Poszaleć w karnawale

Kocham taniec. Czy będzie to flamenco, czy tango, czy salsa, czy bachata, czy wreszcie oberek przy dźwiękach kapeli Kożuch, która po koncercie w studiu radiowej „Jedynki” jest moim ostatnim odkryciem.

A karnawał jest przecież do tańca okresem idealnym. Zawsze czułam że, mimo bólu stawów, po przetańczonym wieczorze byłam przez jakiś czas w znacznie lepszej formie (oczywiście dopiero po „odespaniu” zarwanej nocy). No i proszę, kiedy poczytać

Medicines that cause and alleviate gout S Afr Pharm J 2012;79(3):18-21

okazuje się, że naukowcy zalecają podagrykom taniec. I polecają tej aktywności oddawać się  często.

A mi w to graj.

Wysmarować więc stawy olejem laurowym i zapraszam do tanga!

 

 

 

 

Czapka i czapetka na stoku

Narciarz ze mnie kiepski. Rzadko jeżdżę na nartach. Przede wszystkim dlatego, że od dziecka po prostu nie cierpię noszenia czapki czy czegokolwiek innego na głowie (a bez tego na stoku się nie da) i nie znoszę szarpania się z kombinezonem narciarskim w toalecie.

Na dodatek  moje wymagania co do aury sprzyjającej szusowaniu są bardzo, ale to bardzo wygórowane. Ale czasem, kiedy jest pięknie, słonecznie, ciepło, pusto i wystarczająco dużo śniegu pokrywa stoki, zdarza mi się pokonać jakąś szeroką i łagodną  „dyrektorską” trasę.

Zresztą narciarstwo to nie jest dla podagryka wymarzony sport. Nadwyrężone stawy dają o sobie znać. Na szczęście zwykle na narciarskich stokach można pokrzepić się grzanym winem. Kiedyś postrzegałam je jedynie jako środek rozgrzewający i źródło przyjemnego zapachu.

Teraz już wiem, że, o ile moim wrogiem na stoku jest czapka, to przyjacielem jest czapetka. Jej częściowo rozwinięte pączki kwiatowe, czyli goździki, hojnie dodawane do gara z grzańcem, zawierają zbawienny dla mnie, przeciwzapalny eugenol.

Na dodatek (o czym można poczytać w moim sylwestrowym wpisie) rezweratrol zawarty w winie jest  użyteczny w profilaktyce zapalenia stawów.

Teraz,  kiedy piję grzane wino na stoku, czuję się całkowicie usprawiedliwiona. Zażywam lekarstwo. Przyznam, że dodaje ono też nieco animuszu przy pokonywaniu trudniejszych odcinków trasy, ale przede wszystkim dobrze wpływa na moje stawy.

Czasem mam wrażenie, że niektórzy inni narciarze zachowują się na stoku  jak Asterix i Obelix po wypiciu magicznego wywaru Panoramixa. Ale to przypisać należy zupełnie innemu niż eugenol i rezweratrol składnikowi w kotle z grzańcem oraz zdecydowanie zbyt wysokim jego dawkom.

 

Detoks na Orawie

Orawa jest piękna o każdej porze roku. Ale zimą, kiedy zachodzące słońce złoci pobielone tatrzańskie szczyty, widoczne z Orawki, to aż zapiera dech. Jest tu co oglądać i gdzie wędrować. Można zjeść moskole albo zdziwić się zieloną sałatą gotowaną w maślance i podawaną na gorąco. I bardzo blisko stąd do do słowackich term.

Oravice w długie weekendy, święta i ferie pękają w szwach. Przyjeżdża tam chyba pół Polski i ma się wtedy ochotę uciekać stamtąd, gdzie pieprz rośnie. Ale poza tymi momentami to miejsce jest całkiem przyjemne. Amator wód termalnych może wybrać Meander Park Oravice albo, położone kilkaset metrów dalej, stare kąpielisko.

Dwa odkryte stare baseny termalne nie każdemu będą się podobać, ale cena 5 Euro za cały dzień rekompensuje przaśność tego miejsca i pływające po basenie liście i inne farfocle. Ja lubię wysoką temperaturę, która panuje w starych termach, więc chodzenie boso po płytkach chodnikowych oraz towarzystwo emerytek w gustownych torebkach foliowych na głowach zupełnie mi nie przeszkadza.

Woda w Oravicach dobrze wpływa na nerki i stawy. A skoro tak, to jest to idealne miejsce dla mnie na detoks po Świętach, w czasie których nie prowadziłam ascetycznego trybu życia.

Słowacka Orawa, gdzie byłam już nie raz, urzekła mnie Oravský hradem, Skansenem w Zubercu i pięknymi, drewnianymi domami we wsi  Podbiel, stojącymi w szyku szczytami ku drodze, jak na tamte okolice przystało.

Oravský hrad, do którego zawsze staram się zajrzeć, będąc w Oravicach,  podobno zbudował diabeł. Nie trudno w to uwierzyć, kiedy ogląda się go z dołu, przyczepionego do wysokiej skały. Jest piękny, a zwiedzanie z przewodnikiem mówiącym po słowacku dostarcza dodatkowych wrażeń.

Skansen w Zubercu to miejsce przecudne, przepięknie położone i przecięte potokiem, który dodaje mu niesamowitego klimatu. Czasem po skansenie przechadzają się ogromne, siodłate gęsi.

W karczmie obok skansenu na amatorów czekają kapustová polievka i bardzo dobre bryndzové halušky.

A kiedy po wycieczce na Roháčske vodopády i kąpieli w gorących basenach kelner w Kolibie Josu w Zubercu życzy mi   „dobrú chuť” podając  „rozpustnú kávu” , to już mi niczego do szczęścia nie trzeba.