Holenderko, mon amour

Kiedyś dyskutowałam długo wieczorem z dziewczyną, która zadała pytanie na forum miłośników naturalnych metod leczenia oraz zdrowego tryby życia. Chodziło o to, czym można zastąpić mleko. Zapytałam, dlaczego w ogóle chce je czymś zastąpić i że jeśli ma problemy z trawieniem laktozy polecam jogurty, kefiry i zsiadłe mleko.

Odpowiedziała mi, że chce to zrobić ze względów ideologicznych. Bo krowy są hodowane, trzymane w niewoli i dojone. I że jest to bardzo niehumanitarne.

Pierwszą wątpliwością, którą miałam, było to, że jeśli nikt nie będzie pił mleka i jadł wołowiny, to nikt nie będzie hodował krów i wymrą całkiem. Ale dziewczyna ripostowała, że przecież mogłyby, jak krowy w Indiach, przechadzać się spokojnie na wolności nie być niepokojone przez nikogo.

Tu wyraziłam wątpliwość, że w Polsce zimą krowa na wolności by nie przeżyła. Odpowiedzią było, że część uwolnionych krów jakoś mogłaby przedostać się do cieplejszych krajów i żyć na wolności. Fakt, trudno się z tym nie zgodzić. Przekonana odpuściłam. Zaczęłam się nawet interesować maszynkami do robienia mleka z różnych roślinnych surowców.

Potem zaczęłam jednak rozmyślać o tych krowach.

Przypomniałam sobie jak jako dziecko byłam świadkiem sceny, która bardzo mnie zdziwiła. Przyglądałam się, jak gospodyni zanim zaczęła doić swoją krowę głaskała ją, klepała po bokach, a potem przytulała się do jej głowy i mówiła do niej. Wprawiło mnie to w zdumienie, ponieważ sama też mówiłam czasem do kota głaszcząc go, kiedy leżał mi na kolanach, ale przemawiać i przytulać się do tak dużego zwierzęcia? Raczej bym się go bała.

Tymczasem gospodyni przemawiała do dużej, łaciatej krowy jak do dobrej przyjaciółki. Było coś o hałasie, którego narobił sąsiad traktorem przez cały dzień i o tym, że je obie głowa teraz boli. I o tym, że dzieciakom budyń trzeba jeszcze zrobić.  I było dużo łagodnych, uspokajających słów.

Kiedy przypomniałam sobie tę scenę zaczęłam się naprawdę poważnie zastanawiać, czy szczęśliwsza jest wolna, ale samotna krowa w Indiach, czy hodowana w gospodarstwie, kochana Mućka, po stracie której wszyscy płaczą.

I pomyślałam, że zamiast wydawać 1000zł na maszynkę do robienia mleka z migdałów, będę jednak kupować mleko (sporo droższe od „sklepowego”) od gospodyni, która kocha swoją holenderkę.

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *