Witamina C-elebrytka

Ostatnio witamina C stała się prawdziwą celebrytką. Wszędzie się o niej mówiło, zwłaszcza tej „lewoskrętnej”, której nie ma. Nieporozumienie w tej kwestii wynikło z dyletanckich, internetowych wypowiedzi różnych osób, które „wiedziały, że gdzieś dzwonią, tylko nie wiedziały dokładnie, w którym kościele”. Potem było to wielokrotnie wyjaśniane, ale informacja się rozeszła i wciąż wiele osób pyta o tę właśnie witaminę. Niektórzy wciąż nabijają sobie kabzę sprzedając całe kilogramy „lewoskrętnej witaminy C”.

Tymczasem witamina C to kwas L-askorbinowy, który skręca płaszczyznę światła spolaryzowanego  w prawą stronę, czyli jest „prawoskrętny”.

Witamina C jest nam bardzo potrzebna. Jest niezbędna do produkcji kolagenu (co jest bardzo ważne dla regeneracji moich sfatygowanych stawów oraz skóry), ułatwia przyswajanie żelaza, aktywuje różne enzymy, wzmacnia odporność i wpływa na psychikę. Nie umiemy jednak sami sobie jej wytworzyć i musimy ją dostarczać z pożywieniem.

Trwają spory o to, ile właściwie powinniśmy jej dostarczać. Jedno jest pewne – w stresie musimy  dostarczać jej dużo więcej.

Witamina C jest często zalecana chorym na dnę moczanową. Jednak jeśli poczytać

Ferraro, Pietro Manuel, et al. „Total, dietary, and supplemental vitamin C intake and risk of incident kidney stones.” American Journal of Kidney Diseases 67.3 (2016): 400-407

można się dowiedzieć, że suplementacja witaminą C  u mężczyzn wiążę się z ryzykiem powstawania kamieni nerkowych. Powinni jej dostarczać w naturalnym pożywieniu, bo wtedy nie ma praktycznie szans na przekroczenie progu, kiedy kamienie się już tworzą.

Kobietom kamienie nie grożą, więc mogą sobie dodatkowo łykać pastylki do woli.

Badania wykazują też, że naturalna witamina C lepiej się wchłania niż syntetyczna. Występuje ona bowiem w roślinach w połączeniach, które nasz organizm potrafi lepiej sobie przyswoić.

Więc pijmy sok z rokitnika, czarnej porzeczki i jedzmy przetwory z dzikiej róży, aceroli. Pijmy soki warzywne. Jedzmy paprykę, jarmuż, brukselkę, natkę pietruszki, kapustę.

Fakt, gotowanie powoduje straty witaminy C, ale i tak trochę jej jeszcze zostanie i dużo z tego się przyswoi. Gotujmy warzywa tak, aby te straty były jak najmniejsze. Gotujmy na parze, w szybkowarze, wrzucajmy je na rozgrzany olej i wkładajmy do dobrze nagrzanego piekarnika.

Zwłaszcza Panowie powinni zadbać o naturalną witaminę C w diecie, bo Panie mogą sobie zaaplikować suplementy bez szkody dla nerek.

Jeśli jesteśmy narażeni na stres powinniśmy dodatkowo łykać witaminę C w pastylkach. I to najlepiej w małych dawkach kilka razy dziennie. Dużych dawek organizm i tak nie przyswoi, więc nie ma sensu kupować suplementów z wielkimi jednorazowymi dawkami.

Facetowi suplementacja witaminą C grozi kamieniami w nerkach. Ale jeśli będzie to robił to tylko przez miesiąc poprzedzający stresującą rozmowę o rozwodzie (nawiasem mówiąc psychologowie stawiają go na drugim miejscu najbardziej stresujących sytuacji życiowych) kamień mu się raczej nie wytworzy. Chyba, że z tym rozwodem będzie czekał całymi latami.

Flawonoidy zawarte w roślinach poprawiają wchłanianie witaminy C. Jeśli się więc połyka witaminę C to trzeba zadbać o połączenie jej z nimi właśnie. Można kupić suplement z aceroli, który oprócz witaminy C ma właśnie te związki. Podobnie działać będzie połączenie witaminy C i rutyny (glikozydu flawonoidowego). Takie połączenie występuje w kilku popularnych aptecznych produktach. Można też po prostu połączyć zwykłą syntetyczną witaminę C z czymś, co flawonoidy posiada.

Poczciwy rumianek to roślina o dużej zawartości flawonoidów. Podobnie liście brzozy. Nie zawadzi więc popić zwykłą, syntetyczną witaminkę C naparem z rumianku albo z liści brzozy, które to napitki z innych względów polecałam już w „Rumianek-pora na dobranoc” i „Przytulanki w brzezinie„.

Cytrusy mają za to sporo rutyny, więc sok ze świeżych cytrusów będzie dodatkowo pomagał nam przyswoić nawet jej syntetyczną postać.

Bardzo duże dawki witaminy C drażnią żołądek i jelita, dlatego powinny być podawane dożylnie. Stosuje się takie wlewy przy poważnych chorobach, takich jak nowotwory. Jednak terapia jest bardzo dyskusyjna i, jak mówi część badań, w przypadku niektórych nowotworów może nawet zaszkodzić.

Ostatnio czytałam też o skuteczniej walce z sepsą dożylnymi wlewami witaminy C (a właściwie askorbinianu sodu, który jest związkiem kwasu L-askorbinowego i sodu). Ale za wcześnie jeszcze na wnioski, że witamina C leczy sepsę. 

Jeśli ktoś ma do wydania trochę pieniędzy, może sobie kupić jakiś  nowoczesny preparat zawierający askorbinian wapnia i metabolity witaminy C. Jak twierdzą producenci preparaty takie mają „wysoką biodostępność” i dużo witaminy C się z nich przyswaja.

Ja mam inne wydatki, pozostanę więc przy zwykłej, najtańszej syntetycznej witaminie C, którą będę popijać rumiankiem, sokiem i zagryzać warzywami. A mojemu mężowi w ogóle jej nie dam. No chyba, że będzie szedł do szefa po podwyżkę. Wystarczy mu szklaneczka soku z dzikiej róży. Nie mam zamiaru walczyć z kamieniami w jego nerkach. Wystarczą mi kłopoty z moimi nerkami.

Szkoda, że nie potrafimy sami syntetyzować w sobie witaminy C.

Tymczasem wiele zwierząt, dajmy na to  królik, potrafi.

A już uciekający, spanikowany i zestresowany królik to prawdziwa fabryka witaminy C.

Nic zatem dziwnego, że Lucyna Ćwierciakiewiczowa, autorka XIX – wiecznych książek kucharskich, zalecała perliczki przeznaczone na obiad „zgonić tak, aby ze zmęczenia padły”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *