Butelki Józefa

Pewnej mroźnej jesieni wybrałam się do Solca Zdroju (mojego ulubionego uzdrowiska, o którym pisałam tutaj) na zorganizowany przez siebie samą „turnus odnowy biologicznej”, bo dość podle się czułam.

A wszystko przez to, że z powodu nawału pracy i wariactwa związanego z końcem sporego projektu fatalnie się odżywiałam. A właściwie „odżywiałam” to źle powiedziane. Coś tam po prostu wrzucałam do żołądka i nie miałam zupełnie czasu na zajmowanie się ziołami i sobą.

Postanowiłam, oprócz stosowania kąpieli w siarkowych wodach, wykorzystać ten czas na kurację wodą Józef, stosowaną przy dnie moczanowej.

Nie byłam pewna, czy w Solcu uda mi się ją kupić. Postanowiłam więc zabrać zapas ze sobą. Kuracja to 2 litry wody dziennie, więc na 10 dni musiałam zabrać 40 półlitrowych butelek. Pojechałam do Solca z bagażnikiem pełnym butelek Józefa, kupionych przez Internet i zapakowanych w kartony, w których przywiózł mi je kurier.

Z powodu sporego mrozu musiałam zabrać je do pokoju w pensjonacie, czym wzbudziłam widoczne na twarzach personelu zdziwienie.

Przy recepcji była informacja, że pensjonat zapewnia pełną dyskrecję. Pewnie dlatego nikt nie zapytał, cóż ja tak targam do pokoju ani nie zaproponował pomocy. Choć w stanie, w jakim tam przyjechałam, pomoc ta bardzo by mi się przydała.

Człapałam po schodach jak bardzo schorowana osoba.

Wodę Józef trzeba pić po 200-300ml jednorazowo, większą część do południa, mniejszą zaś wieczorem. Na pół godziny przed piciem wody nie należy jeść świeżych owoców.

Ale UWAGA! Trzeba pamiętać, że osoby z różnymi innymi schorzeniami powinny zapytać swojego lekarza, czy mogą ją stosować. Niewskazana jest na przykład przy schorzeniach tarczycy.

Ma specyficzny smak i musiałam się do niej długo przekonywać. Zaleca się miesięczną kurację pitną, ale jakoś nigdy nie udało mi się tego zrobić. No bo wolnego miesiąca to ja nie mam. A targanie butelek Józefa do pracy było ponad moje siły.

Jednak już moja 10-dniowa kuracja okazała się też bardzo skuteczna. W połączeniu z kąpielami w siarkowej wodzie, codziennym pływaniem w basenie, długimi spacerami i wybieraniem w restauracji bezmięsnych dań spowodowała, że poczułam się jak młody bóg i biegałam po schodach pensjonatu niczym kozica, pełna energii i bardzo zadowolona.

Personel musiał być chyba przekonany, że przywiozłam ze sobą sprzęt do produkcji amfetaminy.

Poczuć się jak królowa

Niemieccy XVI-wieczni lekarze i ziołolecznicy – Tabernaemontanus, Lonicerus i Bock sporo napisali o ziołowym leczeniu podagry.

Lubię się na nich powoływać, wymądrzając się na temat skazy moczanowej, zwłaszcza od kiedy dane mi było przeglądać w Bazylei oryginały ich ksiąg.

Zalecali oni na podagrę picie wina, w którym gotowały się jagody jałowca i kąpiele przeciwbólowe z dodatkiem gałęzi jałowca.

Olejek jałowcowy ma działanie przeciwzapalne. Nic zatem dziwnego, że kąpano niegdyś podagryków w gałęziach jałowca, żeby złagodzić bóle stawów i mięśni spowodowane stanami zapalnymi.

Można kupić olejek eteryczny jałowcowy i dodawać go do kąpieli.

Olejku nie wlewamy bezpośrednio do wanny z ciepłą wodą. Ja zwykle mieszam kilkanaście kropli z miodem i wlewam mieszaninę do wody. Nie eksperymentuję z wewnętrznym stosowaniem tego olejku. Ma bardzo silne działanie moczopędne i może doprowadzić do podrażnienia nerek i krwawienia. Jak podaje Farmakognozja Kohlmünzera, ma on też działanie hipoglikemiczne (obniża poziom cukru ponad normę), więc przedawkowanie może się skończyć utratą przytomności, a nawet jeszcze gorzej.

Przeglądając artykuły znalazłam badania

Havlik, Jaroslav, et al. „Xanthine oxidase inhibitory properties of Czech medicinal plants.” Journal of Ethnopharmacology 2010;132(2):461-465.

pokazujące, że etanolowy wyciąg z owoców jałowca jest inhibitorem XO.

Dla naukowców to „etanolowe wyciągi z szyszkojagód jałowca”, a dla mnie to po prostu wino gotowane z owocami jałowca lub poczciwe nalewki jałowcowe (kilka sprawdzonych przepisów na nie podaję tutaj).

A skoro hamuje rozbuchaną XO nalewka jałowcowa, to działać tak będzie też gin, będący destylatem z zacieru z dodatkiem owoców jałowca. No i Spišska Borovička, narodowy trunek Słowaków.

Nie dziwię się, że gin jest podobno ulubionym trunkiem Królowej Wielkiej Brytanii, Elżbiety II. Pija go raz dziennie w środku dnia przed posiłkiem. Ja niestety w ciągu dnia nie mogę, bo zwykle muszę prowadzić samochód. Ale od czasu do czasu, kiedy mam wolne, mogę się poczuć jak Jej Królewska Mość.

Ach, gdyby tak jeszcze mieć kamerdynera…

I to takiego z klasą. Jak Stevens, w którego wcielił się nominowany do Oscara Anthony Hopkins.

Nalewki jałowcowe

Nalewka na świeżych, niedojrzałych jagodach jałowca. 

Ćwierć szklanki nie do końca dojrzałych jagód jałowca podsuszyć na słońcu przez 4 dni. Potem zalać litrem wódki 45% i szczelnie zamknąć. Po dwóch tygodniach przefiltrować, rozlać do butelek i odstawić na minimum pół roku w ciemne i chłodne miejsce.

Nalewka na świeżych, dojrzałych jagodach jałowca

Ćwierć szklanki świeżych, dojrzałych owoców jałowca rozdrobnić i zalać litrem spirytusu i szklanką przegotowanej, ostudzonej wody. Odstawić zamknięte na tydzień. Przefiltrować i połączyć z ostudzonym syropem z 50dag cukru rozpuszczonego w szklance wrzątku. Rozlać do butelek, zakorkować i odstawić na 3 miesiące w ciemne i chłodne miejsce.

Nalewka na suszonych jagodach jałowca

25 suszonych jagód jałowca potłuc w moździerzu, wymieszać z 1,5 łyżki cukru i wsypać do słoja. Zalać litrem wódki 45% i szczelnie zamknąć. Trzymać w ciemnym miejscu i co kilka dni wstrząsnąć słojem. Po miesiącu przefiltrować, rozlać do butelek i odstawić na 3 miesiące w ciemne i chłodne miejsce.

 

A co z DMSO?

Wśród porad dotyczących naturalnych sposobów leczenia dny moczanowej lub bólu stawów przewija się często DMSO – organiczny związek chemiczny o nazwie dimetylosulfotlenek, pozyskiwany z drewna (jest także produktem ubocznym przy produkcji papieru).

To substancja o silnych właściwościach przeciwzapalnych i źródło siarki, która jest nam do życia niezbędna. Jest ona między innymi składnikiem insuliny i żółci.

Siarka ułatwia też regenerację chrząstki stawowej i przywraca sprawność stawów.

W sieci można znaleźć wiele informacji o cudownych skutkach stosowania DMSO na przeróżne dolegliwości. Niektórzy nazywają ją „ukrywaną substancją przeciw nowotworom” inni „cudownym uzdrawiaczem”, jeszcze inni „odkryciem stulecia”.

Postanowiłam bliżej przyjrzeć się naukowym doniesieniom o DMSO i już na wstępie rzucił mi się w oczy artykuł pod niepokojącym tytułem:

„Unexpected low-dose toxicity of the universal solvent DMSO”,

opublikowany w The FASEB (Federation of American Societies For Experimental Biology) Journal w 2014 roku.

Istnieje sporo publikacji o tym, że DMSO nie jest toksyczny i o tym, jak świetnie sprawdza się jako lek na wiele przypadłości.

Jednak jeśli czytam, że jacyś naukowcy opublikowali tekst pod tytułem: „Nieoczekiwana toksyczność niskiej dawki uniwersalnego rozpuszczalnika DMSO”, to zapala mi się czerwone światełko. Nawet wówczas, gdy jest jeden z nielicznych negatywnych tekstów naukowych na temat DMSO wśród setek pozytywnych (i nawet jeśli dotyczy badań na szczurach).

Wiele leków i substancji było uznawanych przez lata za całkowicie bezpieczne. Potem, po kilku czy kilkudziesięciu latach, okazywało się, że ich stosowanie prowadzi do ciężkich chorób. Tak było na przykład z Talidomidem, który w latach 50-tych, jako uznany przez naukowców za bezpieczny, był sprzedawany bez recepty oraz zalecany kobietom w ciąży. Po 10 latach ci sami (lub może inni) naukowcy zmienili zdanie i udowodnili, że to on właśnie spowodował ciężkie deformacje dzieci urodzonych przez zażywające go przyszłe matki.

Nie jestem naukowcem i nie wiem, jaka jest cała prawda o DMSO i pewnie na razie nikt tego nie wie.

Ale jakoś nie mam do tej substancji zaufania.

Pozostanę przy ziołach.

O nich, przez setki, a czasem tysiące lat, nie zmieniano zdania. Jest kilka ziół, które podpadły naukowcom za alkaloidy pirolizydynowe, ale jak się temu tematowi bliżej przyjrzeć, to zarzuty są bezpodstawne.

To mnie całkowicie do ziół przekonuje.

A siarkę będę sobie czerpać z ryb, rzeżuchy, cebuli, czosnku, kapusty, kalafiora, rzodkiewki, brukselki, moreli, awokado i truskawek.

No i oczywiście z siarkowych kąpieli w różnych uzdrowiskach.

Nie tylko w Solcu Zdroju (o którym można poczytać tutaj) i Oravicach (o których pisałam tutaj).

O innych moich „siarkowych” miejscach jeszcze napiszę.

 

Moje 2000

Moi Drodzy, bardzo mi miło, że już ponad 2000 osób polubiło moją stronę.

W podziękowaniu mam dla Was kolejny mały konkurs.

Nagrodą nie będzie połówka banknotu 2000 pesos, którą Waldek na cargo mógłby wymienić na furgonetkę złota, ściągając zwycięzcę swoim skorumpowanym wzrokiem. Nie udało mi się niestety jej zdobyć.

Ale zwycięzca konkursu otrzyma:

dwa ręcznie robione mydła nostrzykowe;

portret przywrotnika na ręcznie robionym papierze z mojej ulubionej papierni w Czechach;

dżem z zielonych sosnowych szyszek według kaukaskiej receptury (jesienią i zimą pomoże przy przeziębieniu) ;

ostrą konfitura z jarzębiny (idealną do mięsa);

Dorzucę do tego jeszcze moje zdobycze z wiosennych wypraw:

likier klasztorny z klasztoru świętej Hildegardy z Bingen;

galaretkę z czerwonego wina z dodatkiem korzennych przypraw (także z klasztoru Hildegardy), polecaną przez siostrzyczki do zimnych mięs, serów i kaczki;

buteleczkę sprawdzonej tradycyjnej gorzkiej serbskiej nalewki na trawienie o nazwie Gorki list;

notes z fajną drewnianą okładką;

Będzie też niespodzianka z Rumunii, której nie ma na zdjęciu, bo ma być niespodzianką.

Nagrodę zdobędzie autor najciekawszego hasła reklamującego wybraną roślinę spośród tych, o których do tej pory pisałam.

Hasło musi łączyć się z moim wpisem o wybranej  roślinie jakimś elementem, który we wpisie występuje, oprócz oczywiście samej rośliny.

Dla przypomnienia rośliny, o których pisałam:

miechunka (tutaj), wawrzyn szlachetny (tutaj), stokrotka (tutaj), podagrycznik (tutaj), ogórecznik (tutaj), czapetka (tutaj), rumianek (tutaj), owies (tutaj), seler (tutaj), robinia (tutaj), pierwiosnek (tutaj), cebula (tutaj), wiśnia (tutaj), brzoza (tutaj), imbir (tutaj), poziomki (tutaj), nawłoć (tutaj), skrzyp (tutaj), pietruszka (tutaj), uczep trójlistkowy (tutaj), oliwka (tutaj), ruta (tutaj), ostrożeń warzywny (tutaj), bławatek (tutaj).

Wzięcie udziału w konkursie nie wymaga udostępnienia posta, ale będzie mi bardzo miło, jeśli poinformujecie swoich znajomych o konkursie i polubicie moją stronę.

Konkurs musi mieć regulamin, zatem poniżej  go podaję:

1.    W konkursie mogą wziąć udział osoby pełnoletnie.
2. Warunkiem uczestnictwa w konkursie jest odpowiedź na zadanie konkursowe na blogu pod konkursowym wpisem.
3.  Konkurs trwa od 10. 10.2018 do 20.11.2018
4. Najciekawszą odpowiedź wyłoni komisja konkursowa złożona ze mnie, mojego męża i córki.
5. Wynik konkursu zostanie ogłoszony na blogu 25.11.2018.
6. Zwycięzca, aby otrzymać nagrodę, musi przesłać mi do dnia 30.11.2018 adres, na jaki ma zostać ona wysłana. Informacja ta powinna zostać wysłana na adres: kontakt@klinikapodagryka.pl  lub przez wiadomość na stronie  Fb.
7. W przypadku braku kontaktu ze strony zwycięzcy w ustalonym terminie komisja dokona innego wyboru.

Zapraszam Was do wspólnej zabawy !

 

 

Pietruszka -na scenę!

Pietruszka pochodzi z tej samej rodziny, co seler (o nim tutaj) i podagrycznik (o nim więcej tutaj).

Nie wyobrażam sobie bez niej rosołu ani żadnego wywaru.

Natka pietruszki to mój ulubiony dodatek do każdego prawie dania. Uwielbiam jej smak, a na dodatek jest bogatym źródłem witaminy C.

Bardzo lubię koktajl z natki, kiwi i cytryny. Dość często robię też makaron z pietruszką i tuńczykiem. Przepis na tę prostą potrawę dostałam kiedyś od znajomego z Sardynii (przepis znajdziecie tutaj) i na stałe zagościł w moim domu.

Do celów leczniczych używa się korzenia i owoców pietruszki. Zwiększają przesączanie w kłębkach nerkowych i zwiększają wydalanie moczu. Zmniejszają także napięcie mięśni gładkich dróg moczowych. Mogą być stosowane w stanach zapalnych nerek i w kamicy moczowej.

Wyciągi z owoców pietruszki działają silniej, niż te z korzenia. Nie powinny ich używać kobiety w ciąży i karmiące oraz małe dzieci. I w ogóle takie wyciągi stosujemy krótko – najwyżej dwa tygodnie.

W

Haidari, Fatemeh, et al. „Effects of parsley (Petroselinum crispum) and its flavonol constituents, kaempferol and quercetin, on serum uric acid levels, biomarkers of oxidative stress and liver xanthine oxidoreductase aactivity inoxonate-induced hyperuricemic rats.” Iranian journal of pharmaceutical research: IJPR 10.4 (2011): 811.

przeczytałam, że badania na zwierzętach pokazały, że pietruszka obniża poziom kwasu moczowego.

Ponadto pietruszka (podobnie jak seler) zawiera  apigeninę, która hamuje XO.

Napar przygotowuje się przez zalanie łyżki rozdrobnionego suchego korzenia pietruszki 1,5 szklanki wrzącej wody. Naparza się to nad parą pod przykryciem 15 minut. Potem odstawia się jeszcze na 10 minut. Napar pije się 2-3 razy dziennie po 1/4 – 1/3 szklanki między posiłkami. Trzeba też wtedy przyjmować jedną tabletkę witaminy B1.

Podobnie przygotowuje się napar z 1/2 łyżki owoców pietruszki na szklankę wody. Ale jego zażywa się tylko 1-2 łyżki między posiłkami. Przy tej kuracji należy także przyjmować witaminę B1 dwa razy dziennie.

Zalecenia te pochodzą z książki „Rośliny lecznicze i ich praktyczne zastosowanie” autorstwa Aleksandra Ożarowskiego i Wacława Jaroniewskiego.

Korzeń i owoce pietruszki zawierają substancję psychoaktywną o nazwie mirystycyna, która może wywoływać euforię i halucynacje.

Już rozumiem, dlaczego tak na mnie działa dobry rosół. Gotowany, jak przystało, z pietruszką.

W korzeniach mirystycyny jest niewiele (ok. 0,3%), za to w nasionach pietruszki jest jej znacznie więcej (do 5%).

Dlatego jeśli już ich używamy, radzę  naprawdę nie przesadzać i trzymać z dala od dzieci.

Podobno w Rosji uprawy pietruszki są nadzorowane i wpisana jest ona na listę roślin zawierających substancje narkotyczne.

żródło: https://goo.gl/images/Gezga3

Igor Strawiński komponując swój balet „Pietruszka” nadał głównemu bohaterowi, klaunowi, takie właśnie imię.

Kto wie, co nim kierowało. Może znał działanie nasion pietruszki?

W końcu zwykle klaun na scenie wygląda trochę jak naćpany.

Chociaż smutny klaun Pietruszka jakoś mi nie wygląda na kogoś na haju.

 

Makaron z pietruszką i tuńczykiem

Posiekaj duży pęczek natki pietruszki. W rondlu rozgrzej odrobinę oliwy (nie za mocno) i dodaj połowę natki. Pomieszaj chwilę i dodaj tuńczyka z puszki (w sosie własnym), 250ml śmietany 18%, kopiastą łyżeczkę koncentratu pomidorowego, sól, pieprz i odrobinę pieprzu cayenne. Podgrzej tylko do momentu, aż będzie się prawie gotować. Zdejmij z ognia i dodaj resztę natki. Wymieszaj z 400g ugotowanego ulubionego makaronu. U mnie są to zwykle motylki, rurki lub grube wstążki.

Ja posypuję jeszcze na talerzu świeżą natką, bo ją uwielbiam.

Smacznego!

Gdzie się podziały nasze bakterie?

Coraz częściej słyszymy o tym, że nękające nas choroby są wynikiem braku odpowiednich bakterii w organizmie. Wytłukliśmy je antybiotykami i sami sobie jesteśmy winni.

W książce „Utracone mikroby” autor, Martin J. Blaser, mikrobiolog, stawia tezę, że choroby cywilizacyjne i epidemia otyłości na świecie są skutkiem nadużywania antybiotyków i braku odpowiednich mikroorganizmów w naszym ustroju. Niektóre zniknęły już bezpowrotnie.

Naukowcy szacują, że liczba komórek bakterii w naszym ciele przekracza 10-ciokrotnie liczbę naszych własnych komórek. Zatem jest w nas tych gości cała masa. Żyjemy sobie we względnej zgodzie, dopóki albo jakaś bakteria za bardzo nie zacznie się panoszyć, albo znów inną, potrzebną, wytrzebimy antybiotykiem.

Pojawiają się liczne laboratoria, które oferują badania i dobieranie dla nas odpowiedniego zestawu mikrobów, które pozwolą nam odbudować właściwą florę bakteryjną.

I tu pojawia się pewna moja wątpliwość, którą wyraziłam już w poście „Nobody is perfect” (tutaj). Mianowicie gdzie znajduje się wzorzec człowieka, do którego można nas porównać, jeśli chodzi o skład flory bakteryjnej?

Dlatego nie będę  badać mikroflory swoich jelit i kupować zestawu bakterii dla siebie.

Pozostanę przy tradycyjnych źródłach „dobrych bakterii”, zwanych mądrze probiotykami, czyli poczciwych kiszonkach.

Oczywiście nie można zapomnieć też o prebiotykach, czyli takich składnikach pożywienia , które tworzą dobrą atmosferę probiotykom do życia i rozmnażania.

Korzeń cykorii podróżnik to jedno z najbogatszych źródeł prebiotyków.

A więc kawa z  korzenia cykorii w moim menu jest absolutnie konieczna.

Probiotyki ucieszą się też z cebuli,  (było o niej tutaj), czosnku, bananów, ziemniaków oraz mniej banalnego topinamburu.

Na fali badań nad mikrobiomem człowieka coraz głośniej mówi się, o stosowanym już od paru lat w różnych klinikach (z dobrym skutkiem) przeszczepianiu bakterii zdrowych ludzi tym, którzy chorują.

Naukowo nazywa się to „przeczepianie mikroflory”, co w nieco mniej naukowym języku jest po prostu „przeszczepianie kupy”, czyli podawaniem choremu zawiesiny z odchodów zdrowego dawcy.

Tyle tylko, że, jak pisze Martin Blaser, niedługo dawców będziemy musieli długo szukać, ponieważ prawie nie ma już ludzi, którzy nie mieli styczności z antybiotykami i ich flora byłaby w stanie prawie, nazwijmy to, pierwotnym.

Podaje przykład Indian z pewnej odciętej od cywilizacji wioski, którzy w tej kwestii są istnym skarbem,  a ich flora jelitowa jest wielokrotnie bogatsza, niż flora mieszkańców „cywilizowanych krajów”.

Ale kiedy tak sobie czytałam tę książkę,  to naszła mnie myśl, że kiedyś (co komuś może się wydać nieprawdopodobne) dzieci kąpały się w wannie w wodzie po tym, jak kąpiel wziął ich ojciec.

Tatuś zajadał się ziemniaczkami na obiad, a często święty nie był i nie raz wcinał ogórki kiszone pod wódeczkę i pił sok z kapusty kiszonej na kaca.

Może to był powód, że dzieciom nie trzeba było przeszczepiać kupy Indian, aby były zdrowe?

Olé(j)!

Hiszpańskie Olé!, zachęcające tancerzy flamenco do tańca albo torreadora do walki z bykiem, jest pamiątką po panowaniu Maurów nad Półwyspem Iberyjskim i pochodzi podobno od zawołania Allah!, wykrzykiwanego podczas religijnego tańca.

Tytuł tego wpisu miał być energiczną zachętą tancerek ze zdjęcia do częstego używania oleju. Mam nadzieję, że nikt nie odbierze go opacznie jako zachęty, by wpis ten całkiem zignorować. 

Wszyscy wiedzą, jak ważne w codziennej diecie są NNKT (niezbędne nienasycone kwasy tłuszczowe). Po prostu są niezbędne. Dla serca, mózgu, kości, skóry. Nie będę się tu rozpisywać, bo w sieci jest cała masa informacji na ten temat. Nie umiemy sami NNKT wytworzyć w organizmie, więc muszą się znaleźć w naszym jedzeniu w wystarczającej ilości.

Oleje to dobre źródło kwasów omega-3, omega-6 i omega-9. Występują one w różnych olejach w różnych proporcjach.

Dla mnie bardzo ważne jest, że kwasy omega-3, kiedy znajdą się w towarzystwie witaminy C (pisałam o niej tutaj), pomagają w syntezie kolagenu.

A kolagen jest absolutnie niezbędny dla moich sfatygowanych stawów.

Dobrym źródłem kwasów omega-3 jest olej lniany, ma on jednak tę wadę, że jest mało trwały. Lepiej pod tym względem wypada olej z wiesiołka i olej konopny, tłoczony z nasion konopi siewnych.

Tego ostatniego nie należy mylić z olejkiem z kwiatów konopi siewnych  (CBD), o którym ostatnio jest coraz głośniej.

Nie ma też co się obawiać (albo mieć nadziei), że po oleju konopnym będzie jakiś odlot. To nie TE konopie.

Absolutnym przebojem jest olej z niepozornej roślinki, lnianki (zwany olejem rydzowym), który ma wyjątkowo dużo omega-3 i na dodatek jest trwały.

W moim menu nie może zatem zabraknąć śledzików z olejem rydzowym (nie za dużo, bo puryn w śledziach sporo) i różnych sałatek  z olejem konopnym.

I to nie tylko dla dobra moich stawów.

 

 

 

 

Być jak szaman Odżibwejów

Nawłoć pospolita (Solidago virgaurea L.)

Nawłoć pospolita (Solidago virgaurea L.) wypierana jest u nas przez nawłoć kanadyjską (Solidago canadensis L.). Ta druga dokonała prawdziwej inwazji na Europę z Ameryki Północnej. Zadomowiła się na dobre i tak się zaczęła panoszyć, że aż wpadła na czarną listę gatunków inwazyjnych.

Nawłoć kanadyjska (Solidago canadensis L.)

Na szczęście obie rośliny mają podobne właściwości i zastosowania lecznicze. Napary i odwary z nawłoci odtruwają, usuwają zbędne produkty przemiany materii i obniżają poziom kwasu moczowego. Stosuje się je też w kamicy moczowej.

Jeden z przepisów na napar z nawłoci ze stokrotką podałam tutaj.

Jak można przeczytać w

Hossen, Muhammad Jahangir, et al. „KAEMPFEROL: REVIEW ON NATURAL SOURCES AND BIOAVAILABILITY.”BIOSYNTHESIS, FOOD SOURCES AND THERAPEUTIC USES: 101

nawłoć jest źródłem kemferolu, który jest jednym z silnych inhibitorów oksydazy ksantynowej (XO).

Pszczoły lubią nawłoć. Miód nawłociowy to idealny miód dla mnie. Wspomaga pracę nerek, pomaga wydalać szkodliwe produkty przemiany materii i dobrze działa na stawy. Jest też polecany przy kamicy moczowej.

Miód ten zawiera dużo rutyny, która przydaje się do przyswajania witaminy C (było o tym tutaj),  a także kwercetynę, która jest inhibitorem XO.

Starzec jakubek (Senecio jacobaea L.)

Jeśli ktoś nie zna dobrze nawłoci, a chciałby ją zbierać, powinien uważać, żeby nie pomylić jej z którymś z licznych gatunków starca. Starce zawierają bowiem wyjątkowo duże ilości silnie działających alkaloidów pirolizydynowych.

Kiedy się patrzy na zdjęcie, wydaje się, że trudno się pomylić. Jednak widziałam na pewnym forum, że ktoś umieścił zdjęcie kwiatów starca z opisem, że to nawłoć.

Szamani plemienia Odżibwejów używali ziela i korzeni nawłoci kanadyjskiej do sporządzania wyciągów wzmacniających.

Zrobię sobie dwutygodniową szamańską kurację naparem z nawłoci kanadyjskiej. Chciałam na tę okoliczność wybrać sobie jakieś indiańskie imię np. Rącza Łania. Ale potem pomyślałam, że jednak lepiej pasować będzie jakieś inne.

Niestety pewne indiańskie imię, którym nazwał mnie niedawno współuczestnik ruchu drogowego, zapewne jego zdaniem bardziej adekwatne do mojego wieku i „rączości”, nie przypadło mi do gustu. Więc poszłam w inny kierunku i wybrałam imię Jedząca Stokrotki.

Przy „nawłociowych” obrzędach posłucham Niemena. Bo to właśnie o nawłoci (zwanej „polską mimozą”) śpiewał pięknie w utworze skomponowanym do wiersza „Wspomnienie” Juliana Tuwima.

Ktoś dołączy do mnie? Jeśli tak, to ciekawam bardzo, jakie indiańskie imię sobie wybierzecie?