Niemieccy XVI-wieczni lekarze i ziołolecznicy – Tabernaemontanus, Lonicerus i Bock sporo napisali o ziołowym leczeniu podagry.
Lubię się na nich powoływać, wymądrzając się na temat skazy moczanowej, zwłaszcza od kiedy dane mi było przeglądać w Bazylei oryginały ich ksiąg.
Zalecali oni na podagrę picie wina, w którym gotowały się jagody jałowca i kąpiele przeciwbólowe z dodatkiem gałęzi jałowca.
Olejek jałowcowy ma działanie przeciwzapalne. Nic zatem dziwnego, że kąpano niegdyś podagryków w gałęziach jałowca, żeby złagodzić bóle stawów i mięśni spowodowane stanami zapalnymi.
Można kupić olejek eteryczny jałowcowy i dodawać go do kąpieli.
Olejku nie wlewamy bezpośrednio do wanny z ciepłą wodą. Ja zwykle mieszam kilkanaście kropli z miodem i wlewam mieszaninę do wody. Nie eksperymentuję z wewnętrznym stosowaniem tego olejku. Ma bardzo silne działanie moczopędne i może doprowadzić do podrażnienia nerek i krwawienia. Jak podaje Farmakognozja Kohlmünzera, ma on też działanie hipoglikemiczne (obniża poziom cukru ponad normę), więc przedawkowanie może się skończyć utratą przytomności, a nawet jeszcze gorzej.
Przeglądając artykuły znalazłam badania
Havlik, Jaroslav, et al. „Xanthine oxidase inhibitory properties of Czech medicinal plants.” Journal of Ethnopharmacology 2010;132(2):461-465.
pokazujące, że etanolowy wyciąg z owoców jałowca jest inhibitorem XO.
Dla naukowców to „etanolowe wyciągi z szyszkojagód jałowca”, a dla mnie to po prostu wino gotowane z owocami jałowca lub poczciwe nalewki jałowcowe (kilka sprawdzonych przepisów na nie podaję tutaj).
A skoro hamuje rozbuchaną XO nalewka jałowcowa, to działać tak będzie też gin, będący destylatem z zacieru z dodatkiem owoców jałowca. No i Spišska Borovička, narodowy trunek Słowaków.
Nie dziwię się, że gin jest podobno ulubionym trunkiem Królowej Wielkiej Brytanii, Elżbiety II. Pija go raz dziennie w środku dnia przed posiłkiem. Ja niestety w ciągu dnia nie mogę, bo zwykle muszę prowadzić samochód. Ale od czasu do czasu, kiedy mam wolne, mogę się poczuć jak Jej Królewska Mość.
Ach, gdyby tak jeszcze mieć kamerdynera…
I to takiego z klasą. Jak Stevens, w którego wcielił się nominowany do Oscara Anthony Hopkins.