Cudowny aromat dzikich poziomek nie da się porównać z niczym innym. Mam to szczęście, że na mojej mazurskiej działeczce rosną. One i ogromny świerk zadecydowały, że w ogóle ją kupiłam.
Jeśli uda się zebrać poziomki lub je kupić, to trzeba jeść, jeść i jeść.
Poziomki bowiem bardzo dobrze regulują przemianę materii.
Profesor Ożarowski zalecał oczyszczającą kurację polegająca na jedzeniu 1/2 kg poziomek codziennie przez miesiąc. Z kefirem, jogurtem, zsiadłym mlekiem lub drożdżami i kawałkiem świeżego masła.
Ale gdzie uzbierać aż tyle poziomek? A jeśli już nawet pojawią się na bazarku, to na 1/2 kg codziennie przez miesiąc chyba kredyt w banku trzeba wziąć.
W skazie moczanowej stosuje się odwary z liści poziomki, ale tej dziko rosnącej. Można je zbierać przez cały czas wegetacji roślinki i suszyć w cieniu i przewiewie.
1 łyżkę suszonych liści zalewa się szklanką wrzątku i gotuje pod przykryciem na słabym ogniu 5 minut. Potem odstawia się na 15 minut. Popija się po 1/2 szklanki między posiłkami przez dwa tygodnie.
Można zrobić też „herbatkę” ze świeżych liści poziomki. Przepis znajdziecie tutaj.
Nic nie równa się ze świeżymi poziomkami, ale można próbować zamknąć choć trochę ich aromatu i barwy w nalewce poziomkowej, na którą przepis znajdziecie tutaj.
A kiedy jesienią zmęczymy się jakimś bardzo dobrym i wielce ambitnym filmem Bergmana i zaczniemy rozważać różne problemy egzystencjalne prowadzące nas do pytań typu: „Być, albo nie być?”, nalewka poziomkowa w mig przypomni nam wiosnę i beztroskie spacery po lesie. Odpowiedź będzie natychmiastowa – oczywiście BYĆ!