Coraz częściej słyszymy o tym, że nękające nas choroby są wynikiem braku odpowiednich bakterii w organizmie. Wytłukliśmy je antybiotykami i sami sobie jesteśmy winni.
W książce „Utracone mikroby” autor, Martin J. Blaser, mikrobiolog, stawia tezę, że choroby cywilizacyjne i epidemia otyłości na świecie są skutkiem nadużywania antybiotyków i braku odpowiednich mikroorganizmów w naszym ustroju. Niektóre zniknęły już bezpowrotnie.
Naukowcy szacują, że liczba komórek bakterii w naszym ciele przekracza 10-ciokrotnie liczbę naszych własnych komórek. Zatem jest w nas tych gości cała masa. Żyjemy sobie we względnej zgodzie, dopóki albo jakaś bakteria za bardzo nie zacznie się panoszyć, albo znów inną, potrzebną, wytrzebimy antybiotykiem.
Pojawiają się liczne laboratoria, które oferują badania i dobieranie dla nas odpowiedniego zestawu mikrobów, które pozwolą nam odbudować właściwą florę bakteryjną.
I tu pojawia się pewna moja wątpliwość, którą wyraziłam już w poście „Nobody is perfect” (tutaj). Mianowicie gdzie znajduje się wzorzec człowieka, do którego można nas porównać, jeśli chodzi o skład flory bakteryjnej?
Dlatego nie będę badać mikroflory swoich jelit i kupować zestawu bakterii dla siebie.
Pozostanę przy tradycyjnych źródłach „dobrych bakterii”, zwanych mądrze probiotykami, czyli poczciwych kiszonkach.
Oczywiście nie można zapomnieć też o prebiotykach, czyli takich składnikach pożywienia , które tworzą dobrą atmosferę probiotykom do życia i rozmnażania.
Korzeń cykorii podróżnik to jedno z najbogatszych źródeł prebiotyków.
A więc kawa z korzenia cykorii w moim menu jest absolutnie konieczna.
Probiotyki ucieszą się też z cebuli, (było o niej tutaj), czosnku, bananów, ziemniaków oraz mniej banalnego topinamburu.
Na fali badań nad mikrobiomem człowieka coraz głośniej mówi się, o stosowanym już od paru lat w różnych klinikach (z dobrym skutkiem) przeszczepianiu bakterii zdrowych ludzi tym, którzy chorują.
Naukowo nazywa się to „przeczepianie mikroflory”, co w nieco mniej naukowym języku jest po prostu „przeszczepianie kupy”, czyli podawaniem choremu zawiesiny z odchodów zdrowego dawcy.
Tyle tylko, że, jak pisze Martin Blaser, niedługo dawców będziemy musieli długo szukać, ponieważ prawie nie ma już ludzi, którzy nie mieli styczności z antybiotykami i ich flora byłaby w stanie prawie, nazwijmy to, pierwotnym.
Podaje przykład Indian z pewnej odciętej od cywilizacji wioski, którzy w tej kwestii są istnym skarbem, a ich flora jelitowa jest wielokrotnie bogatsza, niż flora mieszkańców „cywilizowanych krajów”.
Ale kiedy tak sobie czytałam tę książkę, to naszła mnie myśl, że kiedyś (co komuś może się wydać nieprawdopodobne) dzieci kąpały się w wannie w wodzie po tym, jak kąpiel wziął ich ojciec.
Tatuś zajadał się ziemniaczkami na obiad, a często święty nie był i nie raz wcinał ogórki kiszone pod wódeczkę i pił sok z kapusty kiszonej na kaca.
Może to był powód, że dzieciom nie trzeba było przeszczepiać kupy Indian, aby były zdrowe?