Olé(j)!

Hiszpańskie Olé!, zachęcające tancerzy flamenco do tańca albo torreadora do walki z bykiem, jest pamiątką po panowaniu Maurów nad Półwyspem Iberyjskim i pochodzi podobno od zawołania Allah!, wykrzykiwanego podczas religijnego tańca.

Tytuł tego wpisu miał być energiczną zachętą tancerek ze zdjęcia do częstego używania oleju. Mam nadzieję, że nikt nie odbierze go opacznie jako zachęty, by wpis ten całkiem zignorować. 

Wszyscy wiedzą, jak ważne w codziennej diecie są NNKT (niezbędne nienasycone kwasy tłuszczowe). Po prostu są niezbędne. Dla serca, mózgu, kości, skóry. Nie będę się tu rozpisywać, bo w sieci jest cała masa informacji na ten temat. Nie umiemy sami NNKT wytworzyć w organizmie, więc muszą się znaleźć w naszym jedzeniu w wystarczającej ilości.

Oleje to dobre źródło kwasów omega-3, omega-6 i omega-9. Występują one w różnych olejach w różnych proporcjach.

Dla mnie bardzo ważne jest, że kwasy omega-3, kiedy znajdą się w towarzystwie witaminy C (pisałam o niej tutaj), pomagają w syntezie kolagenu.

A kolagen jest absolutnie niezbędny dla moich sfatygowanych stawów.

Dobrym źródłem kwasów omega-3 jest olej lniany, ma on jednak tę wadę, że jest mało trwały. Lepiej pod tym względem wypada olej z wiesiołka i olej konopny, tłoczony z nasion konopi siewnych.

Tego ostatniego nie należy mylić z olejkiem z kwiatów konopi siewnych  (CBD), o którym ostatnio jest coraz głośniej.

Nie ma też co się obawiać (albo mieć nadziei), że po oleju konopnym będzie jakiś odlot. To nie TE konopie.

Absolutnym przebojem jest olej z niepozornej roślinki, lnianki (zwany olejem rydzowym), który ma wyjątkowo dużo omega-3 i na dodatek jest trwały.

W moim menu nie może zatem zabraknąć śledzików z olejem rydzowym (nie za dużo, bo puryn w śledziach sporo) i różnych sałatek  z olejem konopnym.

I to nie tylko dla dobra moich stawów.

 

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *