Kto pije i pali, ten nie ma robali

Ostatnimi czasy dużo mówi się o odrobaczaniu. Kiedyś był to temat oczywisty i odrobaczanie dzieci było normą. W miarę poprawiana się higieny temat ten zszedł na dalszy plan. Ale, jak pokazują badania, nie jest z tymi robakami u dzieci aż tak źle.

Jednak pasożyty przewodu pokarmowego to poważna sprawa.

Wiele badań pokazuje, że np. motylica wątrobowa może być odpowiedzialna za nowotwory wątroby i dróg żółciowych.

Internet aż roi się od różnego rodzaju preparatów. Ich skuteczność potwierdzają w reklamach swoim autorytetem liczni naukowcy, reprezentujący instytucje badawcze o budzących zaufanie nazwach, których istnienia nie potwierdza jednak Polska Akademia Nauk.

Wszechogarniający strach przez pasożytami prowadzi do podejmowania w tej sprawie dramatycznych decyzji o rozpoczęciu wojny totalnej.

Ostatnio przeraził mnie trochę wpis młodej internautki, która, będąc w ciąży, pytała na forum o jakiś silny preparat na „profilaktyczne odrobaczenie”.

Jeśli chodzi o zabijanie pasożytów, mam mieszane uczucia. Środki na pasożyty mają dość „drastyczny” skład, więc może się okazać, że ubiliśmy nie tylko pasożyty, ale i swoją wątrobę. Na dodatek jak tu mieć pewność, że się załatwionych wrogów pozbyliśmy z organizmu? Bo jeśli nie, to rozkładając się mogą nam bardziej zaszkodzić niż wtedy, kiedy żyły sobie w nas i tańczyły kankana.

Jako zwolenniczkę możliwie najbardziej naturalnych i tradycyjnych metod przekonuje mnie (wypróbowany zresztą) prosty, żeby nie powiedzieć prostacki, rosyjski sposób, który pozwala wygonić pasożyty – czyli szklanica koniaku z olejem rycynowym. Koniak ma być jednak dobrej klasy. Innego „robale” podobno nie piją.

Przed eksmisją pasożytów dobrze jest oczyścić jelita i drogi żółciowe. Prosty sposób na sprzątanie jelit to 3 dni o ciemnym chlebie i kefirze. A drogi żółciowe możemy oczyścić metodą opisaną przez mnie tutaj.

Potem stosujemy prosty fortel. Najpierw głodzimy pasożyty nie jedząc nic słodkiego przez 3 dni. Potem o 2 w nocy, (kiedy są najbardziej aktywne) wypijamy szklankę czegoś bardzo słodkiego albo objadamy się ptasim mleczkiem. Po paru minutach wypijamy 10 gr koniaku na każde 10 kg wagi + tyle samo oleju rycynowego.

Jest to okropna mikstura i jeśli ktoś nie może jej przełknąć, może wymieszać ją z kefirem. Pasożyty wyłażą na słodki posiłek, upijają się i nie mogą się niczego przytrzymać. Wtedy olej rycynowy pozwala się ich skutecznie pozbyć. Najlepiej robić taką kurację w czasie pełni, bo pasożyty lubią robić sobie wtedy orgietki.

Czasem za pierwszym razem pasożyty nie zostają usunięte, więc trzeba to powtórzyć następnego dnia i ewentualnie jeszcze kolejnego. Nie mogę powiedzieć, że ta kuracja to przyjemny sposób na spędzenie weekendu czy urlopu. Ale z doświadczenia wiem, że da się wyraźnie zauważyć jej skuteczność. Sposobów obserwacji eksmisji pasożytów jest wiele i każdy może się tu wykazać inwencją. Chyba najzabawniejszy, który zastosował pewien mój znajomy, to wielkie, stare sito, zwane przetakiem.

Kurację dobrze jest powtarzać co pół roku.

Ta metoda na pasożyty ma dla mnie tę ważną zaletę, że jej jedyne możliwe skutki uboczne to kac.

A na kaca skuteczny sposób podawała Pani Justyna, zwyciężczyni konkursu Moje 500+ .

O jej metodzie, nazwanej przez mnie „Na zająca”, można poczytać tutaj.

Więc strzeżcie się pasożyty! Niedługo znów kupię dla Was Metaxę.

Dodatkowo w kuchni w słoju stoi całkiem smaczna, specjalna broń przeciwko wam, czyli nalewka na niedojrzałych orzechach włoskich.

A w przyszłym sezonie postrzelam do was z pestek wiśni.

Wtedy napiszę też o tym, jak je spreparować według przepisu Hildegardy z Bingen, której ścieżkami spacerowałam pewnej wiosny (o czym możecie poczytać tutaj).

źródła:

Korzeniewski, Krzysztof. „Inwazje pasożytami jelitowymi w środowisku dziecięcym Warszawy.” Family Medicine & Primary Care Review 2 (2016): 132-137.

Aneychyn, Mykhailo, et al. „Wpływ terapii anty parazytologicznej na stan immunologiczny pacjentów z pokrzywką i trądzikiem różowatym we współistnieniu z lambliozą.” Our Dermatology Online 3.2 (2012): 140.

Osborne, Lisa C., and Laura WegenerParfrey. „Liver flukes and the microbiota in cancer.” EBioMedicine 8 (2016): 12-13.

 

Chwila muzyki lepsza niż analgetyki

Był taki czas, kiedy moje stawy były w opłakanym stanie. Bardzo mi doskwierały i z przerażeniem myślałam o tym, jak wytrzymam siedzenie dwóch godzin w sali koncertowej na koncercie gitarowym Johna Williamsa.

Ale chęć wysłuchania bardzo lubianej przeze mnie muzyki Astora Piazzoli w mistrzowskim wykonaniu przeważyła.

Pojechałam na koncert ze skwaszoną miną i na początku wierciłam się, bo trudno było mi znaleźć wygodną pozycję. Myślałam tylko o tym, żeby już wrócić do domu. Ale już w przerwie koncertu mój nastrój poprawił się, a w drodze powrotnej uświadomiłam sobie, że nic mnie nie boli.

I nic dziwnego.

Muzyka zmniejsza przewlekły ból. W badaniach klinicznych wykazano, że muzyka ma działanie porównywalne ze środkami przeciwbólowymi (zwanymi analgetykami).

Co ciekawe, najlepsze działanie ma muzyka, którą wybierze się samemu.

W Karnawale zachęcam Was do tańca, częstego słuchania muzyki i skompletowania swojej muzycznej „apteczki”.

A dwóch moich sprawdzonych „środków na ból głowy” możecie posłuchać tutaj.

źródła://

Garza-Villarreal, Eduardo A., et al. „Music-induced analgesia in chronic pain conditions: a systematic review and meta-analysis.”bioRxiv (2017): 105148.

Kuracja dla bogatych albo zuchwałych

„Les rois mages en voyage”(„Podróż Trzech Króli”) , James Tissot

Według Ewangelii św. Mateusza Mędrcy ruszyli do Betlejem, „a oto gwiazda, którą widzieli na Wschodzie, szła przed nimi, aż przyszła i zatrzymała się nad miejscem, gdzie było Dziecię”.

Nie jest jasne, ilu właściwie Mędrców było, ale przyjęło się nazywać ich „Trzema Królami”.

Być może dlatego, że przynieśli trzy dary: mirrę, kadzidło i złoto.

Takie dary i dziś niejednemu by się przydały.

Na przykład na kurację ciasteczkami z czystym złotem.

Kto czytał „Na ścieżkach Hildegardy” (tutaj), ten wie, że święta Hildegarda z Bingen fascynuje mnie już od dawna.

Ona właśnie zalecała takie ciasteczka na podagrę i problemy ze stawami. Badania potwierdzają przeciwartretyczne działanie złota, choć mechanizm tego działania nie został jeszcze do końca wyjaśniony.

Kuracja ciasteczkami ze złotem trwa 3 dni.

Na każdy dzień pieczemy świeże ciastko.

Skład jest prosty:

jedna garstka mąki orkiszowej z 0,3 grama złotego proszku i woda.

Można kupić proszek z 24-karatowego złota. Jeden jego gram kosztuje, bagatela, 460 zł.

W naturze u nas złoto występuje głównie w Sudetach i na Dolnym Śląsku. Złotoryja, Lwówek Śląski, Legnickie Pole, Złoty Stok i Głuchołazy to miejsca, gdzie wciąż można je znaleźć.

Kto chce zostać poszukiwaczem złota może zapisać się do Polskiego Bractwa Kopaczy Złota.

Jednak w Polsce poszukiwacze tego cennego kruszcu bardzo łatwo mogą naruszyć pokrętne przepisy prawa.

Kuracja ciastkami ze złotem jest więc kuracją dla bogatych, albo dla zuchwałych.

źródła://

Messori, Luigi, and Giordana Marcon. „Gold complexes in the treatment of rheumatoid arthritis.” Metal ions in biological systems 41 (2004): 279-304.

Z nadzieją w Nowy Rok

Koniec roku to czas planów i nadziei związanych z nadchodzącym Nowym Rokiem.

Ale jak tu być optymistą, kiedy wszędzie słyszymy głosy wieszczące zbliżającą się zagładę ludzkości. Prorokuje się ogromne upały, brak wody, żywności, zalanie wodą całych miast i krajów.

W roku 1898 w Nowym Jorku odbyła się międzynarodowa konferencja urbanistyczna. Rozmawiano na niej właściwie tylko na jeden temat – końskiego łajna.  Nie nadążano ze sprzątaniem miast. Prognozowano, że do 1950 roku każda większa ulica w Londynie będzie przykryta trzema metrami końskiego nawozu, a w Nowym Jorku już w 1930 roku nawóz ten miał sięgnąć drugiego piętra domów na Manhattanie.

Ale tak się nie stało.

Ludzie znaleźli rozwiązanie.

Jestem pewna, że i teraz tak będzie.

Mimo wszystko wierzę w Człowieka.

Na Nowy Rok życzę Wam również tej wiary.

Szczęśliwego Nowego Roku !!

 

 

 

 

Przełamać opłatek i tradycję

Gerard van Honthorst – Adoracja pasterzy (1622)

Zawsze zaskakuje mnie, jak wiele osób nie lubi Świąt Bożego Narodzenia.

Nie znoszą przygotowań, porządków, przygotowywania prezentów.

Wprost nienawidzą spotkań w rodzinnym gronie, świątecznego patosu, wrzeszczącej dzieciarni i ciotek zadających wciąż te same pytania typu:

„Kiedy znajdziesz sobie męża”?

„Kiedy planujecie dzieci”?

Ja zawsze kochałam Święta.

Może dlatego, że moja Mama była mistrzem w przełamywaniu tradycji.

Nie ma za bardzo czasu w tym roku na umycie okien na Święta? Więc będą brudne.

Prawie nikt nie lubi kompotu z owocowego suszu? Będzie więc kompot z mrożonych wiśni.

Jakoś karp nie cieszy się powodzeniem. Ale ryba musi być. Zrobimy dorsza.

Nie przepadacie za kluskami z makiem? No, ale przecież mak tradycyjnie musi być. Więc upieczemy makowiec.

Nikt nie lubi długich przemówień. Wystarczyło więc: „Cieszę się, że jesteśmy razem i obyśmy spotkali się w tym samym lub większym gronie w następnym roku”.

Na nieśmiertelne pytanie cioci: „kiedy znajdziesz sobie porządnego chłopaka?” można było za każdym razem odpowiedzieć (bez obrywania po uszach), że „w swoim czasie ciociu, w swoim czasie”.

A bombki można powiesić i na drzewie owocowym.

Z wielką radością czekam na Wigilię.

Czekam na to, by znów w zachowaniu mojej córki ujrzeć siebie samą, w uśmiechu mojego bratanka zobaczyć uśmiech mojego brata, ojca i dziadka, a w nostalgicznych oczach mojej siostrzenicy dostrzec moją babcię.

Czekam na kolędy, które będziemy śpiewać narzekając, że nikt nie pamięta więcej niż jednej zwrotki.

Czekam na rozmowy, żarty i wspominanie tych samych rodzinnych historii w różnych wersjach.

Czekam na to, jaką wpadkę jako gospodyni znów zaliczę. Zapomnę przecież o czymś zawsze, jak nie o kupnie wazy do zupy grzybowej, to o przygotowaniu kubeczków na gorący barszczyk…

Czekam, kiedy ktoś pierwszy znów zacznie narzekać, że jak zawsze jest za mało pierogów.

Bo to takie nasze rodzinne tradycje.

Tradycja jest bardzo ważna.

Pamiętacie, jak mawiał Tewij Mleczarz w „Skrzypku na dachu”?

„Without our traditions, our lives would be as shaky as a fiddler on the roof”.

Ale nic nie stoi na przeszkodzie, by sztywną tradycję trochę przełamać i ogólny, stały i niezmienny „konspekt” Świąt wypełnić po swojemu.

I wtedy je polubić.

Wesołych Świąt!!

 

 

 

 

 

 

Kto miód łyka, jak koń bryka

Bardzo lubię miód. Miód bławatkowy jest jednym z moich ulubionych. To znakomity lek na stany zapalne nerek.

Nie udaje mi się go ostatnio kupić, pewnie dlatego, że rzadko udaje mi się też spotkać bławatki (więcej o bławatkach tutaj).

O leczniczych właściwościach miodu napisano już całe tomy. Ale zwykle nie mówi się o tym, że jest on lekiem na dnę moczanową.

Tymczasem miód dębowy, kasztanowy i wielokwiatowy hamują nadaktywność oksydazy ksantynowej (dlaczego trzeba ją hamować przeczytacie tutaj), a kuracja miksturą miodowo-cynamonową pomaga obniżyć poziom kwasu moczowego porównywalnie do allopurynolu (leku stosowanego na dnę moczanową – o nim tutaj).

Aby przygotować dzienną porcję tej mikstury gotuje się 15g cynamonu z 100ml wody w temperaturze 90 stopni przez 30 minut. Potem należy przecedzić płyn przez flanelową ściereczkę i wymieszać z łyżką miodu. Kurację przeprowadzamy przez tydzień.

Przy okazji trochę o cynamonie.

Jakiś czas temu zrobiło się o nim głośno, ponieważ zawiera kumarynę, toksyczną dla nerek i wątroby.

Cynamon to wysuszona kora cynamonowca. Najpopularniejsze cynamonowce to cynamonowiec cejloński (Cinnamomum verum) oraz cynamonowiec wonny (chiński), inaczej kasja (Cinnamomum cassia).

Cynamon wonny (chiński, kasja)

Okazuje się, że jedna łyżeczka cynamonu kasja może zawierać do 12 mg kumaryny. A to jest dużo więcej niż dopuszczalne dzienne spożycie według Europejskiego Urzędu ds. Bezpieczeństwa Żywności (EFSA).

Cynamon cejloński

Natomiast cynamon cejloński nie zawiera prawie wcale kumaryny.

Do miodowej mikstury trzeba użyć prawie 3,5 łyżeczki cynamonu. Musi to być zatem cynamon cejloński. Inaczej zaaplikujemy sobie dawkę kumaryny wielokrotnie większą, niż dopuszczalna. A to po tygodniu stosowania może odbić się na naszej wątrobie.

Ale jak odróżnić te dwa rodzaje cynamonu?

  • cynamon kasja jest skręcony w pojedyncze i gładkie laski, a laska cynamonu cejlońskiego przypomina w przekroju cygaro;
  • zmielony cynamon kasja ma kolor brązowo-rdzawy lub czerwonawy, a cynamon cejloński ma barwę żółtobrązową;
  • cynamon kasja ma piekący i cierpki smak, a cynamon cejloński ma smak delikatny, słodkawo-korzenny, piekący tylko leciutko;
  • laski cynamonu kasja mielą się bardzo ciężko, a laski cynamonu cejlońskiego są kruche i mielą się bardzo łatwo:

Można także wykonać test jodyną. Pod jej wpływem cynamon chiński zabarwia się na głęboki, niebieski kolor. W przypadku cynamonu cejlońskiego reakcja ta jest bardzo znikoma. 

Stosując miodowo-cynamonową kurację trzeba pamiętać, że cynamon nie jest wskazany dla osób z chorobami wrzodowymi przewodu pokarmowego i dla kobiet w ciąży.

Nie wiem, kto wymyślił przysłowie, które zacytowałam w tytule tego wpisu.

Ale świetnie opisuje ono skutki miodowo-cynamonowej kuracji.

Zbliża się Sylwester i Karnawał. Trzeba być w dobrej formie.

 

źródła://

Nurhayati, Yeti, and Tresia Umarianti. „Therapy of Cinnamon Decoction using Honey in Reducing Gout.” Indonesian Journal of Medicine 3.3 (2019): 124-128.

Sahin, Huseyin. „Honey as an apitherapic product: its inhibitory effect on urease and xanthine oxidase.” Journal of enzyme inhibition and medicinal chemistry 31.3 (2016): 490-494.

Ranasinghe, Priyanga, et al. „Medicinal properties of ‘true’cinnamon (Cinnamomum zeylanicum): a systematic review.” BMC complementary and alternative medicine 13.1 (2013): 275.

Pigwa na modłę starożytną

 

W liceum uczyłam się łaciny. Myślałam wtedy, że przyda mi się ona jedynie do cytowania łacińskich sentencji i wymądrzania się, że wiem, jak brzmią one poprawnie.

Tymczasem wyszperałam w Internecie treść antycznej książki kucharskiej autorstwa Apicjusza „De re coquinaria libri X” i cztery lata łaciny bardzo się przydały.

Translator translatorem, ale dobrze mieć pojęcie o języku, z którego coś się tłumaczy.

Książka opisuje wiele dań, które podawane były podczas uczt rzymskich za czasów cesarza Tyberiusza.

Muszę przyznać, że to bardzo ciekawa lektura.

Na rzymskich stołach gościły ryby, jelenie, dziki. Ale także jeże morskie, strusie, żurawie, koszatki i inne dość nietypowe potrawy. Pojawiały się tam także w wielkiej obfitości owoce i warzywa. Na przykład pigwa.

Kto czytał „Nie być jak Don Kichot” (tutaj), ten wie, że z powodu swoich niesamowitych walorów zdrowotnych pigwa jest w moim domu mile widziana. Teraz czas zbiorów i pigwę mam. Postanowiłam wypróbować to starożytne danie i podzielić się z Wami wrażeniami.

Danie nazywa się PATINA DE CYDONEIS, a oryginalny przepis brzmi:

Mala cydonia cum porris, melle, liquamine, oleo, defricto coques et inferes, vel elixata ex melle.

Pigwa z porami, miodem, garum, oliwą, przetarta i podana, lub gotowana w miodzie.

Jeden ze składników tej skromnej receptury to liquamine, czyli wywodzący się z Grecji sos zwany tam garum. Był to sos ze sfermentowanych rybich wnętrzności z dodatkiem różnych ziół, bardzo ceniony w kuchni starożytnego Rzymu.

W południowych Włoszech wciąż wytwarza się tradycyjne garum. Można je kupić będąc na Wybrzeżu Amalfińskim, a nazywa się ono Colatura di alici. Można je zastąpić wietnamskim sosem rybnym, jest on bowiem podobny w smaku i podobnie wytwarzany.

Wyszukałam w sieci, że tłumacząc ten przepis wszyscy podają, że jest do niego potrzebne defritum, czyli zredukowany przez gotowanie moszcz winogronowy.

Nawiasem mówiąc w starożytnym Rzymie gotowało się defritum w naczyniach ołowianych. Jak sądzą niektórzy badacze, mogło to być przyczyną zatruć ołowiem i szaleństwa, które ogarniało różnych cesarzy. A to być może pośrednio doprowadziło Rzym do upadku.

Moja skromna znajomość łaciny skłania mnie raczej do tłumaczenia, że w przepisie chodzi o przetarcie potrawy przed podaniem, a o defritum nie ma tu słowa.

Może wśród moich czytelników znajdzie się jakiś znawca łaciny i rozwieje wątpliwości?

Nie użyję zatem defritum. Choć w mojej kuchni jest coś, co mogłoby je zastąpić, czyli Petimezi – kreteńska melasa winogronowa. Ona się przyda do innych potraw.

Apicjusz nie podał dokładnej receptury, więc proporcje wymyśliłam sama.

Owoce pigwy powinny być świeżo zerwane. Jeśli leżą dłużej stają się „mączyste”.

  • 2 pigwy należy oczyścić z nalotu i pokroić w kawałeczki (można obrać lub nie – wydaje mi się, że pozostawienie skórki dodaje potrawie aromatu)
  • łyżkę oliwy wlać na patelnię i smażyć powolutku cząstki pigwy z dodatkiem łyżki miodu
  • kiedy owoce zmiękną dorzucić pokrojonego pora (biała część)
  • kiedy por zmięknie dodać garum (Colatura di alici lub sosu rybnego)

I gotowe.

Jeśli moje przekonanie, że receptura zalecała przetrzeć potrawę, jest właściwe, to był to chyba rodzaj deseru.

Ubawiłam się setnie, bo internetowy translator tłumaczy „patina” jako „ładowarka”. Apicjuszowi o to na pewno nie chodziło.

„Złamałam” też przepis Apicjusza. I to nie raz.

A co, inni mogą, a ja nie?

Po pierwsze nie przetarłam potrawy.

Po drugie posypałam ją pieprzem.

W końcu w starożytnym Rzymie dodawano pieprz na przykład do omletu z miodem.

Myślę zatem, że za tę przyprawę dodaną do „Patina de cydoneis” Apicjusz by się nie obraził.

Nie obraził by się pewnie także, że zjadłam tę potrawę jako dodatek do ryżu i paseczków mięsa z piersi kurczaka.

 Gdyby znał ryż, to sam może też tak by ją podał.

Smacznego !

 

źródła:

https://la.wikisource.org/wiki/De_re_coquinaria/Liber_IV_-_Pandecter#II._Patinae_piscium,_olerum,_pomorum.

 

 

 

 

Trzeba nam Salomona

Król Salomon słynął z mądrości.

Można pozazdrościć jemu współczesnym. Jeśli mieli jakieś wątpliwości udawali się po prostu do niego.

A Król Salomon wiedział wszystko. Jego wiedza pochodziła ponoć z jednego, wiarygodnego źródła.

Bowiem jak głosi Pierwsza Księga Królewska „Bóg dał Salomonowi mądrość i rozsądek nadzwyczajny oraz rozum nieogarniony, jak piasek na brzegu morza.”

Dziś mamy Google. Też wszystko wie, tyle, że ta wiedza pochodzi z milionów, czasem sprzecznych ze sobą, źródeł.

Co jakiś czas pojawiają się w mediach nowe informacje wzbudzające burzliwe dyskusje.

A to pewna znana żona pewnego znanego piłkarza napisze, że smalec gęsi jest znakomitym źródłem białka. Wprawdzie smalec to 99% tłuszczu, ale co tam.

Pamiętacie „Skrzypka na dachu” i piosenkę, w której Tewji spiewał:

„And it won’t make one bit of difference, if I answer right or wrong.
When you’re rich, they think you really know!

Bezsensowna wypowiedź na temat gęsiego smalcu, skrytykowana i wyśmiana przez dietetyków i tysiące osób piszących o żywieniu, dla wielu stała się prawdą objawioną.

Innym razem ta sama, skądinąd miłej powierzchowności celebrytka, napisała, że miód jest dobry dla cukrzyków.

I tu znów rzesze dyplomowanych dietetyków wylały na nią lawiny hejtu.

Tymczasem tym razem ta opinia o miodzie nie jest pozbawiona sensu.

Okazuje się bowiem, że opublikowano badania nigeryjskich naukowców, w których stwierdzono, że miód powoduje znacznie niższą odpowiedź glikemiczną w porównaniu do wszystkich innych powszechnie dostępnych cukrów i substancji słodzących i jest dobrym substytutem cukru w diecie diabetyka.

I bądź tu człowieku mądry. Kto ma rozstrzygnąć, czy coś jest właściwe, prawdziwe, czy nie?

Potrzeba nam Króla Salomona.

źrodła:

Erejuwa, Omotayo O. „Honey: Profile and Features: Applications to Diabetes.” Bioactive Food as Dietary Interventions for Diabetes. Academic Press, 2019. 461-494.

Bahrami, Mohsen, et al. „Effects of natural honey consumption in diabetic patients: an 8-week randomized clinical trial.” International journal of food sciences and nutrition 60.7 (2009): 618-626.

 

Co mnie łączy z Karolem Wielkim

Zdjęcie, które ilustruje ten wpis, nie przedstawia mojego ogródka.

Mój zarośnięty jest podagrycznikiem, miechunką, ogórecznikiem i innymi przydatnymi podagrykowi ziołami, przez niektórych zwanymi „zielskiem”.

Często obiecuję sobie, że wreszcie je jakoś okiełznam i wypełnię rabatki ślicznymi roślinkami.

Co jakiś czas dopada mnie frustracja spowodowana ciągłym brakiem czasu na tę zmianę. Ale nie trwa ona długo i kończy się, kiedy w moim ogródku pojawia się nowe „zielsko”. Na przykład łopian.

Łopian większy (Arctium lappa L.) to doskonała roślina dla osób z problemami metabolicznymi. Korzeń łopianu pobudza łagodnie działanie żołądka, trzustki i wątroby. Zwiększa także przesączanie w kłębkach nerkowych. Bardzo poprawia przemianę materii.

Syreniusz pisał o łopianie :

„Scyatykę (rwę kulszową) ratuje/ nasienie iego po quincie albo pułtory/ z dobrym białym winem/ czterdzieści dni porządnie biorąc.”

Zawarta w nasionach łopianu arktigenina ma silne działanie przeciwzapalne, co uzasadnia tę metodę, podobnie jak stosowanie nasion łopianu na dnę moczanową i artretyzm przez niektórych ziołoleczników z XIX wieku.

Korzenie łopianu zbiera się jesienią w pierwszym roku wegetacji, gdy roślina jeszcze nie wytworzyła łodygi kwiatowej lub wczesną wiosną w drugim roku wegetacji. Pokrojone na kawałki suszy się w temperaturze 50 stopni.

Odwar przygotowany z 2 łyżek rozdrobnionego korzenia łopianu należy zalać 2 szklankami wody i ogrzewać do wrzenia. Po 3 minutach gotowania odstawić na 15 minut i przecedzić. Pić 1/2 szklanki 3 razy dziennie po jedzeniu.

Można użyć także soku z łopianu (Succus Bardanae) – 30 kropli na 1/4 szklanki wody 3 razy dziennie po jedzeniu.

Dostępne są też nasiona łopianu w postaci kapsułek. Ale są, nie wiedzieć czemu, tak drogie, że ja ich na pewno nie kupię.

Czasem wstyd mi trochę, że sąsiedzi patrząc na mój ogródek myślą, że taki marny i zaniedbany.

Ale wtedy pocieszam się, że przecież oni zapewne nic nie wiedzą o wydanym za czasów panowania Karola Wielkiego rozporządzeniu „Capitulare de villis”, które zawierało reguły dotyczące zarządzania królewskimi dobrami. Jest tam bezwzględne zalecenie uprawiania w ogrodach królewskich łobody, szarłatu i łopianu większego.

Mam w ogrodzie łobodę, szarłat i łopian. Więc mam, drodzy sąsiedzi, ogród jak sam cesarz Karol Wielki.

Kto czytał „Relaks po cesarsku” (tutaj) ten wie, że lubię też termy w Akwizgranie. Zupełnie jak on.

Szkoda, że z tego, co mnie łączy z Karolem Wielkim „to by było na tyle”.

Ale i tak wydatnie poprawia mi to nastrój.

źródła:

Ling, X., and W. Bochu. „A review of phytotherapy of gout: perspective of new pharmacological treatments.” Die Pharmazie-An International Journal of Pharmaceutical Sciences 69.4 (2014): 243-256.

P.S.

Na Wyspach Brytyjskich od XIII wieku przygotowuje się tradycyjny napój gazowany z fermentowanych korzeni mniszka lekarskiego i łopianu. Nazywa się on „Dandelion and burdock”.

Wymyślił go ponoć św. Tomasz z Akwinu, by praca nad ważnym dziełem filozoficznym szła mu sprawniej. Chyba powinnam zrobić sobie ten napój, by praca nad różnymi moimi „dziełami” szła mi sprawniej. Zaoszczędzony czas przeznaczę na pracę w ogródku. To co się w nim dzieje, to jednak lekka przesada.

Może wypróbuję recepturę z River Cottage?

 

 

 

Czarowna jarzębina

Na Polesiu wierzono niegdyś, że jarzębina to kobieta zaklęta w drzewo. Jesienią wygląda rzeczywiście jak  pewna znana mi osóbka rozmiłowana w czerwonych koralach, naszyjnikach i bransoletach.

Zwykle nie myśli się  o jarzębinie jak o roślinie leczniczej. A lecznicza jest.

Na przykład owoce jarzębiny pomagają usuwać z organizmu nadmiar kwasu moczowego i przyspieszają metabolizm.

Raczej nie należy jeść ich na surowo ze względu na kwas parasorbowy, który jest toksyczny i może powodować zatrucia i podrażnienia.

Rozkłada się on jednak pod wpływem suszenia i gotowania, więc kandyzowana jarzębina nam nie zaszkodzi i powinna się znaleźć w spiżarni każdego podagryka.

Aby owoce jarzębiny straciły nieco goryczy, zbiera się je po przymrozkach, ale ja zrobiłam to w tym roku nie czekając na mróz. Wystarczy zamrozić je na co najmniej 24 godziny, aby uzyskać ten sam efekt.

Przebieranie owoców jarzębiny jest dość czasochłonne.

Aby umilić sobie czas przy tej pracy, można podśpiewywać ze Sławą Przybylską rozważającą jakże ważny problem wyboru właściwego mężczyzny.

Zamrożone korale jarzębiny przelewamy wrzątkiem na sicie i gotujemy kilka minut.

W płaskim, głęboki rondlu rozgrzewamy miód (na 70dkg jarzębiny potrzeba ok. 30dkg miodu) i smażymy powoli na wolnym ogniu potrząsając od czasu do czasu rondlem. Po pół godzinie smażenia odstawiamy. Następnego dnia smażymy kolejne pół godziny i odstawiamy. Trzeciego dnia dodajemy sok z połówki cytryny i smażymy jeszcze pół godziny. Wkładamy do wyparzonych słoiczków i odwracamy je do góry dnem do ostygnięcia.

Kandyzowana jarzębina jest słodko – gorzka.

Lubię ją jako dodatek do sera camembert z grilla, oscypków z grilla i w ogóle do sera.

Z części jarzębinowych korali zrobiłam marmoladę, dodając do 0,5kg jarzębiny tyle samo jabłek i szklankę cukru.

Po półtorej godziny gotowania przeciera się tę masę przez sito, dodaje łyżeczkę imbiru i łyżeczkę chilli (można też dodać posiekany czosnek i rodzynki) i gotuje jeszcze 15 minut.

Wyparzone słoiczki napełnione marmoladą odwracamy do góry dnem. To wystarczy, aby dały się przechowywać bez ryzyka zepsucia. Taka marmolada jest bardzo dobrym dodatkiem do mięsa.

Ostatnie pół kilograma owoców włożyłam do piekarnika (150 stopni C) na 30 minut. Teraz w gąsiorku zalane 1/2 litra spirytusu będą stały przez pół roku.

Po tym czasie po przecedzeniu dodam syrop cukrowy (przygotowany z pół litra wody i dwóch szklanek cukru) i znów odstawię w ciemne miejsce na 3 miesiące.

Będzie „jarzębinka nadobna” jak znalazł.

Smacznego !