Z wizytą u Flamandów

Czasem patrząc na Księżyc w pełni możemy zobaczyć na nim kratery.

Z Księżyca natomiast można podobno dostrzec nocą pewną stworzoną ludzką ręką konstrukcję – oświetlone latarniami autostrady w Belgii.

Tymi właśnie autostradami wybrałam się na wycieczkę po Flandrii.

Pamiętacie pedantycznego Herculesa Poirot – detektywa z powieści Agaty Christie? Jego ojczyzną pisarka uczyniła właśnie Belgię, a konkretnie Spa, miejscowość uzdrowiskową, słynącą z gorących źródeł.

Uzdrowisko podupadło i w pijalni wód, w której leczył się Henryk VIII, Piotr I Wielki, Viktor Hugo i Alexander Dumas jest teraz pub. Ale nowe Thermes de SPA na wzgórzu przyciągają turystów, którzy wjeżdżają do nich w białych szlafrokach wprost z hotelu przeszklonymi wagonikami kolejki.

Moda na leczenie naturalne powraca, więc pewnie Spa, od którego nazwy pochodzi nazwa wszystkich ośrodków SPA na świecie, wróci do dawnej świetności. Mają tu przecież lecznicze wody i piękne kasyno z 1769 roku.

Wody w Spa leczą między innymi choroby reumatyczne i dobrze działają na stawy.

Woda w termach ma bardzo przyjemną temperaturę. Jest spokojnie i cicho. Pewnie dlatego, że mało tam dzieci, a i dorośli Belgowie zachowują się w basenach jak detektyw Hercules Poirot, a nie jak porucznik Colombo czy pewien znany u nas detektyw – celebryta.

Belgijskimi autostradami jedzie się wygodnie i bezpiecznie, co bardzo zachęca do dalszej podróży.

Dwie godziny jazdy od Spa ( (o ile nie trafi się na koniec pracy urzędników w Brukseli) leży Gandawa. Zakochałam się w niej od pierwszego wejrzenia.

Na ulicach królują rowerzyści, piesi i cicho, powoli sunące i ogromne tramwaje.

Kierowcy samochodów przemierzają miasto powolutku i ma się wrażenie, że starają się umknąć gdzieś czym prędzej, jakby było im po prostu głupio. Gandawa to miasto dla ludzi.

Na szczęście nie ma w niej jeszcze tak wielu turystów, jak w niedalekiej, przepięknej Brugii.

Swoimi kamieniczkami, czarnymi parasolami kawiarnianymi i stukotem końskich kopyt o bruk Brugia przywodzi na myśl obrazy flamandzkich mistrzów.

Ech, gdyby tak mogli zniknąć na chwilę wszyscy inni turyści…

I gdyby brabanckie koronki w sklepach były brabanckie, a nie chińskie…

W Muzeum Memlinga można odbyć krótką wirtualną podróż po Brugii z czasów jej świetności.

Aż prawie żal zdejmować z głowy ten niewygodny sprzęt, który na chwilę pozwala zanurzyć się w przeszłości.

Belgia jest ojczyzną brukselki. Ale w restauracjach próżno szukać tego warzywa. A przecież takie bogate w witaminę C, błonnik, potas, magnez, witaminy A, B, B1, B2, B3 i kwas foliowy.

Za to wszędzie można kupić frytki z majonezem, gofry i mule czyli omułki.

Bardzo lubię owoce morza.

Dla podagryka owoce morza to owoce zakazane.

Ale Belgowie robią je tradycyjnie w sposób, który pozwolił mi je wcinać bez wyrzutów sumienia. Otóż duszą je w winie z dodatkiem selera naciowego. Kto czytał mój wpis o selerze (tutaj), ten wie, dlaczego tej potrawy tak bardzo się nie boję.

Mule są afrodyzjakiem. Czekolada, z której Belgia słynie, też. Ciekawa jestem, dlaczego Casanova, lubiący przecież miłosne uciechy, był z pobytu w Spa bardzo niezadowolony.

„Nie wiem, z jakiego powodu każdego lata wszystkie europejskie nacje zbierają się tu, żeby robić idiotyczne rzeczy” – pisał w pamiętniku.

Może jadł mule i czekoladę i  frustrowała go powściągliwość i lekki chłód belgijskich dam? Kto wie.

W każdym razie ja jestem z pobytu w Spa i w ogóle w Belgii bardzo zadowolona. A do Gandawy kiedyś jeszcze wrócę. Na rowerze.

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *