Ostryż długi, czyli kurkuma, to bliski krewniak imbiru, o którym pisałam już w „Imbir – antidotum dla męża” (tutaj).
Dla mieszkańców Azji to absolutnie niezbędna przyprawa i lek na wiele dolegliwości.
Kłącze to pobudza wątrobę do pracy, chroni ją, a także ułatwia przepływ żółci w drogach żółciowych.
Ponieważ wątroba, jak pisałam w „Wątroba jest tylko jedna” (tutaj), bardzo mi „leży na wątrobie” kurkuma wzbudziła już dawno moje wielkie zainteresowanie.
Jak można przeczytać w
Khanna, Dinesh, et al. Natural products as a gold mine for arthritis treatment. Current Opinion in Pharmacology 2007;7(3):344-351,
ma ona także właściwości przeciwartretyczne. Bardzo się to przyda przy „wędrujących” bólach, które czasem mnie nawiedzają. Zwłaszcza wtedy, kiedy całkiem zapomnę, że powinnam dbać o swoje nerki i poziom kwasu moczowego.
Kiedyś dostępny był w aptekach bardzo dobry gotowy preparat – wyciąg alkoholowy z kurkumy, ale chyba został wycofany.
Na szczęście można sobie zrobić samemu nalewkę.
1 część rozdrobnionej, świeżej kurkumy zalać 5 częściami alkoholu co najmniej 70% i odstawić na dwa tygodnie. Przecedzić.
Nalewkę taką stosujemy 3 razy dziennie po łyżeczce rozmieszanej ze szklanką wody przez dwa tygodnie. Należy ją stosować ostrożnie, zwłaszcza, jeśli ma się kamienie w pęcherzyku żółciowym. Nie powinny jej też stosować kobiety w ciąży i karmiące.
Kurkuma jest ważnym składnikiem przyprawy curry.
„Indyjski szafran”, bo tak bywa nazywana ta przyprawa, kojarzy mi się zawsze z moją ulubioną indyjską restauracją na Marszałkowskiej 21 , a także z filmem „Smak curry”.
Restaurację polecam wszystkim tym, którzy lubią delektować się smakami potraw i przypraw.
A film polecam tym, którzy lubią delektować się smakami życia.
Jak głosi hasło w zwiastunie: „Ten film obudzi Wasz apetyt na miłość”.