Lubię pościć

Jadąc latem metrem usłyszałam, jak ktoś chwalił się przez telefon, że będzie uprawiał w weekend „spacering”, „plażing” i „grilling”.

A znów pewna moja znajoma zapewniała mnie, że będzie intensywnie „inwestygować” w jakiejś interesującej mnie kwestii.

Mamy duże tradycje w zapożyczaniu różnych słów z obcych języków. Makaronizmy, rusycyzmy, anglicyzmy to w naszym języku chleb powszedni.

Jest tak od wieków. Można się na to obruszać, ale język żyje, powstają nowe słowa, a czasem istniejące nabierają innego znaczenia. I tak już musi być.

Słowo POST też nabrało ostatnimi laty nowego znaczenia.

Dla wielu ludzi post to teraz wpis na blogu, a więc „pościć” mogłoby oznaczać „pisać wpisy na blogu”.

Wprawdzie językoznawcy zapewne powiedzą, że jeśli już, to trafniej byłoby mówić „postować”.

Ale co tam, „pościć” jest krótsze, co wpisuje się w tendencję do skracania słów. Poza tym niech to będzie moja „licentia poetica”, która pozwala na odstępstwa od norm językowych.

Dziś więc „poposzczę” na temat postu. Wielkiego Postu.

W ubiegłym roku pisałam o tym, że przez 40 dni wypróbowywałam dawne wielkopostne zwyczaje. Moje zachwyty nad efektami takiej diety spowodowały, że wielu moich znajomych i czytelników zaczęło pytać o szczegóły.

Zatem proszę:

Śniadanie to żytni chleb z powidłami śliwkowymi albo marmoladą z pigwy (o pigwie więcej można poczytać tutaj). Do tego kawa żołędziowa.

Obiad to pieczony (albo gotowany w mundurku) ziemniak z dodatkiem posiekanej cebuli polanej olejem lnianym albo konopnym, albo gotowane ziemniaki ze śledziem w oleju, albo żur (okraszony olejem albo mlekiem), albo kapuśniak z kiszonej kapusty z ziemniakami zagęszczony upaloną na patelni mąką, albo ziemniaki z gzikiem (chudy twaróg wymieszany z posiekaną cebulą).

Dwa razy w tygodniu ryba z ziemniakami i kiszoną kapustą albo zapiekanka z ryby, ziemniaków i kiszonej kapusty (przepis tutaj).

Kolacja to żytni chleb ze śledziem w oleju z lnianki (o oleju z lnianki więcej tutaj). Albo grzanki polane olejem i posypane mielonym kminkiem i odrobiną soli, a do tego grzane piwo z goździkami i żółtkiem.

Na przekąskę pieczone jabłko, albo prosty kisiel owsiany zrobiony według najprostszego przepisu:

0,5kg płatków owsianych, 1,5l przegotowanej ciepłej wody, 2 dag drożdży i 2 kromki chleba razowego wymieszać i zostawić na 24 godziny. Potem  przetrzeć masę przez sito i zagotować. Można zrobić go też według różnych innych, bardziej wyrafinowanych przepisów, ale z braku czasu ja zostałam przy tym łatwym sposobie.

Ten kisiel można jeść z olejem lnianym albo z miodem.

Przez cały dzień popija się kawę żołędziową, wodę i napar z kwiatów lipowych.

Mogłoby się wydawać, że to proste monotonne menu jest przez 40 dni nie do zniesienia. A jednak…

Po 40 dniach czułam się jak „młody bóg”. I pewnie nic dziwnego.

W końcu profesor Yoshinori Ōsumi, laureat Nobla 2016 w kategorii Medycyna, udowodnił (oczywiście mówiąc w dużym uproszczeniu), że w czasie postu nasze komórki rozkładają i „zjadają” uszkodzone fragmenty samych siebie. Smacznego im życzę. Niech się opychają.

Ja będę teraz 40 dni pościć i „pościć”. Bo lubię.

 

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *