Dawno temu całonocna lektura wydrukowanej na powielaczu książki Orwella „Rok 1984” bardzo mną wstrząsnęła.
Ale przerażenie wizją orwellowskiego świata szybko zniknęło. Bo tak naprawdę, w głębi swojej młodzieńczej wówczas duszy, byłam całkowicie pewna, że wizja ta nigdy się nie ziści. Miałam głębokie przekonanie, że walka z systemem, który mógł potencjalnie do takiego świata prowadzić, zakończy się wkrótce sukcesem.
I tak się stało.
Kiedy ostatnio ponownie sięgnęłam po „Rok 1984”, tym razem w nowoczesnym, elektronicznym wydaniu, nie spodziewałam się, że tak mnie ta lektura przerazi. A to dlatego, że to, co wiele lat temu wydało mi się całkowicie niemożliwe, staje się powoli faktem.
Nie chodzi tylko o to, że jesteśmy obserwowani ze wszystkich stron i że bazy danych wiedzą o nas wszystko. Coraz częściej ta wiedza jest wykorzystywana, by traktować nas jak dzieci, którym coś trzeba nakazać lub zakazać. Dla ich dobra oczywiście.
Na przykład w Norwegii mocny alkohol sprzedawany jest tylko w państwowych sklepach sieci Vinmonopolet. Co więcej, kto jest w nich częstym bywalcem musi się liczyć z tym, że zapuka do jego drzwi pracownik opieki społecznej nalegając na przyjęcie pomocy w wyjściu z alkoholowego nałogu.
Systemy gromadzą coraz więcej danych o ludziach i ich genach, chorobach, przypadłościach.
Po wieczornej lekturze Orwella miałam taki sen:
Jest już ciepło, z wielką radością przygotowuję otwarcie sezonu na Mazurach i robię zakupy. W sklepie mięsnym sprzedawca skanuje mi tęczówkę oka i oznajmia:
„Zalecenie ograniczenia spożycia mięsa. W tym miesiącu Pani limit jest wyczerpany”.
Proszę go, mówię, że jest przecież zaraz weekend. Że będę miała gości. Że może przerzuci ten zakup do mojego limitu następnego miesiąca. Że jeśli sama zjem trochę mięsa to niewiele i to z buraczkami, bo wiem o równowadze kwasowo-zasadowej, bo przecież sama o niej pisałam na blogu…
Ale on jest nieubłagany.
W kolejnym sklepie nie mogę też kupić piwa. Podagrykom piwo jest zabronione.
Mój pomysł na weekendową niespodziankę dla gości, czyli myśliwski kociołek z mięsem i furą warzyw, przygotowany w ognisku i podany z dobrym piwem, upada.
Ta wizja tak mnie przeraziła, że zaraz po wstaniu z łóżka popędziłam kupić żeberka.
Póki jeszcze mogę.