Holenderko, mon amour

Kiedyś dyskutowałam długo wieczorem z dziewczyną, która zadała pytanie na forum miłośników naturalnych metod leczenia oraz zdrowego tryby życia. Chodziło o to, czym można zastąpić mleko. Zapytałam, dlaczego w ogóle chce je czymś zastąpić i że jeśli ma problemy z trawieniem laktozy polecam jogurty, kefiry i zsiadłe mleko.

Odpowiedziała mi, że chce to zrobić ze względów ideologicznych. Bo krowy są hodowane, trzymane w niewoli i dojone. I że jest to bardzo niehumanitarne.

Pierwszą wątpliwością, którą miałam, było to, że jeśli nikt nie będzie pił mleka i jadł wołowiny, to nikt nie będzie hodował krów i wymrą całkiem. Ale dziewczyna ripostowała, że przecież mogłyby, jak krowy w Indiach, przechadzać się spokojnie na wolności nie być niepokojone przez nikogo.

Tu wyraziłam wątpliwość, że w Polsce zimą krowa na wolności by nie przeżyła. Odpowiedzią było, że część uwolnionych krów jakoś mogłaby przedostać się do cieplejszych krajów i żyć na wolności. Fakt, trudno się z tym nie zgodzić. Przekonana odpuściłam. Zaczęłam się nawet interesować maszynkami do robienia mleka z różnych roślinnych surowców.

Potem zaczęłam jednak rozmyślać o tych krowach.

Przypomniałam sobie jak jako dziecko byłam świadkiem sceny, która bardzo mnie zdziwiła. Przyglądałam się, jak gospodyni zanim zaczęła doić swoją krowę głaskała ją, klepała po bokach, a potem przytulała się do jej głowy i mówiła do niej. Wprawiło mnie to w zdumienie, ponieważ sama też mówiłam czasem do kota głaszcząc go, kiedy leżał mi na kolanach, ale przemawiać i przytulać się do tak dużego zwierzęcia? Raczej bym się go bała.

Tymczasem gospodyni przemawiała do dużej, łaciatej krowy jak do dobrej przyjaciółki. Było coś o hałasie, którego narobił sąsiad traktorem przez cały dzień i o tym, że je obie głowa teraz boli. I o tym, że dzieciakom budyń trzeba jeszcze zrobić.  I było dużo łagodnych, uspokajających słów.

Kiedy przypomniałam sobie tę scenę zaczęłam się naprawdę poważnie zastanawiać, czy szczęśliwsza jest wolna, ale samotna krowa w Indiach, czy hodowana w gospodarstwie, kochana Mućka, po stracie której wszyscy płaczą.

I pomyślałam, że zamiast wydawać 1000zł na maszynkę do robienia mleka z migdałów, będę jednak kupować mleko (sporo droższe od „sklepowego”) od gospodyni, która kocha swoją holenderkę.

 

 

 

Niepozorny, a zadziorny

Bidens ferulifolia (Jacq.) Sweet

W ziołolecznictwie, podobnie jak w innych dziedzinach życia, moda się zmienia. Czasem jakaś roślina staje się prawdziwą gwiazdą i uznaje się ją za remedium na wszelkie dolegliwości. Inna znowu zostaje zapomniana i mało kto się nią interesuje.

Jedną z odmian takiej zapomnianej trochę rośliny, zwaną „złotym deszczem”, uprawiałam przez lata w donicach dla ozdoby.

Mowa tu o uczepie rózgowatym (Bidens ferulifolia (Jacq.) ), który jest krewnym rosnącego dziko uczepu trójlistkowego (Bidens tripartita L.).

Bidens tripartita L.

Uczep trójlistkowy (albo inaczej trójdzielny), krewniak mojego „złotego deszczu” z donicy, jest bardzo popularny w Rosji. Tradycyjnie używa się go tam  w leczeniu dny moczanowej. U nas stosowany był niegdyś do usuwania kamieni nerkowych.

W

Pozharitskaya, O. N., et al. „Anti-inflammatory activity of a HPLC-fingerprinted aqueous infusion of aerial part of Bidens tripartita L.” Phytomedicine 2010;17.6:463-468

poczytać można, że w badaniach in vivo wykazano silne działanie przeciwzapalne ekstraktów z uczepu.

W publikacji

Shikov, Alexander N., et al. „Medicinal plants of the Russian Pharmacopoeia; their history and applications.” Journal of ethnopharmacology 154.3 (2014): 481-536O

przeczytałam o tym, że tym niepozornym, acz wielce mocarnym ziółkiem, wyleczono ponad 10 tysięcy ludzi w czasie epidemii czerwonki w jednej z chińskich prowincji.

Ziele uczepu trójlistkowego można kupić w sklepach zielarskich i popijać napar. Można też zebrać kwitnące ziele samemu, wysuszyć w przewiewnym miejscu w niezbyt wysokiej temperaturze i rozdrabniać tuż przed przygotowaniem.

Według rosyjskich zaleceń napar przygotowuje się z dwóch łyżeczek suszu zalanych szklanką wrzątku i odstawionych na 15 minut. Zażywa się  jedną łyżkę naparu 3-4 razy dziennie przez dwa tygodnie.

Można uczepu trójlistkowego używać także do kąpieli przeciwzapalnej, dodając do niej  10g ziela i  100g soli morskiej.

Wyciągi z uczepu (maceraty wodne i olejowe) zapobiegają starzeniu się skóry. Znalazłam naukowe informacje o tym, że działa tak nie tylko uczep trójlistkowy, ale także  uczep rózgowaty, czyli ten z balkonowej skrzynki.

Tym chętniej będę go teraz sadzić wiosną, by od czasu do czasu zaaplikować sobie z niego maseczkę przeciw zbyt wyraźnym oznakom, że maturę zdałam już dawno.

Zawsze bardzo podobała mi się w balkonowym uczepie to, że jego uschnięte, małe kwiatki znikały jakoś niepostrzeżenie i zawsze wyglądał tak, jakby jego kwiaty nigdy nie przekwitały. Mimo swojej delikatności to twardziel, odporny na upał, wiatr i deszcz. Potrafi dać sobie radę nawet  z przymrozkami.

Niepozorny uczep jest niesłychanie sprytny. Ma nasiona zaopatrzone w kolce (tak zwane zadziory), które przyczepiają się do sierści zwierząt i do ubrań. Dzięki temu jego potomstwo może z łatwością emigrować bardzo daleko od miejsca urodzenia.

Bez paszportów, wiz i pieniędzy.

 

 

Panaceum w spadku po dziadku

Lubię fotografować gaje oliwne w Toskanii. Ich srebrno-szary kolor ładnie współgra z ciemną zielenią cyprysów i jasną zielenią winnic.

Odkryte w różnych częściach świata ślady wskazują, że oliwki uprawiane są już od blisko 6000 lat. W Biblii wymienia się oliwkę ponad 130 razy, co pokazuje, jak wielkie miała znaczenie w czasach biblijnych.

W tradycyjnej medycynie śródziemnomorskiej wyciągi z liści oliwki są używane w leczeniu dny moczanowej. I nic dziwnego.

W pracy

Flemmig, J., et al. „Olea europaea leaf (Ph. Eur.) extract as well as several of its isolated phenolics inhibit the gout-related enzyme xanthine oxidase.” Phytomedicine 18.7 (2011): 561-566

można przeczytać, że etanolowe wyciągi z liści oliwki europejskiej są inhibitorami XO.

Ekstrakty z liści oliwki zwiększają ruchomość stawów i likwidują ich ból.

Suszone liście oliwki są do kupienia w sklepach zielarskich.

Dobrze jest popijać sobie dwa razy dziennie napar z łyżki rozdrobnionych świeżych lub suszonych liści oliwki na szklankę wrzątku. Kurację taką robimy przez dwa, trzy tygodnie.

Można też przygotować nalewkę winną z dwóch garści świeżych liści zalanych butelką ciepłego czerwonego wina i odstawionych na tydzień. Kieliszek takiej nalewki zażywa się  raz dziennie przez dwa tygodnie.

Oliwkę europejską możemy uprawiać w domu w doniczce. Szkoda, że u nas nie da się ich uprawiać w ogrodzie. Choć, jeśli brać pod uwagę tegoroczne upały, to kto wie, jak będzie w przyszłości.

Drzewo oliwne przydałoby się każdemu. Liście oliwki działają przeciwwirusowo, przeciwgrzybiczo, antypasożytniczo, ochronnie na mięsień sercowy i przeciwnowotworowo. Obniżają także ciśnienie krwi przy nadciśnieniu. To prawdziwe panaceum na wiele dolegliwości.

Drzewa oliwne dożywają 1000 lat. Wyobraźcie sobie, co mogą pamiętać niektóre drzewa oliwne rosnące w różnych miejscach świata.

Ciekawe, co będą pamiętać nasze, uprawiane w domu drzewka oliwne, kiedy już odziedziczą je po nas  pra-pra-pra-wnuki…

 

 

Gorzko, gorzko!

Ruta budziła zawsze trochę mieszane uczucia.

Z jednej strony ruciany wianek, palony po nocy poślubnej, był symbolem czystości i dziewictwa. Z drugiej zaś używana była przez zielarki jako środek poronny.

Żydzi płacili nią podatek świątyni, a z drugiej strony używana była do zabobonnych praktyk odpędzania złych czarów.

Wiele osób źle reaguje na rutę. Na przykład alergicy, blondynki i rude.

Kobiety w ciąży muszą się od niej w ogóle trzymać z daleka.

Zawartość furanokumaryn powoduje też, że zwiększa ona wrażliwość na światło słoneczne. Przy jej ścinaniu warto używać rękawiczek.

Ruta jest ziołem często wymienianym przez św. Hildegardę z Bingen.

Po mojej krótkiej wizycie w jej klasztorze w Ebingen (o czym było tutaj) nabrałam do Hildegardy wielkiego zaufania.

Dlatego postanowiłam zastosować jej radę i jeść 1-2 świeże liście ruty po posiłku. Ma to ustrzec mnie przed zgagą i melancholią.

Nie jestem alergikiem, blondynką ani rudą. Więc mogę rutę bez obaw jeść.

I choć jest na prawdę  gorzka, polubiłam ją.

Innym patentem Hildegardy jest okład z ruty i pietruszki na atak artretyzmu albo rwy kulszowej.

20g świeżej naci pietruszki, 80g ruty, 50ml oliwy podgrzewa się 5 minut. Po ochłodzeniu do temperatury ciała przykłada się to jako kompres na bolące miejsce na godzinę. Kompres można  powtórzyć.

Zrobię sobie też „wielką kurację nerek” według Hildegardy. Potrzebna jest do tego maść z rutą. W jej składzie występuje tłuszcz z niedźwiedzia (lub jelenia), nie mam więc raczej szansy zrobić jej sama. Wykosztuję się więc na któryś z gotowych produktów. Jeśli jednak ktoś ma znajomego myśliwego, może ją zrobić. Potrzeba do tego 20g liści ruty, 20g liści piołunu, 50g tłuszczu niedźwiedziego (albo z jelenia) i 5 kropli olejku różanego.

Dobrą porą na tę kurację będzie jesień. Maścią smaruje się bowiem 2-3 razy w tygodniu okolice nerek i wygrzewa się je przy otwartym kominku opalanym wiązem. Dlaczego wiązem, nie wiem. Ale, jak już mówiłam, po prostu wierzę Hildegardzie.

Posadzę też rutę w moim „miejskim” ogródku. Nie tylko po to, aby jej używać.

Odstraszy koty, które uwielbiają wygniatać moją kocimiętkę.

Ale wianka nie będę sobie z niej plotła.

I tak nikt się już nie nabierze.

Diabelnie skuteczny

Ostrożeń warzywny nazywany jest też „czarcim żebrem” lub „pietra zielem”.

Napar z ziela ostrożnia to ludowy sposób na podagrę. Wspomaga bowiem usuwanie szkodliwych produktów przemiany materii.

Można zrobić sobie miesięczny detoks popijając 2 razy dziennie napar z 1 łyżki suchego ziela na szklankę wrzątku (parzyć 15 minut).

Nie zawadzi też przygotować sobie nalewkę winną, zalewając porządną garść świeżych rozdrobnionych liści i kwiatów gorącym winem. Po 7 dniach nalewka jest gotowa. Popija się ją raz dziennie po małym kieliszeczku przez 3 tygodnie. Oczywiście nie w tym samym czasie, kiedy pijemy napar, tylko po miesięcznej przerwie.

Ostrożeń dodatkowo zapobiega kamicy żółciowej i chroni wątrobę przed stłuszczeniem i marskością. Pomaga także w jej regeneracji. Można go więc włączyć do kuracji, o której pisałam tutaj.

Obniża też poziom cukru we krwi, a kąpiel w odwarze z niego działa relaksująco.

Podobno kąpiel taka „odczynia uroki”. Ale ten temat to nie moja specjalność.

Nic zatem dziwnego, że jak pisze Syreniusz, „szatan zayźrząc (czyli zazdroszcząc) człowiekowi z tego ziela takowych ratunków uiadł mu korzeń”. I dlatego „na spodku korzenia samego znać iakoby zębami ukąsił”.

Ach te wąsy !

Pola kukurydzy oglądane nocą przy świetle księżyca wyglądają tajemniczo.

A przecież to najzwyklejsza kukurydza zwyczajna.

Jej znamiona ze słupkami żeńskich kwiatów, czyli znamię kukurydzy (po łacinie Stigma Maydis), to cenny surowiec zielarski, który można kupić w każdej zielarni.

Odwar z „wąsów” kukurydzy jest od dawna stosowany w leczeniu dny moczanowej.

Profesor Ożarowski zalecał przygotowywać go z 2 łyżek znamion zalanych 2 szklankami wody. Po ogrzaniu  do wrzenia gotować  nie dłużej niż 3 minuty. Pić należy po pół szklanki 2-4 razy dziennie między posiłkami.

Można przeczytać w

Jiang, Tong-Wei, et al. „Screening of active ingredient of Stigmata maydis inhibitrg xanthine oxidase and its effect.” Journal of Jilin University (Medicine Edition) 2011;3:017.

że wyciągi ze znamion kukurydzy są inhibitorami XO (o której tutaj).

Odwary ze znamion kukurydzy pobudzają też przepływ żółci, zapobiegają kamicy żółciowej i są pomocne przy odchudzaniu.

Podobno „wąsy” kukurydzy wpływają też na wzrost libido.

Ja nic nie wiem o naukowym uzasadnieniu tego zjawiska, ale jeśli nawet tak jest, to czy to komuś będzie przeszkadzać?

No chyba, że żonie pewnego nieco kochliwego pilota z wąsem, którego kiedyś miałam okazję poznać na imprezie u znajomych.

Dla Elizy

Dla kogo Ludwig van Beethoven napisał słynną Bagatelę a-moll, nazwaną „Dla Elizy”, nikt nie wie. Może w ogóle nie dla Elizy, tylko dla Teresy, która dała mu kosza. Albo dla Nieśmiertelnej Ukochanej, której tożsamości biografowie do dziś nie rozszyfrowali.

Ale na pewno nie napisał jej dla Elizy Orzeszkowej. Nie mógł jej znać, bo urodziła się po jego śmierci. Jednak kto wie, czy nie napisałby tego utworu dla niej, gdyby ją znał.

Eliza Orzeszkowa w wieku 26 lat

Bowiem Eliza Orzeszkowa kochliwa i romansowa była, choć jak patrzę na jej portrety, to trudno mi uwierzyć.

Jednak są różne gusta. Są też podobno mężczyźni, których pociąga w kobietach intelekt.

W Grodnie, które odwiedziliśmy w jednodniowej przerwie w spływie kajakowym, stoi dom Orzeszkowej zmieniony na muzeum i coś w rodzaju „domu kultury”. Przewodniczka opowiadała nam śpiewną i miękką polszczyzną historię życia pisarki.

I wtedy polubiłam Elizę. Za jej kochliwy charakter, za ogromne zaangażowanie w pomoc ludziom i za jej miłość do roślin. Była nie tylko kolekcjonerką ziół i zbieraczką opisów ich użycia w celach leczniczych, ale także artystką.

Tworzyła z suszonych roślin takie piękne kompozycje.

Wiele lat temu robiłam obrazki z pojedynczych suszonych roślin, aby ozdobić jedną z pustych ścianę mojego domku. Nie umiem rysować i uznałam, że natura najlepiej rysuje przepiękne rośliny, a ja tylko jej prace zamknę w ramkach.

Zainspirowana przez Elizę wrócę do tego „rękodzieła” i zamierzam się w tej aktywności trochę rozwinąć.

Was też do tego zachęcam.

I poczytam ponownie „Nad Niemnem”. Ale teraz będę tam szukała roślin. W końcu Orzeszkowa opisała ich tam aż 140.

W szkole  czytając lektury opuszczało się opisy przyrody.

Teraz czytając „Nad Niemnem” opuszczę fabułę.

Pij skrzyp i nie skrzyp

Skrzyp polny by Walter Siegmund (talk) – Praca własna, CC BY-SA 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=8726511

Skrzyp polny służył mi w dzieciństwie za choinkę w domku dla lalek, zrobionym z tektury i pełnym mebli z pudełek od zapałek. Było go zawsze mnóstwo na łące, która dziś jest osiedlem o nazwie Villa Moderna.

Swoją drogą, zawsze się zastanawiam, dlaczego nadaje się w Polsce osiedlom takie nazwy. Nie lepiej byłoby nazwać to osiedle „Topolowe” (od rosnących obok topoli) czy „Przy Sześciu Stawach” (od istniejących niegdyś w pobliżu stawów), czy jakoś tak?

Ale może deweloper ma na imię Marian i wychował się na serialach brazylijskich? Tam się zawsze wszystko działo w Villa Mariana.

Skrzyp polecany jest chorym na dnę moczanową ze względu na zdolność do usuwania moczanów. Zawarta w nim krzemionka przeciwdziała także krystalizacji niektórych składników mineralnych w drogach moczowych. Odwary ze skrzypu usuwają obrzęki i zwiększają przesączanie w kłębkach nerkowych. Nie bez znaczenia jest też, że związki krzemu utrzymują elastyczność naskórka i kości.

Odwar przygotowuje się z 2 łyżek ziela zalanych 1,5 szklanki ciepłej wody. Gotuje się pod przykryciem 10 minut, a potem odstawia jeszcze na kolejne 10 minut. Taki odwar popija się między posiłkami po pół szklanki.

Trzeba jednak pamiętać, że ziele skrzypu zwiększa krzepliwość krwi.

Może on powodować także niedobory witaminy B1, zawiera bowiem antyaneurynę, która ją rozkłada. Preparaty zawierające skrzyp i witaminę B1 są zatem bez sensu. Witaminę B1 trzeba przyjmować o innej porze dnia niż skrzyp.

Skrzyp błotny by Kenraiz – Praca własna, CC BY-SA 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=4093147

Amatorom nie polecam zbierania skrzypu polnego samodzielnie. Można go pomylić ze skrzypem błotnym. Wprawdzie siedliska mają różne, ale ktoś bez wprawy mógłby się pomylić. Skrzyp błotny ma najwięcej alkaloidów ze wszystkich skrzypów, więc w większych dawkach może komuś zaszkodzić.

Ja z braku czasu stosuję ziele skrzypu w postaci suchego ekstraktu, bo jest wygodny w użyciu i dobrze się przyswaja.

Miłośnikom ekologicznych środków czystości może spodoba się, że skrzypem polerowano niegdyś drewniane podłogi.

Teraz poleruje się nim jeszcze  instrumenty muzyczne.

W najgorszych momentach mojej przeprawy z dną moczanową prawie wszystkie moje stawy wydawały przeróżne skrzypiące odgłosy, a przekręcenie głowy powodowało trzaski.

Skrzyp ma swój udział w tym, że teraz mogę oglądać się za przystojnymi facetami w moim ulubionym uzdrowisku (rozpisałam się o nim tutaj) bez ryzyka, że będę skrzypiała, jak stara szafa.

 

Oregano – zapach Krety

Bardzo lubię oregano, czyli lebiodkę pospolitą. Na Krecie spotkałam absolutnie obłędne, szczególnie aromatyczne, górskie oregano.

Pachnie nim cała wyspa. Jego dodatek do popularnej sałatki greckiej robi z niej potrawę, której mogłabym zjeść naprawdę całe kilogramy.

W pracy

Bustanji, Yasser, et al. „In vitro xanthine oxidase inhibition by selected Jordanian  medicinal plants.” Journal of Pharmaceutical Sciences 2011;4(1):1-8

wyczytałam, że wodne wyciągi z oregano są dobrymi inhibitorami XO (o której tutaj), więc to zioło idealne dla podagryka.

Profesor Ożarowski wskazywał lebiodkę pospolitą jako tradycyjne zioło wiążące szkodliwe produkty przemiany materii.

Na szczęście w kuchni nie trudno o wodne wyciągi z oregano. Wystarczy je po prostu do potraw dodawać. Do pizzy, włoskiej pasty, do mięsa. Włosi używają oregano do potraw z grzybów, bakłażana, cukinii i ryb. Jak widać możliwości jest bardzo wiele.

W sklepach zielarskich i przez Internet  można kupić olejek z oregano.

Ale UWAGA!! Jest to bardzo silnie działający olejek. Ma bardzo wiele leczniczych właściwości, ale próba używania go bez konsultacji z fachowcem od aromatoterapii może się skończyć bardzo źle. Absolutnie nie należy sądzić, że używając olejku z oregano szybko i „na skróty” wyleczymy się z dny. Nic bardziej mylnego. Możemy nabawić się dodatkowych, bardzo nieprzyjemnych dolegliwości.

Za czasów Dioskurydesa miksturę z kwiatów i liści oregano z winem podawano pogryzionym przez dzikie zwierzęta. Ponadto lek ten miał wydatnie wzmacniać nerwy.

Polecam zatem potrawy z oregano szczególnie na proszone obiady z niektórymi teściowymi.

Gdy kręcą się po nas krętki

Sanepid w Bydgoszczy podał informację, że na 435 zbadanych kleszczy 65 było nosicielami krętków Borrelia burgdorferi. Na Mazurach tych zarażonych jest znacznie więcej.

Jest się czego bać.

Pomimo stosowania różnych środków zapobiegawczych (o których było tutaj), zawsze może się nam przytrafić ukąszenie kleszcza.

Jeśli siedzi w naszej skórze, trzeba się go szybko pozbyć. Metod i narzędzi do tego stosowanych jest dużo. Ja radzę sobie bardzo tanim przyrządem, przy pomocy którego chwyta się kleszcza jak na lasso. Są też zaawansowane zestawy do zamrażania kleszczy przed usunięciem. Zamrażanie ma hamować wydzielanie toksycznej śliny.

Usunęliśmy kleszcza. I co teraz?

Można go umieścić na wilgotnym płatku kosmetycznym, wpakować w słoiczek albo foliową torebkę i wysłać do zbadania (nie później niż w 48 godzin od jego wyjęcia). W różnych miastach robią to różne instytucje, nie zawsze sanepid (za pieniądze oczywiście).

Jeśli wynik będzie negatywny – mamy farta.

Jeśli pozytywny, to gorzej.

Ogólnie podawaną informacją jest, że aby doszło do zakażenia, kleszcz musi być w ciele ofiary dłużej niż 24 godziny.

Jednak jeśli poczytać przegląd danych naukowych na ten temat opublikowany w

Cook, Michael J. „Lyme borreliosis: a review of data on transmission time after tick attachment.” International journal of general medicine 8 (2015): 1.

okazuje się, że do zakażenia może też dojść praktycznie od razu.

Problem polega na tym, że nie możemy szybko się przekonać, czy chory kleszcz nas zaraził. Przeciwciała przeciwko Borrelia burgdorferi, które można wykryć w badaniu laboratoryjnym, pojawiają się nam dopiero po 4-5 tygodniach od ukąszenia.

Ja darowałabym sobie czekanie na wynik testów i jeśli kleszcz, który mnie ugryzł,  był chory (wyniki tego badania są bardzo szybko), od razu zaczęłabym leczenie.

Badania naukowe mówią, że jeśli krętki szybko zaatakować, wystarczy krótkie, 2-4 tygodniowe leczenie antybiotykiem.

Po tej terapii lekarz zwykle zleca wykonanie testów. Ale kiedy czytam różne naukowe rozprawy o ich wiarygodności, to dochodzę do wniosku, że równie dobrze można po prostu przyjąć, że pokonaliśmy krętki.

Autorzy publikacji

Stanek, Gerold, and Franc Strle. „Lyme borreliosis–from tick bite to diagnosis and treatment.” FEMS microbiology reviews 42.3 (2018): 233-258.

nie znaleźli przekonujących dowodów, że po takiej czterotygodniowej kuracji krętki mają jakąś szansę przeżyć.

Nie zawsze wysyłamy kleszcza do badania. Mnie, wiele lat temu, przy koszeniu trawy na Mazurach, atakowało ich po kilkanaście. Nie znałam wtedy patentów na ich odstraszanie. Ile czasu by mnie kosztowało, gdybym je wszystkie wysyłała do badania?

Wtedy pozostaje obserwacja.

Jeśli po kilku czy kilkunastu dniach mamy rumień wędrujący albo mamy typowe objawy zakażenia krętkami (bóle stawowe, gorączka, sztywność karku, rozbicie) marsz do lekarza po antybiotyk.

Jako fitoterapeuta nie jestem zwolenniczką antybiotyków, ale w niektórych przypadkach są po prostu niezastąpione. To jest taki właśnie przypadek.

Nie będziemy przecież rzucać we wroga kamieniami kiedy wiemy, że jest bardzo groźny i bezwzględny, a mamy w swoim arsenale broń, z której możemy do niego niego strzelać.

Ale mamy w tej bitwie też naturalnych sojuszników.

Olej z rokitnika utrudnia krętkom poruszanie się i chroni nas przed toksynami, które uwalniają.

Pyłek pszczeli wzmacnia układ odpornościowy, który podczas kuracji musi się mocno wysilać.

Hakorośl działa przeciwzapalnie.

Miód, oliwa z oliwek, czosnek i czarnuszka nie pozwolą krętkom na budowę biofilmu, czyli błony biologicznej o zwartej strukturze.

Jeśli biofilm sobie zbudują, antybiotyk się przez niego nie przebije i krętki będą w nas siedziały otoczone nim jak murem niezdobytej twierdzy.

Przy terapii antybiotykiem nie zapominajmy o probiotykach i prebiotykach. Kuracja taka pozbawia nas przecież dobrej flory bakteryjnej, o której niedługo, zainspirowana przeczytanymi książkami i wysłuchanymi wykładami, będę pisała.

Olej rokitnikowy, miód, czosnek, czarnuszkę i pyłek pszczeli możemy zresztą stosować zawsze. To nam nie zaszkodzi. Wzmocni naszą odporność, co da nam większą szansę, że pokonamy sami krętki Borreli, jeśli się z nimi kiedyś przypadkiem spotkamy.

A co kiedy nie przebadaliśmy kleszcza, nie mamy rumienia ani objawów?

Można zrobić testy, ale jak już wspominałam, nie są one całkiem wiarygodne. Opieranie kuracji antybiotykowej tylko na wynikach testów bez żadnych objawów choroby jest przez wielu fachowców odradzane.

Choć są tacy, którzy wolą dmuchać na zimne i leczyć się antybiotykiem na wszelki wypadek.

Ale co mają zrobić Ci, którzy żyją wśród kleszczy mieszkając lub pracując w lesie czy na wsi? Często ugryzienia kleszcza liczą w dziesiątkach. Gdyby opierali się tylko na testach pewnie jedliby antybiotyk na każde śniadanie.

Zdarza się, że nie zauważymy w ogóle chorego kleszcza, który nas ugryzł, nie pojawi się nam rumień wędrujący albo pojawi się tam, gdzie go nie widać. Bywa, że kleszcz zarazi nas krętkami, a odpuścimy sobie jego badanie, testy i leczenie antybiotykiem, bo nie mamy rumienia ani żadnych objawów, a na dodatek jesteśmy na przykład na pięknym i długim spływie kajakowym w kompletnej głuszy. I jeszcze mamy osłabiony układ odpornościowy, który sam nie pokona krętków.

Wtedy mamy po prostu cholernego pecha.

Choroba może się rozwijać i po latach musimy stawić czoła przewlekłej boreliozie.

Ale o tym będzie innym razem, bo mnie już te kleszcze zmęczyły.