Czas na gospodarność

„Tortilla flat” Johna Steinbecka to jedna z moich ulubionych lektur. Szczególnie przypadł mi do serca Danny, kluczowa postać, którego widzicie na załączonym obrazku.

Sfatygowany egzemplarz książki z niesamowitymi ilustracjami Jana Młodożeńca prawie się już rozpadł od wielokrotnego czytania.

W „Tortilla flat” pojawia się też Teresina, która „była niewiastą trochę oszołomioną umysłowo, ciało jej natomiast stanowiło doskonałą retortę do destylacji dzieci”. Karmiła ona swoją gromadkę dzieci prawie wyłącznie fasolą, bo:

„Fasola to dach nad żołądkiem. Fasola to ciepły płaszcz, który chroni przed ekonomicznym zimnem”.

Ilekroć myślę o fasoli zawsze przychodzi mi na myśl Teresina.

Potraw z fasoli jest multum. Ja jednak muszę obejść się smakiem, jeśli chodzi o fasolkę po bretońsku, Coco de Paimpol à la bretonne czy meksykańskie chilli con carne. To dania nie dla mnie. Suche nasiona roślin strączkowych są zabronione w diecie podagryka.

Ale za to ususzone, puste strąki odmian fasoli o białych kwiatach można z powodzeniem stosować w leczeniu dny moczanowej. Dodatkowym skutkiem takiej kuracji jest normowanie się poziomu cukru.

Odwary z naowocni fasoli białej dobrze się sprawdzają także w leczeniu kamicy nerkowej, zwłaszcza fosforanowej oraz usuwają złogi w nerkach („piasek w nerkach”).

Profesor Ożarowski polecał taką mieszankę na dnę:

po 30g suszonych strąków fasoli, kwiatów pierwiosnka (o pierwiosnku tutaj), słomy owsianej (o jej działaniu tutaj), liści brzozy (o nich tutaj) i czarnej porzeczki (o niej tutaj) zalać 2,5 szklanki ciepłej wody i pozostawić na parze pod przykryciem 30 min.

Ostawić jeszcze na 5 minut. Popijać cały dzień.

W „Przewodniku zdrowia” z 1908 roku odwar „strączyn szablaku” (szablakiem nazywano niegdyś fasolę) był zalecany kobietom w ostatnich miesiącach ciąży przy białkomoczu.

Fasola doskonale reguluje poziom cholesterolu. Będę więc karmić męża fasolą, a puste strąki zużyję dla siebie.

No powiedzcie sami, czy widział kto taką gospodarną żonę?

Drzewa umierają stojąc

Zawsze, kiedy widzę ogromne drzewa, przypomina mi się wiersz Brzechwy:

„Drzewo jest mocniejsze niż lew i niż wół,
Drzewo nawet przerasta żyrafę,
A człowiek jak zechce, to zrobi z drzewa stół
Albo drzwi, albo nawet szafę.”

To fakt, możemy zrobić z drzewami, co zechcemy.

Czasem wycinamy je na dom czy meble i dajemy im „drugie życie” na wiele lat.

Ale czasem skazujemy je na śmierć tylko dlatego, że zrzucają jesienią liście , które musimy sprzątać, rozsadzają korzeniami kostkę brukową na podjeździe albo zasłaniają światło w salonie.

A przecież produkują tlen, dają zbawienny cień w upały, stabilizują klimat.

Leczą.

Na przykład wiąz.

W fitoterapii stosuję się jego liście, gałązki, korę, pączki i kwiaty.

Odwary z wiązu łagodzą stany zapalne nerek i pomagają w chorobach zwyrodnieniowych stawów.

Wystarczy zagotować czubatą łyżkę rozdrobnionej kory lub liści (świeżych albo suszonych) w szklance wody przez 15 minut, a potem odstawić na pół godziny i po przecedzeniu i dosłodzeniu miodem wypić. Pączki i kwiaty zaparza się przez 15 minut w gorącej wodzie lub mleku. Kurację wiązową stosujemy przez dwa tygodnie.

Ernest Bryll pisał w „Balladzie o drzewach”:

„A chociażby je pocięli piłami
A chociażby je kładli pokotem
Nikt nie powie
– Drzew zabijać nie wolno.”

Ja powiem.

Drzew zabijać nie wolno!!

Pielęgnujmy i sadźmy drzewa.

 Zobaczcie, jakie to proste.

https://www.facebook.com/1302194548/videos/10215083587825401/

Ciężki żywot czeladnika

Od kilku miesięcy próbuję zrobić wszystko, aby moja zmywarka znów zaczęła zmywać.

Wzywam różnych rzemieślników, specjalizujących się ponoć w naprawianiu AGD, ale ona nadal nie działa.

Widać fachowcy Ci nie są mistrzami w swoim fachu.

 

Kiedyś, aby zostać mistrzem w jakimś rzemiośle, trzeba było się długo uczyć, zdać egzamin na czeladnika, a potem jeszcze długo terminować u mistrza. I wreszcie samemu zostać mistrzem. Dziś w niewielu zawodach jeszcze ten zwyczaj pozostał.

Może u piekarzy?

W branży serwisu AGD raczej już nie.

Nauka u mistrza pozwalała nie tylko utrwalić swoją wiedzę, ale także zdobyć zupełnie unikalne umiejętności, które tylko dany mistrz posiada.

Ja w zielarstwie jestem na razie czeladnikiem. Zdałam już kilka egzaminów i mam kilka dyplomów, ale teraz muszę jeszcze „poterminować” u Mistrza.

Powiem Wam, że nie jest łatwo. Mistrz nie ma taryfy ulgowej dla swoich uczniów.

Brniemy za nim kilka godzin korytem rzeki po kostki albo aż po kolana w zimnej wodzie, po ostrych i śliskich kamieniach, wspinamy się na pionowe zbocza albo schodzimy z nich po błocie.

Mistrz od czasu do czasu pokazuje nam jakąś bardzo ciekawą roślinę lub wspomina o takim zastosowaniu innej, którego dotychczas zupełnie nie znałam.

Tak właśnie było na ostatnim „spacerze” korytem Jasiołki. Owoce derenia znam i znam ich wspaniałe właściwości zdrowotne. Ale nowością było dla mnie, że odwar z liści derenia jest bardzo skuteczny przy dnie moczanowej.

Obniża poziom kwasu moczowego i usuwa guzki dnawe.

Pamiętacie film Kill Bill?

Mistrz Pai Mei dawał nieźle w kość Czarnej Mambie.

Beatrix Kiddo (mało kto pamięta, że tak nazywała się główna bohaterka) musiała znosić wiele trudów ucząc się od niego.

Ale wysiłek się opłacił. Została mistrzynią w sztuce władania mieczem samurajskim, a na dodatek Pai Mei zdradził jej sekret.

Kto wie, może i mój Mistrz zdradzi mi też kiedyś jakąś tajemnicę.

Może nie będzie to „Pięć Kroków Eksplodującego Serca”, ale coś równie spektakularnego.

A Hattori Hanzo wykuje dla mnie specjalny miecz do ścinania ziół.

Hattori Hanzo nie żyje – powiecie.

Oj tam, oj tam…

Przyprawić gjuwecz i życie

Sozopol

Mój pierwszy wyjazd do Bułgarii pod koniec lat 80-tych kojarzy mi się z pustymi sklepami, w których były tylko маслини (masliny), czyli oliwki, кисело мляко (kisieło mliako), czyli absolutnie obłędny jogurt, chleb, który trzeba było zamawiać na następny dzień, кашкавал (kaszkawał), czyli ser z owczego mleka, бяло сирене (biało sirenie), czyli biały ser szopski, a także przyprawy i wino.

Pięknie pachnący i serwowany w glinianym garnku гювеч (gjuwecz) był tylko marzeniem. W restauracjach była tylko lemoniada i snujący się leniwie personel. 

Na szczęście od okolicznych mieszkańców można było kupić paprykę, pomidory i jajka. Oni zaś chcieli od nas kupić dosłownie wszystko, od parasolki po butlę gazową, kuchenkę i namiot.

Dwutygodniowa dieta złożona prawie wyłącznie z jajek, sera, chleba, sałatki z papryki, pomidorów i oliwek popita jogurtem i odrobiną wina zaowocowała moją piękną cerą i znakomitym samopoczuciem. 

Od gospodyni, u której mieszkaliśmy wraz z moim niedawno wówczas poślubionym mężem, dowiedziałam się, jak ważna na bułgarskim stole jest лютеница (ljutenica), czyli pikantna pasta z dużym udziałem papryki oraz чубрица (czubrica).

Gospodyni pouczyła mnie też, że czubricę, w przeciwieństwie do innych przypraw, mogę dodawać do wszystkiego. Do sera, do mięsa, do fasoli, do potraw z warzyw i do jajek. 

Cząber górski (Satureja montana)

Bułgarska czubrica to cząber górski (Satureja montana). Zmieszany z papryką i solą sprzedawany jest w Bułgarii jako Трапезна чубрица (trapezna czubrica).

Krewnym cząbru górskiego jest cząber ogrodowy (Satureja hortensis L.), znany i uprawiany już w czasach starożytnych. Pojawia się on w książce kucharskiej Apicjusza jako dodatek do bardzo wielu różnych potraw przygotowywanych w Cesarstwie Rzymskim.

Ale cząber to nie tylko przyprawa.

Zioło to wspomaga pracę wątroby, przeciwdziała zastojom żółci, poprawia trawienie i odkaża drogi moczowe. Ma właściwości przeciwzapalne, przeciwgrzybicze i przeciwdrobnoustrojowe.

Nie powinny go jednak używać kobiety w ciąży.

Syreniusz w swoim „Zielniku” pisał o cząbrze:

„Scyatyce (czyli rwie kulszowej) y srogim boleściam w biodrach/ iest lekarstwem z mąka pszeniczna/ albo z samą pszenicą plastrowany”.

A o suszonym pisał tak:

„Do Wenusa wzbudza/ proch z winem albo z miękkiem iaiem używany”.

Wiele lat temu w podróży „maluchem” po Bułgarii nie interesowało mnie jeszcze za bardzo, że czubrica może być przydatna na rwę kulszową i bóle w biodrze.

Ale gdy wspominam tamte wakacje i kolejne, spędzone ponownie w Bułgarii po bardzo wielu następnych latach, to myślę, że z tym drugim zastosowaniem podanym przez Syreniusza jest coś na rzeczy.

źródła:

Momtaz, Saeideh, and Mohammad Abdollahi. „A systematic review of the biological activities of Satureja L. species.” Pharmacologyonline 2 (2008): 34-54.

Post wielce patriotyczny

Most Tadeusza Kutrzeby na Bzurze

Wychowałam się na Baczyńskim, „Kamieniach na szaniec” i powstańczych i partyzanckich piosenkach, które śpiewaliśmy przy ognisku.

My, dziewczyny, wyobrażałyśmy sobie wtedy, że jesteśmy sanitariuszkami i opatrujemy rany nieziemsko przystojnych partyzantów, a oni oczywiście natychmiast zakochują się w nas na zabój.

Pewnie dlatego mocniej bije mi serce, kiedy słyszę gdzieś na świecie na ulicy polski język. Zwłaszcza, kiedy nie jest to Londyn, gdzie już chyba wszyscy mówią po polsku, tylko na przykład jakaś malutka mieścina na Węgrzech.

I w ogóle jakoś identyfikuję się ze słowem Polska. Można dyskutować o tym, czy to nazywać sentymentalizmem, czy patriotyzmem, czy może egzaltacją, czy może czymś jeszcze innym.

Tak czy owak przyznam, że trochę smutno mi się robi, kiedy czytam, że Polska jest gdzieś tam w ogonie krajów świata w tym czy tamtym.

A jeśli już jest w czołówce, to na przykład przoduje w zanieczyszczeniu powietrza i homofobii.

Dlatego bardzo się cieszę, że w czymś dobrym jesteśmy najlepsi i najwięksi na świecie.

Otóż jesteśmy najlepsi i najwięksi na świecie w uprawie czarnej porzeczki (choć zdaniem fachowców może się to niebawem zmienić).

A czarna porzeczka ma bardzo wiele zbawiennych dla zdrowia właściwości. Ma na przykład dużo witaminy C i przeciwutleniaczy oraz jest zasobna w sole mineralne (głównie boru i magnezu). Ma jeszcze wiele, wiele innych właściwości, ale mnie interesuje najbardziej, że wyciągi z liści porzeczki czarnej pobudzają przesączanie w kłębkach nerkowych i zwiększają wydalanie kwasu moczowego.

Działają też przeciwzapalnie.

Zatem nalewka na liściach czarnej porzeczki (listkówka porzeczkowa – przepis tutaj) musi się znaleźć w mojej spiżarni. Nie zawadzi zrobić też smorodinówkę (przepis tutaj), czyli kresową nalewkę na jej owocach. Jest dobra na trawienie i ból gardła. I smaczna.

Profesor Ożarowski polecał przy dnie, w celu uniknięcia kamicy nerkowej, zmieszać liść czarnej porzeczki (50g), kwiat chabru bławatka (50g) (o bławatku pisałam tutaj), kwiat mniszka (25g), kwiat robinii akacjowej (25g) (o której było tutaj), ziele pięciornika gęsiego (25g) i zalać 3 szklankami gorącej wody. Następnie ogrzewać do wrzenia i gotować pod przykryciem 5 minut. Odstawić na 10 minut i po przecedzeniu popijać 3 razy dziennie między posiłkami.

Muszę dopaść kogoś, kto uprawia czarną porzeczkę i pozwoli mi obskubać swój krzaczek z liści. Sama nie mam niestety tej roślinki w moim mikroskopijnym ogrodzie z powodu braku miejsca.

W rewanżu mogę mu zaśpiewać „Dziś do Ciebie przyjść nie mogę”.

Lubie tę piosenkę. Tak samo jak Czesław.

źródła:

Kalinkevich, K., V. E. Karandashov, and L. R. Ptitsyn. „In vitro study of the antiinflammatory activity of some medicinal and edible plants growing in Russia.” Russian Journal of Bioorganic Chemistry 2014;40.7:752-761

W apteczce herosa

Krwawnik pospolity jest rośliną, jako żywo, bardzo pospolitą. Znaleźć go można na prawie każdej łące. Jednak jego aktywność biologiczna jest absolutnie niepospolita.

Mnie szczególnie interesują jego właściwości przeciwzapalne oraz zdolność usuwania z moczem szkodliwych produktów przemiany materii.

Dodatkowo alkoholowy wyciąg z ziela krwawnika jest inhibitorem XO (o niej więcej tutaj), czyli hamuje jej aktywność.

Krwawnik działa rozkurczowo na drogi żółciowe i wspomaga wydzielanie i przepływ żółci. Dla mnie to jeszcze jeden jego atut, gdyż wątroba jest jednym z moich słabych ogniw .

Powinni z krwawnikiem uważać Ci, którzy mają duże problemy z drożnością dróg żółciowych, może bowiem spowodować bolesną kolkę. Są też osoby uczulone na krwawnik, więc jeśli ktoś nigdy go nie stosował, powinien robić to na początku ostrożnie.

Młode liście krwawnika są dobrym dodatkiem do sałatek, jajecznicy i chleba żytniego z masłem.

Napar przygotowuje się z łyżki suszonych kwiatów lub ziela krwawnika zalanych półtorej szklanki wrzątku i parzonych 30 minut.

Sok ze świeżego ziela krwawnika (zbieranego w początkach kwitnienia) przepuszczonego przez maszynkę utrwala się 95% spirytusem (1 część spirytusu na 4 części soku), przechowuje w lodówce i popija po łyżce dodanej do 1/4 szklanki wody lub soku 2-4 razy dziennie.

Łacińska nazwa krwawnika to Achillea millefolium.

Ponoć kiedy Achilles przebił swoją włócznią udo Telefosa, syna Heraklesa, rana nie chciała się zagoić przez osiem lat. Wreszcie różnymi pokrętnymi metodami (jedna wersja mitu mówi, że szantażem, inna, że obietnicą wskazania drogi do Troi) Telefos nakłonił Achillesa, żeby ten go uleczył. Wystarczyła odrobina rdzy z włóczni Achillesa zmieszana z krwawnikiem, aby jątrząca się rana wreszcie się zagoiła.

Nie będę chyba próbować tego dokładnie sposobu na rany. Choć im więcej dowiaduje się o naukowych uzasadnieniach rożnych dziwnych wielowiekowych medycznych praktyk, tym częściej myślę, że może kiedyś okaże się, że i z tym lekiem Achillesa jest coś na rzeczy.

W końcu Achilles był wychowankiem i uczniem centaura Chirona (o którym wspominałam już w „Bławatek – co mnie łączy z cesarzem”), a ten o leczeniu wiedział wszystko.

Dyrektor pewnego banku pochwalił się kiedyś w telewizyjnym wywiadzie, że uczył się łaciny i zacytował łacińską sentencję „pieniądze nie śmierdzą”, co w jego wykonaniu brzmiało „petunia non olet”. Sentencja ta brzmi „pecunia non olet”, a petunia to ładny kwiat balkonowy.

Jak widać niektórzy uczniowie wynoszą z lekcji tylko tyle, że „gdzieś dzwoni, ale nie wiadomo w którym kościele”, ale bohatera wojny trojańskiej o to nie podejrzewam.

źródła:

Owen, Patrick L., and Timothy Johns. „Xanthine oxidase inhibitory activity of northeastern North American plant remedies used for gout.” Journal of Ethnopharmacology 1999;64(2):149-160

Zatroszczmy się o podróżnika

Stojąc pewnego dnia w wielkim korku na Wale Miedzeszyńskim zmęczona ogromnym upałem przyglądałam się bezmyślnie ludziom koszącym pobocze. Rozmawiali głośno w obcym języku składającym się właściwie z dwóch słów. Jedno z nich było czasem poprzedzane przedrostkami „za”, „przy”, „do”, „u”, „na” lub „wy”, a drugie służyło za przecinek. Po paru minutach znałam już ten język doskonale i byłabym w stanie biegle się nim posługiwać.

Rozmyślając tak o lingwistyce skonstatowałam nagle, że koszący chwasty omijają skrzętnie roślinkę o pięknych, niebieskich kwiatach – cykorię podróżnik (Cichorium intybus L.).

Nie sądzę, by kierowała nimi znajomość jej leczniczych właściwości.

Myślę, że jest ona tak ładna, że było im jej zwyczajnie żal.

Ta wrażliwość na piękno okazana przez facetów w seledynowych kamizelkach, których miałam (słysząc ich rozmowę) za osobników o mało wyrafinowanych gustach, prawie mnie wzruszyła.

Uroda niebieskich kwiatów cykorii podróżnik, robiąca wrażenie na robotnikach drogowych, to tylko jeden z jej przymiotów.

Jej młode liście można dodawać do sałatek, a uprażony i zmielony korzeń stosować jak kawę. Napar z kwiatów pomoże na zapalenie spojówek i leczy wypryski na skórze.

Syreniusz zaleca:

„Podagrze z gorącej przyczyny poszłey/ Podrożnikowe ziele utłuc/ y plastrem przykładać/ albowiem bolesci w nich uskramia”

W swoim „Zielniku” podaje także ciekawy przepis kulinarny z dodatkiem cykorii podróżnik:

„Nakładą na mięso liścia Podróżnikowego całego bądź y z korzeniem wespoł/ a gdy uwre/ osobno go wyłożą na miskę/ y poleią go trochą agrestu/ potrawa bardzo przyjemna zdrowym/ y w gorączkach będącym.”

Zaleca także „sok Podrożnikowy/ Piersiom białogłowskim zbytnie obwisłym y rozwiezionym”.

W Indiach tradycyjnie używa się tego zioła w leczeniu dny moczanowej.

Korzeń cykorii podróżnik jest jednym z najlepszych prebiotyków i pobudza prawidłowy rozwój naszej flory bakteryjnej. Reguluje wydzielanie żółci i poprawia trawienie.

W badaniach na zwierzętach wykazano, że mieszanka majeranku (Origanum majorana L.) i korzenia cykorii podróżnik jest bardzo dobrym lekiem na otyłość.

Cykoria podróżnik to zioło bezpieczne i można je podawać w postaci naparu dzieciom i kobietom w ciąży.

Oby można je było znaleźć, tak jak dotychczas, prawie wszędzie.

Do głowy przyszedł mi taki oto dystych:

„Zatroszczmy się wszyscy o podróżnika

Niechaj z poboczy nigdy nie znika”.

Nie jest to może przykład poezji wysokich lotów, ale może wpadnie przypadkiem w ucho innym koszącym pobocza.

źródła:

Singh, Ravinder, and Khushminder Kaur Chahal. „Cichorium intybus L: A review on phytochemistry and pharmacology.” IJCS6.3 (2018): 1272-1280.

Chandra, K., and Swatantra Kumar Jain. „Therapeutic potential of Cichorium intybus in lifestyle disorders: A review.” Asian J Pharm Clin Res 9.3 (2016): 20-25.

 

 

Przytulmy przytulię

W Polsce mamy 21 rodzimych gatunków przytulii i jeszcze kilka obcego pochodzenia. Wszystkie one mają właściwości lecznicze.

Najczęściej widuję kwitnącą na biało przytulię pospolitą (Galium mollugo L.), która sprawia, że łąki wyglądają tak, jakby je ktoś posypał kaszą manną.

Ksiądz Kluk tak pisał o niej w swoim Dykcyonarzu Roślinnym:

„konserwa z jej kwiatu albo Herbata, ma mieć osobliwą skuteczność przeciwko padaiącej niemocy i Podagrze”.

W Rumunii jest dostępna w handlu nalewka na żółtych kwiatach innego gatunku przytulii – przytulii właściwej (Gallium verum L.).

Ma ona nazwę Tinctura de Sânziene i jest tam polecana między innymi na dnę moczanową.

Nalewkę taką można zrobić samemu zalewając 1 część kwiatów przytulii 5 częściami alkoholu 40%. Po dwóch tygodniach będzie gotowa. Mały kieliszeczek raz dziennie to dawka w sam raz.

Sânziene to nazwa święta wróżek obchodzonego w Rumunii 24 czerwca. Wywodzi się od łacińskiego Sancta Diana – święta Diana i odnosi do rzymskiej bogini łowów, przyrody, płodności i Księżyca. W tym dniu dziewczęta plotą wianki z przytulii i tańczą wokół ognisk, przez które chłopcy skaczą, chcąc pokazać im swoją odwagę.

W nocy z 23 na 24 czerwca my mamy swoją „noc świętojańską”, kiedy też pali się ogniska, plecie wianki i puszcza je na wodę.

Zazdroszczę Łotyszom, dla których „noc świętojańska”, zwana Līgo, to noc pomiędzy dwoma dniami wolnymi od pracy. Oni to mogą naprawdę wtedy poszaleć.

Wszystkie te święta mają swoje korzenie w słowiańskiej Nocy Kupały, obchodzonej w najkrótszą noc w roku, z 21 na 22 czerwca.

Tradycyjne poszukiwanie w tę noc kwiatu paproci to był dobry pretekst do udawania się parami w ustronne miejsca.

Angielska nazwa przytulii, kwitnącej jak szalona w noc przesilenia (lady’s bedstraw – kobieca pościel), nie wzięła się znikąd.

Niezależnie od tego, jak nazywane jest święto miłości, płodności, zdrowia i urodzaju związane z przesileniem letnim, wszyscy wierzą, że otwiera się wtedy niebo i zdarzają się rożne cuda.

Dlatego w Noc Kupały przytulcie się do przytulii, nazbierajcie jej kwiatów i zróbcie sobie na nich nalewkę. Wysuszona w ciemnym miejscu także się przyda, bo napar z łyżki suszonego ziela na szklankę wrzątku pity dwa razy dziennie likwiduje obrzęki, wzmacnia naczynia krwionośne i uspokaja.

Wierzę, że przytulia dobrze na mnie wpłynie.

W końcu, jak głosi przysłowie, które właśnie na poczekaniu wymyśliłam:

„Zioła zbierane w Kupały Noc mają bardzo wielką moc”.

Kwiaty dla dyplomaty

Mało kto interesuje się tą skromną roślinką. Jej ozdobne odmiany są dość popularne w ogrodach, jednak nie znam nikogo, kto szczególnie by na nią zwracał uwagę, czy jakoś ją hołubił.

Tymczasem w starożytności uważano, że werbena to łzy Junony, małżonki Jowisza i czczono ją jako „święte ziele”.

Werbena miała pomagać zdobyć miłość. Jednak, aby to się udało, trzeba było się nieźle namęczyć wykopując roślinę lewą ręką i trzymając potem tak długo, aż spadnie na nią poranna rosa. Ale czego się nie robi dla miłości…

Werbena miała także przynosić bogactwo i ochraniać je.

W XVI wieku w Niemczech była bardzo popularna jako środek przeciwko dnie moczanowej.

Znajdująca się w niej werbenalina ma silne działanie przeciwzapalne, zarówno stosowana wewnętrznie, jak i miejscowo.

Działanie wyciągów z ziela jest silniejsze niż samej wyizolowanej werbenaliny. Działanie to wzmacniają flawonoidy oraz irydoidy w niej występujące.

Przy bólach artretycznych wystarczy więc wyskoczyć do ogródka czy na balkon, zerwać małą garstkę werbeny, zalać szklanką wrzątku, parzyć 15 minut i wypić.

A na ból stawów można zrobić maść na smalcu z dodatkiem wyciągów z tej delikatnej roślinki.

O mocy werbeny świadczy fakt, że Syreniusz w swoim „Zielniku” poświęcił jej aż 8 stron!

Podagrykom zalecał „liściem świeżym tego ziela nogi podagryczne obwiiać y do obuwia ie kłaść żeby pod gołymi y bosymi nogami leżały”.

Pisał też o werbenie, że „kamień w nyrkach krszy y wywodzi/ sok ze świeżego wyprasowany/ a trocha wina starego zlewany i wyżęty/ przydawszy cukru białego łot/ po kilka łyżek tego na ciepło biorąc przez kilkanaście dni”.

Napar z suszonego ziela werbeny pospolitej (Verbena officinalis) pomaga także w stanach zapalnych nerek i dróg moczowych. Jest pomocny przy grypie. Stosuje się go dwa razy dziennie zalewając łyżkę ziela szklanką wrzątku (parzyć 15 minut) przez dwa tygodnie.

W sklepach dostępna jest suszona marokańska werbena cytrynowa.

Ale to zupełnie inna roślina – lippia trójlistna (Aloysia citrodora). To wieloletni krzew o pięknym zapachu. Jego działanie podobne jest do działania werbeny pospolitej, a dodatkowo jest antydepresantem i odstrasza muszki i komary. Jej świeże liście, o bardzo intensywnym smaku, można dodawać do deserów, napojów, marynat, owoców morza, dżemów. Gotowane nie tracą smaku. Szkoda, że werbena cytrynowa nie wytrzymuje mrozów i w naszym klimacie uprawia się ją tylko jako roślinę jednoroczną.

UWAGA!!

Werbeny nie mogą stosować kobiety w ciąży. Może spowodować poronienie.

Starożytni Grecy wierzyli, że dyplomatom werbena gwarantuje powodzenie w negocjacjach pokojowych.

Ciekawe, czy werbena zagwarantuje mi powodzenie w różnych moich trudnych negocjacjach „pokojowych”. Może sprawdzi się też w negocjacjach „kuchennych” i, przede wszystkim, w bardzo trudnych negocjacjach „samochodowych”.

źródła:

Calvo, M.I.; Vilalta, N.; San Julián, A.; Fernández, M. Anti-inflammatory activity of leaf extract of Verbena officinalis L. Phytomedicine 1998;5(6):465-467

 

 

Zwiastun awantury

Perz właściwy to utrapienie ogrodników i rolników. Wie to każdy, kto próbował wytępić go z ogrodu bez użycia chemii.

Kłącza tego znienawidzonego chwastu są jednak cennym surowcem zielarskim.

Wzmagają przesączanie kłębuszkowe w nerkach i pomagają usuwać szkodliwe produkty przemiany materii. Zwierają również rozpuszczalną krzemionkę, która chroni skórę i narządy wewnętrzne oraz przeciwdziała stłuszczeniu i zwyrodnieniom wątroby, które to przypadłości nękają często podagryków.

Perz zalecany jest też w kamicy moczowej i nadciśnieniu.

2 łyżki rozdrobnionych suchych kłączy perzu zalewa się dwiema szklankami wody i gotuje 5-10 minut. Potem odstawia się na pół godziny. Popijać go można przez cały dzień po trochu albo rano i wieczorem po szklance.

Ja kłącze perzu dodaję do różnych ziołowych mieszanek.

Zawsze, kiedy zaniedbam ogródek, oprócz podagrycznika (wychwalanego tutaj), który zarasta wszystkie prawie możliwie miejsca, mam do czynienia z perzem. Potrafi tak zarosnąć rabatę, że jego kłącza wyciągnięte z metra kwadratowego zajmują cały wór.

W starożytnych Chinach z kłączy perzu robiono posłania dla rannych żołnierzy. Używano ich także do filtrowania wina. W średniowieczu zmielone kłącza nazywano „manną kalabryjską” i podawano jako środek przeciwrobaczy i regulujący trawienie. W dawnej Polsce dodawano je do mąki przeznaczonej na tzw. „chleb głodowy”. Taki chleb jest bardzo dobry dla cukrzyków.

Z wysuszonych kłączy perzu można zrobić legowisko dla psa, chroniąc go przed pchłami.

Moja walka z perzem w ogródku strasznie mnie zawsze męczy i zwykle po godzinach wyciągania z ziemi jego długich kłączy zaczynam myśleć z irytacją, że „ktoś” mógłby mi wreszcie pomóc. Tak trochę bez sensu, bo zwykle wybieram na pielenie grządek taki dzień, kiedy „ktoś” jest po prostu w pracy i pomóc mi, nawet mimo chęci, nie może.

I tak awantura aż wisi w powietrzu.

Ale w końcu starożytni Chińczycy dawali sygnał do wymarszu armii na wojnę machając perzem.