Lubię jeść. Posiłki w towarzystwie najbliższych i przyjaciół to dla mnie wielka przyjemność.
Dla naprawdę oryginalnej, dobrze przygotowanej potrawy potrafię przejechać sporo kilometrów.
Pamiętacie tę piosenkę Gdańskiej Kapeli Podwórkowej – zespołu złożonego z pracowników służby zdrowia?
Niestety galarety i kotlety to nie jest najodpowiedniejsze pożywienie dla podagryka. Więc staram się wołać na nie „cześć” tylko od czasu do czasu.
Co jakiś czas ktoś usiłuje mnie przekonać, że tylko będąc weganką będę zdrowa i szczęśliwa. Zdrowa – bo dieta wegańska jest super, a szczęśliwa – bo nie będę jeść mordowanych zwierząt ani ich wykorzystywać na przykład pijąc mleko.
Fakt, kiedy zaczynam myśleć, że kotlet był kiedyś żywą świnką, na przykład taką, jaką widziałam w Serbii nad Dunajem, zaczynam rozważać wegetarianizm.
Ale nie weganizm.
Dlaczego?
Aby żyć musimy dostarczać organizmowi aminokwasy egzogenne, czyli takie, których sami nie jesteśmy w stanie syntetyzować. Jest ich dla dorosłego człowieka 8, a dla dziecka aż 10.
Brak któregokolwiek z nich uniemożliwia przyswajanie białek w ogóle.
Każde pożywienie pochodzenia zwierzęcego zawiera wszystkie egzogenne aminokwasy. Pożywienie roślinne nie. Na przykład soja nie zawiera metioniny i lizyny, a zboża lizyny, tryptofanu i izoleucyny.
Dlatego weganie muszą bardzo dbać o to, aby w ich codziennej diecie znalazły się takie produkty roślinne, które W SUMIE dostarczą im wszystkie aminokwasy egzogenne.
Ileż to z tym zachodu. Zwłaszcza, kiedy się często podróżuje (jak ja) i ma ciągle masę różnych zajęć.
Tyle rzeczy jest przecież do zrobienia oprócz jedzenia.
Już mniej kłopotów z jedzeniem mają wegetarianie. Wystarczy, że dorzucą do swoich potraw jajko i wszystkie niezbędne aminokwasy mają jak znalazł.
I nie tylko aminokwasy. O jajkach pisałam też przy okazji wątroby (tutaj).
Więc jeśli już kiedykolwiek kotletom i galaretom zamiast „cześć” powiem „adiós”, to zostanę wegetarianką.