potrząsając od czasu do czasu rondlem. Po pół godzinie smażenia odstawiamy. Następnego dnia smażymy kolejne pół godziny i odstawiamy. Trzeciego dnia dodajemy sok z połówki cytryny i smażymy jeszcze pół godziny. Wkładamy do wyparzonych słoiczków i odwracamy je do góry dnem do ostygnięcia.

Kandyzowana jarzębina jest słodko – gorzka.

Lubię ją jako dodatek do sera camembert z grilla, oscypków z grilla i w ogóle do sera.

Z części jarzębinowych korali zrobiłam marmoladę, dodając do 0,5kg jarzębiny tyle samo jabłek i szklankę cukru.

Po półtorej godziny gotowania przeciera się tę masę przez sito, dodaje łyżeczkę imbiru i łyżeczkę chilli (można też dodać posiekany czosnek i rodzynki) i gotuje jeszcze 15 minut.

Wyparzone słoiczki napełnione marmoladą odwracamy do góry dnem. To wystarczy, aby dały się przechowywać bez ryzyka zepsucia. Taka marmolada jest bardzo dobrym dodatkiem do mięsa.

Ostatnie pół kilograma owoców włożyłam do piekarnika (150 stopni C) na 30 minut. Teraz w gąsiorku zalane 1/2 litra spirytusu będą stały przez pół roku.

Po tym czasie po przecedzeniu dodam syrop cukrowy (przygotowany z pół litra wody i dwóch szklanek cukru) i znów odstawię w ciemne miejsce na 3 miesiące.

Będzie „jarzębinka nadobna” jak znalazł.

Smacznego !