Lubczyk to krewniak selera, pietruszki i podagrycznika, o których już pisałam.
(seler – tutaj, pietruszka – tutaj i podagrycznik – tutaj).
Bardzo lubię jego smak. Świeże liście dodaję do rosołu, potraw mięsnych, sosu pomidorowego i posypuję nimi jajecznicę.
Aby zachować aromat liści lubczyku na dłużej można je zamrozić albo zakonserwować w oleju.
Do celów leczniczych używa się przede wszystkim korzenia lubczyku. Pomaga on likwidować obrzęki i pozbywać się kwasu moczowego i mocznika. Zapobiega także kamicy moczowej.
Kobiety w ciąży i karmiące powinny lubczyku unikać. Trzeba też pamiętać, że ma on właściwości fotouczulające. Zwłaszcza kiedy używa się jego alkoholowych wyciągów nie należy zbytnio wystawiać się na słońce.
Ponieważ uwielbiam wychodzić na słońce postępuję z lubczykiem ostrożnie. Świeżego używam jako przyprawy, a suszony korzeń dorzucam do różnych mieszanek ziołowych, z których robię napary.
Jedna z nich to mieszanka z korzenia lubczyku, liści brzozy, ziela skrzypu, strąków fasoli i owoców dzikiej róży w równych proporcjach. Zalewa się w termosie czubatą łyżkę mieszanki dwiema szklankami wrzątku. Po godzinie napar jest gotowy i można go sobie popijać po trochu przez cały dzień.
Włosi dodają lubczyk do bardzo prostej w przygotowaniu konfitury z ogórków (Confettura Cetrioli e Levistico), którą jada się jako dodatek do serów. Przepis na tę konfiturę znajdziecie tutaj.
Syreniusz pisał o lubczyku, że „do kąpania y mycia używaią: Albowiem ciało chędogie suptylne y gładkie czyni”.
Przypuszczał on, że polska nazwa tej rośliny pochodzi „od Lubości do ktorey cielesność wzbudza”.
Być może opinia o lubczyku jako afrodyzjaku jest nieco przesadzona, ale zawiera on związki, które mogą mieć w tej kwestii pewne znaczenie.
Nie robiono wprawdzie badań naukowych na ludziach dotyczących tego aspektu działania lubczyku, ale kto nam zabroni zrobić testy na sobie?