Na początku swoich zmagań z podagrą, kiedy zaczęłam czytać w poradnikach dla chorych na dnę moczanową o jej przyczynach, wszędzie obwiniano za nią tylko jedzenie i puryny. Wymyśliłam więc, że skoro jedzenie mi szkodzi, trzeba zrobić „leczniczą głodówkę”.
Zafundowałam sobie w ten sposób dużo bólu i wszystkie możliwe „agry” – chiragrę, omagrę i rachidagrę.
Teraz już wiem, że u podagryka napad bólowy może wywołać nie tylko obżarstwo ale i bardzo restrykcyjna głodówka.
Głodówka kojarzy mi się zawsze ze Szczyrkiem. Wiele lat temu byłam tam na „wczasach z odnową biologiczną”. Był początek kwietnia i piękna, słoneczna pogoda. Już po pierwszym dniu, ku ubolewaniu właścicielki pensjonatu, zamiast leżeć w kapsułach, które przywiozła z Niemiec chyba z jakiegoś likwidowanego salonu odnowy biologicznej i poddawać się różnym dziwnym zabiegom, chodziłam z dwiema innymi kuracjuszkami po górach. Potem w karczmie zjadałyśmy kwaśnicę. Po tygodniu jako jedyne z „turnusu” wyglądałyśmy na szczęśliwe i wypoczęte.
W pensjonacie obok odbywał się natomiast turnus „głodówkowy”. Przy śniadaniu moje sąsiadki plotkowały z zazdrością , jak to niektórych stać na to, żeby płacić tam 5500 złotych i pod kontrolą lekarza przez tydzień pić tylko wodę. Nie wiem, ile było w tym prawdy, choć rzeczywiście na banerze, który tam wisiał, była informacja o „leczniczej wodnej głodówce”.
Pewnego dnia wybrałam się na samotny spacer w poszukiwaniu oznak wiosny i dotarłam na tyły tego pensjonatu. W ogrodzeniu z siatki była dziura, przez którą właśnie przechodziły dwie eleganckie panie. Widziałam je potem w karczmie w centrum miasta. Domyślam się, że poszły napić się jakiejś innej wody, bo ta w pensjonacie im się już znudziła.
Ale dlaczego wychodziły przez dziurę w płocie, choć było im tą drogą dużo dalej do centrum i bardzo niewygodnie w butach na obcasach?