Tiramisu! tira mi su

„Cukier krzepi”. Za to hasło reklamowe Melchior Wańkowicz zainkasował podobno równowartość dzisiejszych 50 000 zł.

Hasło wisiało na każdym dworcu wprawiając w osłupienie cudzoziemców. Sądzili bowiem, że tak nazywają się wszystkie miejscowości w Polsce. Było ono na tyle przekonujące, że matki z wielkim zapałem karmiły cukrem swoje dzieci traktując go jak lekarstwo na wzmocnienie.

W świetle dzisiejszej wiedzy należałoby zapłacić znacznie więcej niż 50 000 zł komuś, kto wymyśliłby naprawdę dobre hasło zniechęcające ludzi do cukru.

Uważa się, że cukier szkodzi nam, ponieważ zawiera dużo „pustych kalorii” i możemy go jeść ogromne ilości, przez co tyjemy. Ale to nie wszystko. Fruktoza, która powstaje w organizmie po spożyciu cukru (czyli sacharozy) oraz występuje naturalnie w owocach, wpływa bardzo źle na nasz mikrobiom.

Nasze przyjazne bakterie i tak nie mają z nami łatwo. Pisałam o tym w „Gdzie się podziały nasze bakterie”. A na dodatek szkodzimy im nadmiarem fruktozy w naszych posiłkach.

Badania prowadzone na myszach, pokazały jednak, że jeśli porządnie myszki nakarmić przed podaniem fruktozy, to nie wyrządzi ona szkody ich bakteriom jelitowym.

Stąd powstało przypuszczenie, że jest tak i u ludzi.

Dieta śródziemnomorska w 2010 roku została wpisana na listę ustnego i niematerialnego dziedzictwa ludzkości UNESCO. Jest ona uważana za najzdrowszą na świecie. A każdy, kto był we Włoszech czy Grecji, wie, że tamtejszy tradycyjny posiłek nie obędzie się bez deseru.

Bardzo mi to pasuje do wspominanych wyżej wyników badań na myszach.

Popularny włoski deser, wymieniony w tytule tego wpisu, wziął się od słów „tira mi su”, czyli w dosłownym tłumaczeniu „podnieś mnie do góry” („popraw mi humor”).

Na mnie ten deser działa. Dobrze przygotowany bardzo poprawia mi nastrój. Ale zjedzenie dodatkowo tiramisu po sutym posiłku zawsze wydawało mi się już strasznym dietetycznym grzechem.

Teraz już wiem, że jeśli w ogóle mam sobie robić przyjemność jedząc pyszne tiramisu, to właśnie tak, jak robią to we Włoszech.

Czyli jako deser (dolci) po antipasti (przystawka), primi (pierwsze danie) i secondi (drugie danie).

 Buon Appetito!

 

źródła://

Taskinen, Marja-Riitta, Chris J. Packard, and Jan Borén. „Dietary fructose and the metabolic syndrome.” Nutrients 11.9 (2019): 

Sala cudów

Hypancja róży pomarszczonej (Rosa rugosa Thunb.)

W ciemnosmreczyńskich skał zwaliska,
Gdzie pawiookie drzemią stawy,
Krzak dzikiej róży pąs swój krwawy
Na plamy szarych złomów ciska…” 

Kasprowicz tak pisał o róży alpejskiej (Rosa pendulina L.), bo taka właśnie rośnie w Tatrach. Potocznie zaś różą dziką określa się inny gatunek róży – Rosa canina L., zwaną różą psią (lub szypszyną), a także różę pomarszczoną (Rosa rugosa Thunb.)

Rosa rugosa Thunb.

Purpurowo – różowe kwiaty róży pomarszczonej upojnie pachną, a zapach ten pobudza apetyt.

Warto więc sadzić ją w ogrodzie, zwłaszcza tam, gdzie mamy zwyczaj jadać posiłki.

Czasem róża pomarszczona kwitnie na biało.

To, co nazywamy jej owocami, to w rzeczywistości tzw. owoce rzekome (hypancja), które skrywają właściwe owoce. Hypancja są bogatym źródłem witaminy C, podobnie jak owoce róży dzikiej (Rosa canina L.).

Witamina C to nie jedyny atut dzikich róż. Ich owoce zawierają galaktolipid, który ma silne działanie przeciwzapalne, porównywalne z niesteroidowymi lekami przeciwzapalnymi. Zmniejsza on obrzęk stawów, redukuje ból i przyczynia się do ochrony chrząstki stawowej. Przyda się chorym na reumatyzm, RZS i artretyzm.

Owoce róży dzikiej (Rosa canina L.)

Niestety galaktolipid rozkłada się w temperaturze powyżej 40 stopni. Zatem w konfiturach z dzikiej róży go nie znajdziemy.

Można wysuszyć owoce dzikiej róży w temperaturze poniżej 40 stopni i zmielić je na proszek w młynku żarnowym. Taki młynek podczas mielenia nie wytwarza zbyt wysokiej temperatury. Tak otrzymany proszek można dodawać np. do jogurtu.

Są także gotowe preparaty z dzikiej róży, szczególnie popularne w Danii.

Bo to właśnie na duńskiej wyspie Langeland pewien rolnik wyleczył swoje schorowane stawy dżemem z dzikiej róży przygotowanym w specyficzny sposób. Zainteresował tym naukowców, a oni odkryli w jego dżemie galaktolipid.

Dzika róża – Vincent Van Gogh

Pewna moja znajoma była kiedyś w sanatorium specjalizującym się w rehabilitacji ortopedycznej. Większość kuracjuszy nękana bólami stawów różnego pochodzenia z ledwością się poruszała zgięta w pałąk.

Ale popołudniem taneczne „fajfy” zmieniały świetlicową salę w „salę cudów”. W jakiś dziwny i niewytłumaczalny sposób wszyscy nagle prostowali się i zaczynali tańczyć, jakby nigdy nie bolały ich stawy.

Takie cuda czyni muzyka.

Ciekawe, co by się tam działo, gdyby dodać do tego jeszcze cuda, jakie potrafi czynić dzika róża?

źródła://

Schwager, Joseph, et al. „Rose hip and its constituent galactolipids confer cartilage protection by modulating cytokine, and chemokine expression.” BMC complementary and alternative medicine 11.1 (2011): 105.

Mahajan, Surbhi, et al. „Assessment of Efficacy of Rosehip Extract in Treatment of patients with Osteoarthritis of Knee.” Journal of Advanced Medical and Dental Sciences Research 8.9 (2020): 125-131.

 

 

 

Nocą wszystkie koty powinny być czarne

W tym roku w moim mazurskim spokojnym azylu pojawiło się wielu nowych sąsiadów. Na działkach, które latami zarastały lasem i krzakami, powstają nowe domki letniskowe. Szczególnie rzucają się w oczy powtykane wszędzie wkoło nich ledowe lampy solarne, które świecą na okrągło nawet wtedy, kiedy w domkach owych nikogo nie ma. Prąd w tych lampach jest przecież za darmo.

Z przerażeniem myślę, co będzie, kiedy takich domków pojawią się dziesiątki. Moje ukochane miejsce zmieni się nawet poza sezonem w miejsce zanieczyszczone światłem.

O zanieczyszczeniu światłem mówi się już od dawna, ale mało kto zwraca na to uwagę. Tymczasem zanieczyszczenie światłem zaburza naturalne cykle światła i ciemności, zakłóca orientację przestrzenną zwierząt, zmienia zależności pomiędzy gatunkami.
Ciągły „świetlny stres” zaburza naturalny cykl dobowy człowieka i ma negatywne skutki zdrowotne. Sztuczne oświetlenie powoduje zmęczenie, odczucie niepokoju i zaburza układ odpornościowy.
Zwiększa także ryzyko zachorowania na raka poprzez zmniejszanie ilości wytwarzanej nocą melatoniny.

Czy wiecie, że wbrew pozorom, najwięcej samobójstw na Grenlandii zdarza się latem, kiedy dzień trwa prawie całą dobę?

Stefan Popowski – Noc księżycowa. Źródło: Muzeum Okręgowe w Suwałkach

Obawiam się, że jak tak dalej pójdzie trudno mi będzie gdziekolwiek zobaczyć ciemność i rozgwieżdżone czy oświetlone księżycem niebo.

Czesław Miłosz napisał, że „nadmiar światła umniejsza istnienie”.

Coś w tym jest.

źródła://

Chepesiuk, Ron. „Missing the dark: health effects of light pollution.” (2009): A20-A27.

Pobuszujmy w winnicy

Winnica przywodzi mi na myśl Toskanię i cyprysowe aleje, które prowadzą do samotnych, kamiennych wilii na wzgórzach. Wyobrażam sobie, że za murami tych domostw rozgrywają się historie, które mogłyby posłużyć za scenariusz niejednej opery mydlanej.

I te wzgórza nad Balatonem, na których wiosną winorośl sąsiaduje z polami maków tworząc przepiękne, malownicze obrazy…

Wydawałoby się, pobuszowanie w winnicy ma sens wtedy, kiedy dojrzeją winogrona.

Ale warto zaglądać do winnicy także dla liści winogronowych. Zawierają one bowiem lupeol, który zapobiega tworzeniu się kamieni nerkowych. A te bardzo często dokuczają chorym na dnę moczanową. Co więcej liście winogron zawierają także pterostylben, silny przeciwutleniacz, pochodną resweratrolu. Pterostylben działa przeciwnowotworowo, przeciwcukrzycowo i pomaga w spalaniu tłuszczu. Nie ma go wprawdzie w liściach tak dużo, jak w skórkach winogron, niemniej jednak jest.

Gołąbki w liściach winogron to wobec tego dla podagryka potrawa obowiązkowa. Przepisów jest cała masa.

Pochodzą z kuchni gruzińskiej, tureckiej, greckiej, libańskiej. Raz będą to dolma, innym razem tolma, a jeszcze innym dolmades czy sarma.

Chciałabym  mieć małą winnicę przy domu.

Wiosną przy przycinaniu pędów popijałabym wyciekający sok (2-3 łyżki dziennie). Włosi wiedzą, że chroni to przed kamicą nerkową.

A winogrona jadłabym na deser.  Procyjanidyny z pestek winogron zmniejszają poziom kwasu moczowego we krwi.

Idealny dla chorego na dnę wydawałby się też olej z pestek winogron, znany już od XVI wieku. Budzi on jednak wśród dietetyków kontrowersje. Ma niestety zły stosunek kwasów omega-6 do omega -3.

Ja używam go od czasu do czasu na zimno. Co tam jeden zły stosunek. Ważne inne, dobre.

źródła://

Kujawa-Warchala, Katarzyna, and Jolanta Nazaruk. „Aktywność Farmakologiczna pentacyklicznych związków triterpenowych.” Postępy Fitoterapii 2012;1:35-47

Wang,Ying, et al. „Administration of Procyanidins from Grape Seeds Reduces
Serum Uric Acid Levels and Decreases Hepatic Xanthine Dehydrogenase/Oxidase Activities in OXnate-Treated Mice.” Pharmacology & Toxicology 2004;94.5:232-237.

Mikulski, Damian. „Teoretyczne badanie biofizykochemicznych właściwości resweratrolu i jego pochodnych.” (2011).

 

Wylewanie dziecka z kąpielą

Mojego męża zaskoczył kiedyś widok kolegi z pracy, który pucował z zapałem pomarańczę w płynie do mycia naczyń.

Sporo się o takim sposobie mycia owoców i warzyw pisze w sieci.

Zaczęłam zastanawiać się, czy to ma sens.

Skórka owoców i warzyw często pokryta jest substancjami nabłyszczającymi, takimi jak wosk carnauba i szelak. Wosk carnauba pozyskiwany jest z liści kopernicji, palmy Copernicia cerifera, rosnącej w Brazylii. Robi się z niego między innymi otoczkę cukierków odświeżających. A szelak to żywica z wydzieliny owadów zwanych czerwcami, żyjących w Indiach i Tajlandii. Szelak jest składnikiem werniksu, politury, a kiedyś używano go do produkcji płyt gramofonowych.

Gdyby na skórce owoców było tylko to, to w zasadzie można by ją jeść bez mycia. Ale niestety znajdziecie tam także wiele substancji przeciwgrzybicznych i bakteriobójczych szkodliwych dla człowieka, na przykład tiabendazol czy imazalil.

 Jak się tego pozbyć?
Badania pokazują, że mycie owoców i warzyw w roztworze 1 łyżki soli lub sody oczyszczonej na litr wody usuwa więcej pestycydów, niż mycie samą wodą, ale nie są to spektakularne różnice.

Nic więc dziwnego, że Agencja Żywności i Leków – FDA (Food and Drug Administration) zaleca po prostu umycie owoców i warzyw pod czystą, bieżącą wodą i wysuszenie ich papierowym ręcznikiem. Do twardych warzyw (cukinia, melon, ogórek) można użyć dodatkowo szczoteczki.

A co z myciem płynem do mycia naczyń?

W płynach do mycia naczyń występuje toksyczny triklosan. Podrażnia on skórę, zaburza endokrynologię organizmu i przyczynia się do mutowania bakterii odpornych na antybiotyki.

Znajdziemy w nich także laurylosiarczan sodu (SLS), który podrażnia skórę, kumuluje się w tkankach, może powodować powstawanie zaćmy i atopowego zapalenia skóry i jest toksyczny dla środowiska.

W średniowieczu nie kąpano się zbyt często. A jeśli już, to kąpieli zażywał najpierw ojciec, potem synowie, potem kobiety, a na końcu niemowlaki. Woda była wtedy już tak brudna, że czasem, podczas jej wylewania, „gubiono” ponoć dziecko. W ten sposób czynność, która miała być dla dziecka zdrową, mogła je pozbawić życia.

Wygląda na to, że mycie owoców i warzyw płynem do mycia naczyń to trochę jak”wylewanie dziecka z kąpielą”.

żródła://

Luo, J. F., et al. „Study on washing effect of four pesticide residues in fruits by different detergents.” Sci Technol Food Ind 34 (2013): 291-295.

https://www.fda.gov/consumers/consumer-updates/7-tips-cleaning-fruits-vegetables

Palący problem

W młodości często borykałam się z zapaleniem pęcherza. Dzięki tej niemiłej przypadłości w 1987 roku podczas mojej podróży autostopem po Włoszech odkryłam bezpłatną toaletę na dworcu w Wenecji. Było to wielkim szczęściem w czasach, gdy dość wysoka pensja w Polsce wynosiła 40 USD. Wcześniej wydałam sporą część całkowitego budżetu na tę podróż płacąc za diabelnie drogą toaletę w Wiedniu. Przez kilka następnych lat zwiedziłam bezpłatne toalety w słynnych „restauracjach” z hamburgerami w wielu odwiedzanych przeze mnie w tamtych czasach miastach Europy.

Wizyty u urologów kończyły się tonami leków, z których jeden został nawet dla mnie sprowadzony z zagranicy. Ale problem powracał. Wreszcie pewnego dnia lekarz, do którego udałam się chyba setny raz, powiedział: „I co ja z Panią zrobię. Ja nic już innego dla Pani nie mam. Może niech Pani idzie w zioła”.

Więc „poszłam w zioła”. Jak się okazało skutecznie.

Pozbycie się mojego „palącego problemu” zajęło 3 miesiące.

Zachęcona przez Elę, z którą łączy mnie matematyczne wykształcenie, studia na SGGW i miłość do natury, wierną czytelniczkę mojego bloga, postanowiłam podzielić się z Wami sprawdzonym sposobem. Wymaga on cierpliwości. Ale pomógł już wielu osobom.

Jeśli ktoś leczy się na inne choroby, przed zastosowaniem tej kuracji powinien skonsultować się z fachowym fitoterapeutą.

Przygotowujemy następującą mieszankę ziół:

Folium Vitis idaeae – liść brusznicy – 20 g
Folium Betulae – liść brzozy – 15 g
Flos Cyani – kwiat chabru bławatka – 5 g
Radix levistici – korzeń lubczyku – 15 g
Folium Uvae ursi – liść mącznicy -25 g
Radix Petroselini – korzeń pietruszki – 20 g
Folium Urticae- liść pokrzywy – 47,5 g
Herba Polygoni hydropiperis – ziele rdestu ostrogorzkiego – 12,5
Herba Polygoni avicularis – ziele rdestu ptasiego – 25 g
Herba Equiseti – ziele skrzypu – 27,5 g
Herba Bursae pastoris – ziele tasznika pospolitego – 5 g
Flos Callunae – kwiat wrzosu zwyczajnego 25 g
Herba Solidaginis – ziele nawłoci pospolitej – 25 g
Herba Herniariae – ziele połonicznika – 2,5 g
Herba Majoranae – ziele majeranku – 2,5 g
Herba Lami albi – ziele jasnoty białej – 17.5 g
Herba Trifolii rubri – ziele koniczyny czerwonej – 7,5 g
Vibum cortex – kora kaliny – 10 g
Herba Millefolii – ziele krwawnika – 15 g
Folium Melissae – liść melisy – 40 g
Anthodium Calendulae – koszyczek nagietka – 60 g
Anthodium Chamomillae – koszyczek rumianku – 25 g
Folium Plantaginis lanceolatae – liść babki lancetowatej – 5 g
Folium Menthae piperitae – liść mięty pieprzowej – 5 g
Fructus Silybi mariani – owoc ostropestu – 10 g
Herba Potentillae anserinae – ziele pięciornika gęsiego – 2.5 g
Flos Sambuci – kwiat bzu czarnego – 15 g
Radix Valerianae – korzeń kozłka – 10 g
Strobilus Lupuli- szyszki chmielu – 10g
Folium Orthosyphoni – liść ortosyfonu – 50 g

2 łyżki mieszanki zalewamy dwiema szklankami wody i doprowadzamy do wrzenia. Gotujemy na małym ogniu pod przykryciem 2 minuty. Odstawiamy na 30 minut. Pijemy pół szklanki odwaru trzy razy dziennie przed jedzeniem.

3 razy dziennie przyjmujemy 10 kropli propolisowych 7% na cukrze lub miodzie.

Codziennie zjadamy jeden jogurt naturalny bez cukru.

Dodatkowo (od drugiego tygodnia kuracji) pijemy jeden mały kieliszek soku żurawinowego 2 razy dziennie.

Podczas kuracji trzeba suplementować magnez i potas oraz pić dużo wody, bo mieszanka zawiera sporo ziół moczopędnych.

Jeśli po tej kuracji pojawią się kiedykolwiek wczesne objawy zapalenia pęcherza (lekkie pieczenie, kłucie, dyskomfort) przyjmujemy 3 razy dziennie przez 1 – 2 dni pół szklanki ciepłej wody z łyżeczką sody oczyszczonej. Alkalizujemy w ten sposób środowisko pęcherza moczowego, aby mogła zadziałać arbutyna zawarta w ziołach. Rozkłada się ona w środowisku zasadowym do hydrochinonu, który dezynfekuje drogi moczowe. Do tego dołączamy 3 razy dziennie napar z któregoś z ziół arbutynowych. Może to być:

Folium Uvae Ursi – liść mącznicy lekarskiej
Flos Callunae – kwiat wrzosu zwyczajnego
Folium Vitis idaeae – liść borówki brusznicy
liść gruszy (nie jest to oficjalnie surowiec zielarski, ale zawiera arbutynę i jest łatwo dostępny)

Dodatkowo 3 razy dziennie pijemy napar z ziół moczopędnych. Może to być:

Herba Solidaginis – ziele nawłoci
Folium Urticae – liść pokrzywy
Folium Betulae – liść brzozy
Herba Violae tricoloris – ziele fiołka trójbarwnego

Pijemy też dużo wody, która pomoże wypłukać pęcherz.

Okolice cewki moczowej smarujemy jogurtem naturalnym bez cukru. Dobrze jest także umyć je raz dziennie naparem z kwiatów jasnoty białej. „Dobre” mikroby z jogurtu pomogą w walce z patogenami. Napar z jasnoty zadziała antybakteryjnie i przeciwgrzybiczo.

Po 1 – 2 dniach stosujemy przez tydzień sok z żurawiny (2 razy dziennie mały kieliszek). Żurawina zapobiegnie przywieraniu bakterii do ścian pęcherza i nawrotowi choroby.

UWAGA !!

Nie należy stosować żurawiny w początkach infekcji pęcherza. ZAKWASZA ona środowisko w pęcherzu. A wtedy arbutyna nie rozłoży się do hydrochinonu i ten nie zabije patogenów.

Stosujemy ją zapobiegawczo po likwidacji szkodliwych bakterii, aby zapobiegać ponownej infekcji pęcherza.

Ale tu UWAGA!! Nie należy pić soku żurawinowego zbyt długo i w zbyt dużych ilościach, może on bowiem spowodować szczawianową kamicą nerkową.

Dzięki tym sposobom oraz mojej kuracji nie zwiedzam już ciągle toalet (choć niektóre są bardzo ciekawe) i mogę zaoszczędzony czas poświęcić na zwiedzanie innych miejsc.

Czego i Państwu życzę.

 

źródła://

Gettman, Matthew T., et al. „Effect of cranberry juice consumption on urinary stone risk factors.” The Journal of urology 174.2 (2005): 590-594.

Terris, Martha K., Muta M. Issa, and J. Ronald Tacker. „Dietary supplementation with cranberry concentrate tablets may increase the risk of nephrolithiasis.” Urology 57.1 (2001): 26-29.

Redmond, Elaine J., et al. „The influence of dietary supplementation with cranberry tablets on the urinary risk factors for nephrolithiasis.” World journal of urology 37.3 (2019): 561-566.

Uczmy się od aniołów

Podróżując jako pasażer nudnymi autostradami i nie chcąc zamęczać męża ciągłym strofowaniem, że jedzie za szybko lub za blisko innego samochodu, przeglądam często pytania na forach internetowych dotyczące naturalnych metod leczenia różnych przypadłości. Czasem trochę doradzam.

Kiedyś padło pytanie o leczenie wielotorbielowatości nerek.

Odpisałam, że też z tym walczę od lat skutecznie i że wobec tego zapraszam na blog, gdzie opisuję różne moje metody.

Za dwa dni autorka pytania przysłała mi wiadomość z prośbą o wskazanie, w którym z postów jest wymieniony konkretny ziołowy lek na jej dolegliwość, bo ona nie ma czasu czytać bloga. Chciałaby tylko ten jeden post przeczytać i ten lek już zacząć zażywać. Więc najlepiej, gdybym wskazała też sklep, w którym można go kupić.

A jeśli ten konkretny post ma się dopiero pojawić, to prosi, żebym na adres mejlowy przesłała go trochę wcześniej, przed publikacją.

Niestety takiego posta nie ma. Gdybym znała lek na wielotorbielowatość nerek byłabym pewnie bardzo bogata.

Niemniej stosowane przeze mnie przez lata naturalne metody wspomagania nerek, opisywane w kolejnych wpisach, niewątpliwie przyczyniły się do tego, że moje nerki, mimo dny moczanowej i torbieli, są w całkiem dobrym stanie.

Ale metody te wymagają pewnej cechy, zwanej czasem „anielską”.

CIERPLIWOŚCI.

Bo, jak mówił Jean-Jacques Rousseau:

„Cierpliwość jest gorzka, ale jej owoc jest słodki”.

Niestety inny aforyzm (autorstwa Aleksandra Kumora) na temat cierpliwości mówi, że „anielska cierpliwość wymaga diabelskiej siły”.

Ja też nie zawsze tę siłę mam. Czasem wkurzam się na los, denerwuję się tymi różnymi ziołowymi kuracjami i na chwilę odpuszczam.

Niemniej jednak staram się ćwiczyć cierpliwość. I Was też do tego zachęcam.

Można zacząć od wędkowania.

Albo od załatwienia w Urzędzie Gminy formalności związanych z remontem starego ogrodzenia.

Cudze chwalicie, swego nie znacie

Komosa ryżowa (Chenopodium quinoa Willd.) jest uprawiana od kilku tysięcy lat. O jej niegdysiejszym znaczeniu świadczy fakt, że w państwie Inków król, Syn Słońca, osobiście wysiewał pierwsze nasiona.

Jej wielka kariera na powrót zaczęła się niedawno i nasiona quinoa pojawiły się w tak zwanych „sklepach ze zdrową żywnością”, stając się obowiązkowym elementem zdrowej diety.

Liście tej rośliny są dobrym źródłem dobrze przyswajalnych inhibitorów oksydazy ksantynowej (o niej tutaj), które są podagrykom bardzo potrzebne.

Ale skąd wziąć liście, skoro w sklepach są tylko nasiona?

Tymczasem w przydrożnych rowach i na polach quinoa ma u nas krewniaczkę, skromną, która z Synem Słońca nigdy się nie widziała.

To komosa biała, znana jako lebioda, bieda – pożywienie jadane niegdyś na przednówku.

Nikt jej nie badał naukowo pod kątem hamowania nadaktywności oksydazy ksantynowej , ale pomyślałam, że skoro quinoa jest tak blisko z nią spokrewniona, to dlaczego lebioda nie miałaby mieć takich samych właściwości?

W końcu w indyjskim stanie Sikkim tradycyjnie leczą lebiodą bóle stawów.

Można zajadać młode listki lebiody. Starsze rośliny trzeba zostawić w spokoju, bo zawierają zbyt dużo saponin, które w nadmiarze mogą nam zaszkodzić. Z tego względu młode liście też lepiej zanurzyć we wrzątku, żeby je saponin pozbawić. Są smaczne i bogate w witaminy A, B1, B2 i C oraz mikroelementy.

Niestety lebioda to także źródło szczawianów. Więc tym, którzy mają kamicę szczawianową, raczej nie polecam. Chociaż, jak się okazuje po bliższym przyjrzeniu się sprawie, wpływ szczawianów na te kamienie jest kwestią dość dyskusyjną, a badania na ten temat dają różne, sprzeczne wyniki.

Wapń zmniejsza wchłanianie szczawianów, więc do sparzonych i przesmażonych na maśle listków lebiody warto dodać trochę śmietany.

Tak jak to niegdyś robiono.

Nasiona lebiody po wymoczeniu przez całą noc można jeść tak samo, jak nasiona quinoa.

Spójrzmy przychylnym okiem na lebiodę, którą teraz tępi się jako chwast.

Może nie jest tak światowa, jak quinoa, ale jest za darmo, świeżutka i w zasięgu ręki.

źródła:

Gawlik-Dziki, Urszula, et al. „Liście Chenopodium quinoa Willd jako źródło naturalnych inhibitorów oksydazy ksantynowej.” Bromatologia i Chemia Toksykologiczna 2012;45(3):482-487

Pradhan, Sudhan, and Jyoti Prakash Tamang. „Ethnobiology of wild leafy vegetables of Sikkim.” (2015).

 

Braciszek mniszek

O mniszku lekarskim wiele się mówi i pisze od wieków. Jego mleczny sok Awicenna opisywał jako lek na zapalenie oczu.

W XIV wieku uprawiano go na Wyspach Brytyjskich jako zioło sałatkowe.

Syreniusz zachęcał do stosowania mniszka w celach kulinarnych. Doradzał nakrywać go garnkiem, dzięki czemu stanie się biały i mniej gorzki.

Pisał o nim także , że „podagrę uskramia ziele świeże tłukąc a na bolące mieysca plastrując”.

W XVIII wieku dodawano odwary z mniszka do powszechnie stosowanych wówczas lewatyw.

Mniszek lekarski nazywany jest potocznie „mleczem”.

Ale mlecz to zupełnie inna roślina.

Ostatnio mniszek zrobił się modny zwłaszcza w różnego rodzaju dietach odchudzających. A to podagrykom też się przyda. Na ogół osoby cierpiące na tę niemiłą przypadłość mają też kłopoty z wagą. Kiedyś mówiło się, że to właśnie otyłość jest przyczyną dny. Dziś mówi się, że może być całkiem odwrotnie.

Przetwory z mniszka wykazują działanie przeciwzapalne i lekko moczopędne, a także hamują lipazę trzustkową. Dzięki stopowaniu lipazy trzustkowej, część spożytych tłuszczów nie jest w organizmie absorbowana.

Mniszek występuje jako składnik w wielu mieszankach ziołowych zalecanych na dnę. 

Z kwiatów mniszka można zrobić syrop albo wino. Ale trzeba być cierpliwym i strasznie dużo „naskubać się” płatków.

Mniszek wywołuje sporo kontrowersji w kwestii jego stosowania przy chorobach nowotworowych. W niektórych przypadkach bowiem może nawet nasilać chorobę. Warto zatem ostrożnie podchodzić do publikowanych tu i tam rewelacji.

Tak, czy owak, mniszek jest bardzo inspirujący.

Pięknie narysował go Wyspiański.

A pamiętacie dmuchawce w piosence Budki Suflera?

Mniszek, zwany po angielsku dandelion, jest bohaterem piosenki z repertuaru The Rolling Stones.

Ray Bradbury, autor słynnej (zwłaszcza dzięki filmowi) książki Fahrenheit 451′ napisał także nowelę „Dandelion wine”. Dla jej głównego bohatera wino mniszkowe było „zabutelkowanym latem”. Na cześć tego pisarza i jego nowelki astronauci z Apollo 15 ochrzcili jeden z księżycowych kraterów nazwą Dandelion Crater.

Polska nazwa „mniszek” powstała podobno przez skojarzenie pozbawionego nasion dmuchawca z mnisią łysinką.

Kiedyś wybrałam się po poradę zielarską do pewnego klasztoru.

Zakonnik, z którym rozmawiałam, był bardzo niski i ciągle nie mogłam powstrzymać się od śmiechu, bo bez przerwy myślałam o nim, że to taki „braciszek-mniszek”.

źródła:

Garza, A. L., et al. „Natural inhibitors of pancreatic lipase as new players in obesity treatment.” Planta Medica 2011;77:773-785

 

 

 

 

 

 

Zdrówko is the best

Nastał czas, kiedy politycy cytują fraszkę Kochanowskiego o „szlachetnym zdrowiu”, a wszystkim nam niespodziewanie przyszło mierzyć się z podsycanym przez media strachem przed nagłą śmiercią.

W sieci roi się od wpisów traktujących o tym, co jest właściwie w życiu najważniejsze i jak powinno się żyć. Dużo tekstów jest o tym, że powinniśmy wsłuchiwać się w siebie, spacerować po lesie, medytować nad brzegiem jeziora, napawać się blaskiem księżyca, pięknem wschodów słońca i urokiem chmur.

Ponieważ można już bez ryzyka mandatu spacerować po lesie niezwłocznie to uczyniłam.

I od razu spotkałam jedną z moich ulubionych roślin – kwitnącą czeremchę.

Kwiaty czeremchy to świetny surowiec zielarski dla podagryka. Zapobiega kamicy nerkowej i ma działanie moczopędne i oczyszczające organizm z toksyn. A dodatkowo nawilża, odżywia i wybiela skórę, co wielce mi się podoba.

Nie mogę się też doczekać, kiedy pojawią się owoce czeremchy, żeby zrobić z nich marmoladę. Może ususzę też owoce na napar. Nasiona czeremchy zawierają sporo glikozydów cyjanogennych, które w większych ilościach są toksyczne. Warto więc usunąć je robiąc marmoladę czy konfitury.

Kiedy tak spacerowałam po lesie napawając się urodą czeremchowych kwiatów, przypominał mi się jeden z moich ulubionych filmów.

Pamiętacie zakonników z „Jasminum”?

Jeden z nich, Brat Czeremcha, pachniał właśnie czeremchą. Był też Brat Śliwa, pachnący śliwą, i Brat Czereśnia o zapachu czereśni. Bracia mieszkali w pustelniach, milczeli, medytowali, patrzyli w niebo i aspirowali do bycia świętymi.

Był też Ojciec Kleofas, rozszyfrowujący zagadkę klasztornej przepowiedni, i Brat Zdrówko, który rozpalał pod kuchnią, gotował, sprzątał, uprawiał ogródek, czyścił z ptasich kup figurę świętego Rocha, pokazywał prosiakom niebo i kroił chleb dla Eugenii w scenie, którą uwielbiam.

A pamiętacie, kto ostatecznie został świętym?